Minął rok od naszego powrotu ze Stanów Zjednoczonych (kiedy? nie wiemy!), więc najwyższy czas podsumować te wspaniałe 19 miesięcy, które spędziliśmy w USA. Ten pobyt w Ameryce to w naszej ocenie zdecydowanie „przepiękna amerykańska przygoda”, która pozwoliła nam zobaczyć wiele fantastycznych miejsc, ale także (trochę) poznać ten kraj z perspektywy mieszkańców – przekonując się, co nam się w nim podoba, a co zdecydowanie nie.
Kwiecień w Buffalo Bayou Park w Houston.Nie będziemy ukrywać, iż przed wyjazdem było sporo wątpliwości i znaków zapytania, tym bardziej, iż w dniu przeprowadzki Kasia była w 8 miesiącu ciąży, a nasz syn nie miał jeszcze 2 lat. Jednak nie tylko daliśmy radę (choć kilka zmarszczek nam przybyło ;)), ale czujemy, iż wykorzystaliśmy ten czas na maksa – ciekawe, czy też tak uznacie po lekturze tego tekstu :).
Przeprowadzka do Stanów
W naszym przypadku przeprowadzka była związana z czasowym oddelegowaniem zagranicznym (international assignment), a proces wizowy i transfer wspierane były przez naszego pracodawcę. Mimo tego musieliśmy (w zaawansowanej ciąży i bez znajomości „lokalnych zwyczajów”) załatwić milion spraw i najeść się sporo stresu – tym bardziej szanujemy tych, którzy ogarniają takie manewry bez niczyjego wsparcia.


Rozgryzanie Ameryki
Do Houston w Teksasie wprowadziliśmy się w lutym 2023 roku, dzień przed Walentynkami, przywitani przez piękną wiosenną pogodę – jakże miły był to kontrast do zimnego lutego.
Prowadziliśmy tam normalne życie, w którym musieliśmy zmierzyć się ze zwykłymi wyzwaniami dnia codziennego: ubezpieczenie zdrowotne, urodzenie dziecka, opieka nad niemowlakiem, lekarze, znalezienie przedszkola, zakup samochodu, wyrobienie prawa jazdy, wynajem mieszkania, sprawy urzędowe, zdobycie numeru telefonu (tak, to nie takie proste) itd. jeżeli niełatwe wydaje się to być choćby w ramach przeprowadzki między dwoma polskimi miastami, wyobraźcie sobie, jak trudne było dla nas.
W kwietniu zaproszeni zostaliśmy na crayfish party.Nowych rzeczy uczyliśmy się przez cały pobyt, ale można powiedzieć, iż pierwszych kilka miesięcy to takie ,,rozgryzanie Ameryki”. To ten okres, w którym każda błaha czynność, jak szczepienie czy wizyta w sklepie, to analizy, zaskoczenia i próba zrozumienia, jak to wszystko działa.
Takie doświadczenie pozwoliło nam za to wyjść poza typowe spojrzenie turysty odwiedzającego Amerykę na dwa tygodnie. Więcej widzimy, rozumiemy i często też… bardziej doceniamy Europę :). Ale to przy jakimś piwku, bo o tych wszystkich wyzwaniach moglibyśmy długo opowiadać, a i tak nie wyczerpać tematu. Zostawmy jednak nasze przemyślenia o codzienności w Houston na bok i skoncentrujmy się na naszej podróżniczej aktywności po pracy, po godzinach.
W Ameryce są ładne i klimatyczne miasteczka – Black Hawk w Kolorado.Ameryka Po Godzinach
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy podczas pobytu w Stanach, poza rozwojem zawodowym, nie wykorzystali tego czasu w poznawanie Ameryki. Ten kraj figurował na naszej podróżniczej liście marzeń od lat, ale na planach zwykle się kończyło – w końcu zorganizowanie takiego wyjazdu to spore wyzwanie logistyczne i finansowe, a z dziećmi to już w ogóle.
