„Kolejny krok – mój”
— Wando Stanisławo, czyś ty kompletnie oszalała?! — głos kierowniczki Danuty Bronisławy przeciął ciszę pokoju nauczycielskiego. — W pięćdziesiąt osiem lat chcesz odejść ze szkoły? Gdzie się podziejesz, na litość boską?
Wanda starannie złożyła materiały dydaktyczne w stertę, nie podnosząc wzroku. Dłonie jej drżały, ale starała się tego nie pokazać.
— Jakoś się urządzę, Danuto Bronisławo. Jakoś się urządzę.
— Czy ty rozumiesz, co robisz? Trzydzieści sześć lat w szkole! Szanowana nauczycielka, dzieci cię uwielbiają, rodzice tylko chwalą… A emeryturę dostaniesz za dwa lata, przyzwoitą! Co ty będziesz w domu robić?
Wanda w końcu podniosła głowę. W oczach miała łzy, które uparcie powstrzymywała.
— A co ja tu robię? Codziennie to samo. Lekcja, lekcja, lekcja… Sprawdzam zeszyty do północy, przygotowuję się, jakbym nie znała tych programów na pamięć od czterdziestu lat. Dzieci… — urwała, przetarła dłonią twarz. — Dzieci są inne, Danuto Bronisławo. Nie słyszą mnie.
— Bzdury! Wczoraj jeszcze Marta Szymańska mówiła, iż tylko od ciebie jej Krzysiu rozumie matematykę!
— Rozumie… — gorzko się uśmiechnęła. — A na przerwach co robi? W telefonie utkwił, jak wszyscy inni. Pytam o coś — bąka w odpowiedzi. Tłumaczę zadanie — patrzy przez okno. A w domu siedzi do trzeciej w nocy w tych swoich grach.
Danuta ciężko westchnęła, podeszła do okna.
— Wanda, no czemu sobie tak dokładasz? Czasy takie, dzieci takie… Ale uczyć je trzeba! Kto, jak nie my?
— Nie wiem — cicho odpowiedziała Wanda. — Szczerze? Już nie wiem.
Wanda szła do domu przez znajome podwórka, mechanicznie licząc stopnie klatki schodowej. Osiemnaście, dziewiętnaście, dwadzieścia. Zawsze dwadzieścia na trzecie piętro. Wszystko w jej życiu było przewidywalne, rozpisane co do minuty.
— Mamo, wcześnie dziś! — zdziwiła się córka Basia, wyglądając z kuchni. — Coś się stało?
— Złożyłam wypowiedzenie — krótko odparła Wanda, przechodząc do swojego pokoju.
— Jakie wypowiedzenie? Mamo, dokąd? — Basia pognała za nią.
— O odejściu ze szkoły.
Basia stanęła jak wryta, potem złapała się futryny.
— Coś ty, rozchorowałaś się? Gorączkę masz? — Rzuciła się do matki, zaczęła macać jej czoło.
— Daj spokój, Basiu. Nie choruję. Po prostu podjęłam decyzję.
— Jaką decyzję?! Mamo, ty wiesz, co mówisz? — Basia usiadła na skraju łóżka. — Masz stabilną pracę, dobry zespół, pensję… Nie wielką, ale regularną. A teraz co? Siedzieć w domu? To depresja murowana!
Wanda zdjęła buty, rozprostowała zmęczone stopy.
— A co mam teraz? Radość? Szczęście? — Spojrzała na córkę zmęczonymi oczami. — Basiu, codziennie rano wstaję jak na egzekucję. Idę do szkoły jak więzień do roboty. Stoję przy tablicy, tłumaczę po raz setny to samo, a w głowie tylko jedna myśl: kiedy to się skończy?
— Mamo, no to każdy ma! Wypalenie zawodowe się nazywa. Trzeba urlop wziąć, odpocząć…
— Odpocząć? — Wanda gorzko się roześmiała. — Basiu, ja od czterdziestu lat nie odpoczywałam. Czterdzieści lat codziennie do szkoły, codziennie wieczór z zeszytami. Każdy weekend przygotowanie do lekcji. Każdy urlop kursy dokształcające albo działka do przekopania. Kiedy ja miałam odpocząć?
Basia milczała, szarpiąc rękaw bluzki.
— A co Andrzej powie? — w końcu spytała.
— A co ma do tego Andrzej?
— Jak to co? Przecież on twój… No, przecież wy…
— My co? — Wanda odwróciła się do córki. — Widujemy się raz w tygodniu, w niedziele. Idziemy do kina albo do teatru. Potem on mnie odprowadza do domu, całuje w policzek i idzie do siebie. Już trzy lata tak samo.
— Ale przecież planujecie…
— Planujemy? — Wanda wstała, podeszła do lustra. — Basiu, spójrz na mnie. Co widzisz?
Basia zawstydzona wzruszyła ramionami.
— Widzę mamę.
— A ja widzę starą kobietę. Siwe włosy, które co miesiąc farbuję w tym samym salonie. Zmarszczki, które przybywają z każdym rokiem. Dłonie, które znają tylko kredę i zeszyty. Oczy, które zapomniały świecić. I wiesz, co jest najstraszniejsze? Nie pamiętam, kiedy ostatnio się śmiałam. Naprawdę śmiałam, a nie tylko grzecznie się uśmiechałam.
Basia podeszła do matki, objęła ją za ramiona.
— Mamo, co ty mówisz? Jesteś piękna, mądra…
— Mądra? — Wanda się odsunęła. — Gdybym była mądra, nie przeżyłabym całego życia tak, jakby ktoś inny je za mnie zaplanował. Szkoła, studia, praca w tej samej szkole, gdzie sama się uczyłam. Za mąż za pierwszego, który się oświadczył. Urodziłam ciebie, rozwiodłam się, znowu praca, praca, praca… A gdzie ja jestem? Gdzie Wanda? Nie nauczycielka, nie matka, nie była żona. Po prostu Wanda. Zgubiłam ją gdzieś po drodze.
W przedpokoju trzasnęły drzwi, rozległy się kroki wnuka.
— Babciu Walciu! — rozległ się dźwięczny głos dziesięcioletniego Krzysia. — A co my dziś na obiad jemy?
— Zaraz, słoneczko — odezwała się Wanda, ocierając oczy. — Basiu, pogadamy później.
Krzyś wpadł do pokoju jak huragan, rzucił plecak na podłogę i zwisł na szyi babci.
— Babciu