Stany Zjednoczone nie były nam całkowicie obce, bo Tomek bywał tam służbowo, a Kasia przez pół roku studiowała w Saint Louis. Jednak te doświadczenia to nic, w porównaniu z tym, czego udało nam się doświadczyć na przestrzeni 2023 i 2024 roku.
Wilson Arch po drodze do Arches National Park.Podczas naszego pobytu odwiedziliśmy 34 parki narodowe, przyjechaliśmy 65 000 km naszym i wypożyczonymi samochodami i odbyliśmy 8 lotniczych (16 lotów) wycieczek w Ameryce. Odwiedziliśmy kilkanaście stanów, oglądając ich różne oblicza – od gigantycznych miast po niezwykle odludne tereny.
Podczas tych podróży polubiliśmy amerykańskie motele, skosztowaliśmy mnóstwo nieznanych nam dań (niektórych żałujemy :P), pokochaliśmy campingowanie i amerykańską infrastrukturę biwakową w parkach, przetestowaliśmy różne linie lotnicze, ale przede wszystkim zakochaliśmy się w formacie road tripu – bez bazy, z ciągłym przemieszczaniem się :).
Glacier Basin Campground w Parku Narodowym Gór Skalistych.Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nie „europejski” wymiar urlopu, kilkutygodniowy tacierzyński i co drugi piątek wolny (9/80) – czyli „benefity pracownicze”, które zdecydowanie nie są amerykańskim standardem. jeżeli dodać do tego kilka świąt i dni ustawowo wolnych, w drodze całą rodziną byliśmy naprawdę sporo :).
Mapa naszych ,,road-tripów” po Ameryce
Na poniższej mapie znajdziecie trasy naszych samochodowych wycieczek po Ameryce. Pokazujemy tu głównie dłuższe eskapady, czyli na amerykańskie realia takie powyżej 500 km ;). Dla pełnego obrazu należałoby doliczyć jeszcze bardziej „lokalne” trasy, ale te ciężko byłoby pokazać w takiej skali.
P.S. mamy nadzieję, iż będzie nam kiedyś dane dodać jeszcze kilka „kolorków” do poniższej mapy – bo już w głowie mamy pomysły na powrót na ten kontynent.
Nasza szalone podróże przez Amerykę
Trzeba przyznać, iż to było szaleńcze tempo, szczególnie biorąc pod uwagę, iż w dniu powrotu do Polski nasze dzieci miały ledwie 1.5 i 3.5 roku (a na pierwszego prawie miesięcznego roadtripa pojechaliśmy z 5 miesięcznym maleństwem)! Jednak wspólne rodzinne wspomnienia są bezcenne i „niczego nie żałujemy” – choć podróżowanie we czwórkę miało też swoje ograniczenia.
Poznajemy Houston
Pierwszych kilka miesięcy w Ameryce było wdrażaniem się w nowej pracy i ogarnianiem. codziennego życia. Nie w głowie były nam wycieczki, kiedy nieuchronnie zbliżała się data porodu🙂 Priorytet stanowiło znalezienie lekarza prowadzącego ciążę (na tak późnym jej etapie to prawie niemożliwe), szpital, aktywowanie ubezpieczenia zdrowotnego, otrzymanie numeru SSN (numer identyfikacyjny), wynajem mieszkania, zakup samochodu, telefonu na abonament – uwierzcie na słowo, iż za każdym z tych banalnie brzmiących haseł kryją się długie godziny poświęcone na domknięcie tych zasań. A ciążowy brzuch i dwulatek w oku cyklonu tej zmiany nie ułatwiały „biegania” za sprawunkami.
W połowie marca kwitną blubonnety (łubin). Symbol Teksasu.W wolnych chwilach odkrywaliśmy jednak Houston. Choć miasto nie jest popularnym kierunkiem wśród zagranicznych turystów, to jako miejsce do życia ma wszystko co potrzebne: niskie podatki :D, parki, restauracje, muzea, zoo, akwarium i wiele innych rozrywek. Ogólnie Houston i Teksas to popularny kierunek przeprowadzek wśród Amerykanów. O Teksasie mówi się, iż to „alternatywna Kalifornia” – ciepły klimat, przyrastająca liczba mieszkańców, sporo firm hightech itp. Największa różnica? Wiadomo, klimat polityczny jest zgoła odmienny ;).
Jeśli zaś chodzi o klimat w sensie dosłownym – ten większość roku był naszym zdaniem nieznośny, ciągle gorąco i parno – może to nasza wrażliwość, ale ciężko się funkcjonowało w takich warunkach i choćby możliwość korzystania z otwartego basenu przez większość roku nie rekompensowała tego upału.
Zainteresowanych odsyłamy do naszego przewodnika po atrakcjach Houston (tu będzie link jak dokończymy tekst;)).
Poszerzamy horyzonty: wizyta w Austin i San Antonio
W maju, z maleństwem już po adekwatnej stronie brzucha 😉 i w nowym samochodzie, postanowiliśmy zapuścić się trochę dalej. Padło na stolicę Teksasu – Austin – oddalone o 240 km od Houston miasto, z etykietą wyjątkowo liberalnego na tle konserwatywnego stanu. Austin zdecydowanie przypadło nam do gustu. Po pierwsze, w stolicy w większym stopniu mogliśmy zwiedzić pieszo i tylko do niektórych miejsc musieliśmy podjechać samochodem – co w Ameryce nie jest standardem.
Texas State Capitol.
Kładki spacerowe na rzece Colorado w Austin.Po drugie Austin to bardzo interesujący geograficznie obszar Teksasu, tzw. Hill Country – teren pagórkowaty, pełen parków stanowych, górskich rzek, wodospadów i pięknych krajobrazów. Była więc to miła odmiana po płaskich okolicach Houston. To właśnie przy okazji tej wycieczki odwiedziliśmy McKinney Falls State Park – pierwszy teksański park stanowy który zobaczyliśmy.
McKinney Falls Sate Park.Kolejnym miastem, które zobaczyliśmy przy okazji zwykłego weekendu, było San Antonio – słynne za sprawą leżącego w jego centrum Fortu Alamo, Riverwalk i wpisanych na listę UNESCO dawnych misji hiszpańskich.
Riverwalk w San Antonio.Przepiękny Oregon i Waszyngton
Nasza majowa wycieczka do Austin tylko uświadomiła nam, jak gwałtownie robi się w Teksasie niezwykle upalnie. Od wiosny przez całe lato w południowych stanach jest nieznośnie z powodu gorąca i wilgotności powietrza, ulgi nie przynosi choćby noc, a próba zwiedzania nowych miejsc za dnia może skończyć się źle dla zdrowia (a szczególnie z maleńkimi dziećmi).
W Polsce lato to moment, kiedy korzysta się z każdej chwili, a w Houston za dnia wyłącznie przemyka się między klimatyzowanymi domami, klimatyzowanymi usługami, klimatyzowanymi samochodami i klimatyzowanymi biurami.
Skyline Trail. W tle ośnieżony szczyt wulkanu Mount Rainier.Spragnieni gór i umiarkowanego klimatu postanowiliśmy uciec na chwilę na północ Stanów. Padło na stany Waszyngton i Oregon. To był doskonały wybór! Trafiliśmy na lato w „polskim” stylu z temperaturami idealnymi na zwiedzanie i górskie wycieczki. Odwiedziliśmy Columbia River Gorge National Scenic Area, Mount St. Helens National Volcanic Monument a wisienką na torcie był przepiękny Park Narodowy Mount Rainier. Wulkany, cudowne wodospady, malowniczy przełom rzeki Columbia, a do tego możliwość spędzania czasu w świeżym powietrzu – serio, po houstońskich upałach docenialiśmy choćby piknik na parkowej ławeczce.
Windy Ridge Viewpoint. Mount St. Helens.Ten wypad stanowił także okazję do sprawdzenia możliwości naszych dzieci na „prawdziwych” górskich szlakach – testowaliśmy nosidła i plecaki turystyczne, zorientowaliśmy się, jak pracować nad motywacją małego piechura 😉 i uważnie przyglądaliśmy się opcjom campingowym – rozmyślając, czy może i nam opłaca się zainwestować w takie sprzęty (spoiler alert: bardzo warto!)
Columbia River Gorge National Scenic Area.

Pierwszy długi road trip przez Amerykę – Kolorado i Nowy Meksyk
Choć Arizona i Utah kusiły swoimi słynnymi parkami narodowymi, to ze względu na wysokie temperatury we wrześniu (jak się rok później okazało, upał na pustyni łatwiej znieść niż nad Zatoką), na pierwszy trzytygodniowy road trip (z dziećmi niecałe 6 miesięcy i 2,5 roku) wybraliśmy Kolorado i Nowy Meksyk.
Czerwone skały Garden of the Gods koło Colorado Springs i Red Rocks Park and Amphitheatre koło Denver dały nam przedsmak tego, co planowaliśmy zobaczyć w Utah. Jednak prawdziwa przygoda zaczęła się w Rocky Mountains National Park. Góry Skaliste to pasmo o charakterze alpejskim, więc teoretycznie niby nic, czego nie zobaczy się w Europie. Jednak imponująca powierzchnia parku, dzikość jego terenów i zjawiskowe campingi mają klimat, których chyba próżno szukać w o wiele bardziej zurbanizowanej Europie.
Dream Lake w Parku Narodowym Gór Skalistych.
Maroon Bells koło Aspen to jedne z najpiękniejszych szczytów jakie widzieliśmy.Całe Kolorado nas zachwyciło: klimatyczne miasteczka (Aspen, Vail, Telluride), zabytki rdzennych mieszkańców (Mesa Verde National Park), historia osadnictwa i poszukiwaczy złota (kolej Durango i Silverton), piaszczyste wydmy wielkości wzgórz w Parku Narodowym Great Sand Dunes i piękny, choć mało znany kanion w Park Narodowy Black Canyon of the Gunnison.
Wysokie jak wzgórza piaszczyste wydmy w Sand Dunes National Park.
Park Narodowy Black Canyon of the Gunnison.Bardzo pozytywnie odebraliśmy także Nowy Meksyk. Parzące w stopy białe piaski Parku Narodowego White Sands Dune, tajemnice II wojny światowej (Los Alamos i Trinity Site, gdzie testowano pierwszą bombę atomową), wielki teleskop radiowy znany z filmu ,,Kontakt” oraz jedyna w swoim rodzaju architektura Taos, Taos Pueblo czy stolicy stanu Santa Fe. A do tego pyszna kuchnia, z meksykańskimi akcentami i aromatyczną czekoladą…
Białe wydmy w Parku Narodowym White Sands Dune.
Radioteleskop Very Large Array w Nowym Meksyku znany z filmu Kontakt.
Unikalna architektura w Santa Fe i Nowym Meksyku nawiązuje do kultury Pueblo. Zachodni Teksas i Park Narodowy Big Bend
W Houston brakowało nam gór, a te najbliższe były niestety na samym zachodzie Teksasu, dokąd dojazd w obie strony zabierałby niemal bite dwa dni jazdy. Zdecydowanie nie była to więc opcja weekendowa, ale okazała się idealna na Święto Dziękczynienia.
Park Narodowy Big Bend jest bardzo zróżnicowany pod względem krajobrazu, fauny i flory, i to czyni go tak ciekawym. Wśród atrakcji tego miejsca znajdziecie kaniony, gorące źródła, pustynne i górskie szlaki oraz niezwykle klimatyczne campingi. Tu też odwiedziliśmy pierwszy amerykański „ghost town” – Terlinguę – dawne górnicze miasteczko. Doskonałym uzupełnieniem wizyty w parku narodowym okazał się położony niemal po sąsiedzku Big Bend Ranch State Park, gdzie znajduje się kilka fajnych miejscówek.
Gorące źródła wpływające do Rio Grande. A po drugiej stronie Meksyk!
Ukwiecona i zielona pustynia.Na koniec road tripu po zachodnim Teksasie udaliśmy się do drugiego parku narodowego na terenie stanu – Guadalupe Mountains National Park. W tym paśmie górskim znajduje się najwyższy szczyt Teksasu, jednak nasza rodzinka ograniczyła się do kilku prostszych, górskich szlaków, na których szukaliśmy kolorów jesieni i je znaleźliśmy!
Guadalupe Mountains w tym słynny El Captain.Południowa Arizona
Ledwie miesiąc później, korzystając ze Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku, ponownie ruszyliśmy w trasę – tym razem w stronę słonecznej Arizony, a dokładniej południowej części stanu. Po drodze zobaczyliśmy też kilku miejsc w zachodnim Teksasie i południowym Nowym Meksyku.
Trzeba mieć na uwadze, iż w Arizonie przez znakomitą część roku panują straszne upały (35-45°), ale w grudniu temperatury przyjemne spadają, a gdzieniegdzie, zwłaszcza w wyżej położonych terenach, może zalegać śnieg.
Południowa część Arizony była dla nas bardzo pozytywnym zaskoczeniem – na podstawie polskiego internetu można by odnieść wrażenie, iż wszystko, co ciekawe, znajduje się tylko na północy stanu: Wielki Kanion, Antelope Canyon czy Monument Valley. Nic bardziej mylnego!
Pierwszą perełką okazało się Chiricahua National Monument z wyjątkowymi formacjami skalnymi przypominającymi kolumny – takiego drugiego miejsca później w Ameryce już nie widzieliśmy. Nie dziwi więc dyskusja o objęciu tego miejsca ochroną parku narodowego.
Chiricahua National Monument.Z kolei leżący koło Tucson Park Narodowy Saguaro zachwycił nas kaktusowym lasem. Wschód słońca w Organ Pipe National Monument pamiętamy jakby był wczoraj.
Kaktusy saguaro.Na trasie nie brakowało zabytków i klimatycznych miasteczek: San Xavier del Bac Mission (doskonały przykład hiszpańskiej architektury kolonialnej z 1692 roku), Titan Missile Museum (baza rakiet z głowicami nuklearnymi z czasów zimnej wojny), Bisbee (górnicze miasteczko o pięknej architekturze), Whitewater Draw Wildlife Area (widok tysięcy zimujących żurawi), westernowe klimaty w Goldfield Ghost Town i Tombstone czy ogromne muzeum lotnictwa i cmentarzysko samolotów w Tucson.
Konna przejażdżka wśród kaktusów.
Żurawie kanadyjskie na rozlewiskach w południowej Arizonie.To tylko kilka z odwiedzonych przez nas miejsc, ale atrakcje są zróżnicowane i zdecydowanie polecamy zajrzeć w okolice Phoenix i Tuscon. Z kolei wracając przez Teksas, kąpaliśmy się na Sylwestra w Balmorhea State Park i oglądaliśmy zachód słońca na wydmach w Monahans Sandhills State Park.
Wypad na Florydę
Zima w Houston jest niezwykle łagodna, choć zdarzają się fale zimnego powietrza nawiewane z północy, sporadycznie przynosząc choćby śnieg. Z naszej perspektywy to zabawne, ale wszelkie spadki temperatur w okolicę 0 C są tematem gorączkowych rozmów, podejmowania specjalnych akcji i komunikatów ostrzegawczych od służb – nic dziwnego, mało kto ma ogrzewanie w domu…
Mimo pogodowego dobrodziejstwa Teksasu styczeń postanowiliśmy spędzić na Florydzie, w której zwykle pozostało cieplej i słoneczniej. Do granicy stanu mieliśmy tylko 8 godzin jazdy, ale już do pierwszego noclegu na Florydzie w St Augustine aż 14 godzin. Na szczęście po drodze nie brakuje ciekawych przystanków, jak np. Nowy Orlean, czy piękne, choć rzadko odwiedzane przez Polaków, plaże północnej Florydy w Pensacoli, Destin i Panama Beach, które polecili nam znajomi z Teksasu.
Key West – białe, drewniane domki, palmy i słońce.Plan był ambitny. Objechać (z maleńkimi dziećmi na pokładzie) całą Florydę i dotrzeć na sam południowy koniuszek Stanów Zjednoczonych – wyspę Key West, która wraz z innymi wyspami archipelagu Florida Keys całkowicie nas zauroczyła.
Na Dry Tortugas dostać można się tylko statkiem lub wodnopłatem.Pogoda w styczniu okazała się doskonała – czym bardziej na południe, tym było cieplej i słoneczniej. Dzięki temu mogliśmy zarówno zwiedzać, jak i poleniuchować na pięknych plażach – a tych na Florydzie nie brakuje.
Honeymoon State Park na Florydzie.Zwiedziliśmy wszystkie trzy florydzkie parki narodowe i kilka ciekawych parków stanowych, gdzie zimą zobaczyć można manaty, szukające schronienia w rzekach (ich wody są cieplejsze niż te w morzu, więc zwierzaki zimują w rzekach właśnie). Na zawsze zapamiętamy nocowanie na campingu w park narodowy Everglades, wśród aligatorów, czy rejs statkiem na wyspę Dry Tortuga – park narodowy, do którego niezwykle ciężko dotrzeć.
Manaty w Blue Spring State Park.
Mały aligator na bagnach Everglades.Oczywiście nie mogło zabraknąć wizyty w Kennedy Space Center i podziwiania startu rakiety z Cape Canaveral. I choć w pierwszym terminie rakieta nie wystartowała, udało nam się nieco zmodyfikować plany wycieczki i zobaczyć ten niezwykły spektakl w drodze powrotnej.
Start rakiety obserwowany z Playalinda Beach.Jeśli do tego dodać m.in. wizytę w najstarszym mieście Stanów – St Augustine, podziwianie art deco w Palm Beach, bliski kontakt ze sztuką Salvadora Dalego w St Petersburgu czy poznanie historii greckich poławiaczy gąbek w Tarpon Springs – to chyba można uznać ten czas za niezwykle udany. A w drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o cudowny karnawał w Nowym Orleanie – znany chyba na całym świecie!
Flagler College w St Augustine.
Produkcja cygar w Tampie.Szalony rok 2024
Podejrzewając, iż nasz pobyt w Stanach może okazać się krótszy niż pierwotnie zakładaliśmy, postanowiliśmy jeszcze bardziej dokręcić podróżnicze tempo (tak, tak, dobrze czytacie – JESZCZE BARDZIEJ :D). W związku z tym przez kilka kolejnych miesięcy sporo lataliśmy po Ameryce, testując przy okazji wszystkie ważniejsze amerykańskie linie lotnicze: United Airlines, Spirit, Frontier i Southwest.
Dolina Śmierci i Wielki Kanion
Zaczęliśmy od marcowego wypadu do Las Vegas aby zobaczyć Dolinę Śmierci, nim zapanuje w niej „śmiertelny” upał (to najgorętsze miejsce na planecie). Sprawdziliśmy też, czy klimat kasynowego miasta nam pasuje i… raczej niekoniecznie ;).
Zabriskie Point w Dolinie Śmierci.Wielkanoc spędziliśmy (znów) w Arizonie by pochodzić po szlakach pięknej Sedony – są fantastyczne, aż dziwne, iż tak niewielu polskich turystów tam w sumie dociera. Przy okazji zajrzeliśmy do Wielkiego Kanionu i od razu wiedzieliśmy, iż ten jeden przyjazd to… za mało.
Wielki Kanion.City Breaks
Nie zabrakło też city breaków w Chicago, w Waszyngtonie DC, Nowym Orleanie oraz Dallas i Fort Worth w Teksasie. Każdy ten kierunek był inny, a rosnąca liczba odwiedzanych muzeów i ciekawych miejsc sprawiała, iż coraz lepiej rozumieliśmy Amerykę – od historii rdzennych mieszkańców po początki amerykańskiego państwa, od kowbojskich akcentów po niesamowite wykopaliska paleontologiczne, od historii Polonii przez jazzowe akcenty muzyczne.
Chicago.Byliśmy na Kapitolu i w plantacji, na której jeszcze w latach 60-tych funkcjonowały formy niewolnictwa; widzieliśmy miejsce zabójstwa Kennediego i skutki huraganu Katrina; jedliśmy paskudne śniadania w motelach i najlepsze w życiu steki. Co ciekawe, z każdą taką wycieczek nasza ciekawość nie zaspokajała się, a tylko rosła.
Kongres.Południowa Kalifornia
Najwięcej wrażeń (i poczucia beztroskiej przygody) zapewniły nam jednak road tripy. W kolejnej objazdówce 2024 roku skierowaliśmy się w stronę południowej Kaliforni. Okazało się, iż pustynne tereny Parku Narodowego Joshua Tree wbrew pozorom tętnią życiem, sekwoi w Sequoia National Park rzeczywiście nie da się „objąć wzrokiem” bez nadwyrężania szyi, a imponujące widoki w Dolinie Yosemite i głośne wodospady to iście idylliczny obrazek.
Niedźwiedzie w Sequoia National Park.
Sequoia National Park.
Parku Narodowego Joshua Tree.Droga powrotna biegła przez mało znany Pinnacles National Park i wzdłuż przepięknego wybrzeża Pacyfiku, gdzie zachwycały nas nie tylko widoki, ale również zwierzęta, podglądane wzdłuż Highway 1, takie jak uchatki, słonie morskie, foki i wydry.
Słonie morskie.
Samotny cyprys.
Santa Barbara.Wzdłuż Pacyfiku
Z kolei w czerwcu padło na stany Waszyngton, Oregon i północną Kalifornię. Te trzy stany, ze swoim klimatem, sposobem życia i niesamowitą przyrodą, zdecydowanie przypadły nam do gustu.
Największe pozytywne zaskoczenie to zróżnicowanie ekosystemów i krajobrazów w Olympic National Park – bez wątpienia jednego z najpiękniejszych parków kontynentalnej Ameryki (Lower 48). W ramach jednego parku raz znajdowaliśmy się nad sztormowym wybrzeżem Pacyfiku, raz wspinaliśmy się z przepięknymi widokami na skaliste i ośnieżone szczyty, a jeszcze innym razem spacerowaliśmy przez niezwykły las deszczowy.
Nie mniej piękne okazały się pozostałe odwiedzone przez nas miejsca: North Cascades National Park, Crater Lake National Park i Redwood National and State Parks. Nie obyło się też bez kolejnej wizyty u podnóża imponującego wulkanu St. Helens – tylko tym razem od zachodu.
Crater Lake.Przy okazji tej wycieczki przejechaliśmy też kawałek wybrzeża Pacyfiku i stwierdziliśmy, iż pokonanie tej trasy „,,na raz”, od granicy z Kanadą aż do Meksyku, to byłaby nie lada przygoda!
Odpływ.
Redwood.Wielka pętla na pożegnanie z Ameryką
Na kilka tygodni przed opuszczeniem Ameryki ruszyliśmy w nasz ostatni i najdłuższy, trzydziestodniowy road trip w stronę Yellowstone. Ponownie przejechaliśmy się kultowym Route 66 i odwiedziliśmy Wielki Kanion, podziwiając go z dużo mniej zatłoczonej, ale równie spektakularnej północnej krawędzi (North Rim). Wracając w nocy, widzieliśmy najprawdziwszą pumę (mountain lion) przekraczającą drogę… Oczywiście dowodów nie mamy, ale w pamięci widzimy tą sylwetkę! Tej nocy towarzyszyło nam przepięknie rozgwieżdżone niebo z widoczną Drogą Mleczną – także magia tego momentu była nie do podrobienia.
Lower Antelope Canyon.Oczywiście odwiedziliśmy też spektakularny Horseshoe Bend, Lower and Upper Antelope Canyon i „przebiegliśmy się” śladami Forresta Gumpa z Monument Valley w tle. Chyba wypadałoby to opisać bardziej dokładnie, prawda?
Monument Valley.Następnie przyszedł czas na słynne parki narodowe Utah (Zion, Bryce Canyon, Capitol Reef, Canyonlands, Arches) – Utah nie zawiodło, a wspomnienie wschodu słońca przy Skyline Arch w Arches National Park do dziś wywołuje uśmiech na naszych twarzach. Nasza książeczka z parkowymi pieczątkami gwałtownie się wypełniała, a my cieszyliśmy się z naszego tempa – o wiele spokojniejszego niż to, które obserwowaliśmy u większości turystów.
Szlak Narrows w Zion National Park.Potem hyc!, i w długą drogę w stronę Grand Teton National Park i Yellowstone. O wrażeniach z tego pięknego zakątka Ziemi moglibyśmy długo pisać i opowiadać. Powiemy tylko, iż to nasze TOP 5 amerykańskich parków narodowych i wyjeżdżając z Yellowstone, postanowiliśmy kiedyś tu wrócić.
Tagart Lake w Parku Narodowyw Grand Teton.
Grand Prismatic Spring w Yellowstone.
Korek na drodze w Yellowstone.Mimo, iż nasza przygoda zbliżała się do końca, ostatni tydzień przyniósł sporo wrażeń. Odwiedziliśmy miejsce najsłynniejszej bitwy Indian z wojskami amerykańskimii – Little Big Horn, a nastepnie Devils Tower, Mount Rushmore, Badlands i Custer State Park.
Devils Tower.Droga powrotna przez Nebraskę, Kansas, Kolorado i Oklahomę to monotonia Wielkich Równin (Great Plains), co choćby miało swój urok, tym bardziej, iż mieliśmy kilka ciekawych przystanków związanych z kolonizacją Dzikiego Zachodu jak Scotts Bluff National Monument w Nebrasce.
Symbol kolonizacji Dzikiego Zachodu – Scotts Bluff National Monument.Na koniec w Teksasie udało nam się wreszcie zawitać w Palo Duro Canyon State Park i odnaleźć mające ponad 100 mln lat ślady dinozaurów w Dinosaur Valley State Park.
Odcisk dinozaura w skalistym dnie rzeki w Dinosaur Valley State Park.Z ostatniego roadtripa wróciliśmy w niedzielę, a już w kolejną sobotę wylatywaliśmy do Polski. W tych kilka dni musieliśmy spakować cały dobytek, sprzedać samochód, pożegnać znajomych, rozstać się z przedszkolem i… nie zwariować :). Do wariactwa kilka brakowało, ale jednak cały manewr się udał. Było warto!
Epilog
W Ameryce mieszkaliśmy 19 miesięcy, ale jaki to były miesiące! Podkreślamy z Kasią że, to była największa przygoda naszego dotychczasowego życia. Zdecydowanie mamy chrapkę na więcej niezapomnianych rodzinnych przygód!
Powrót do Polski. Port lotniczy Houston-George Bush.





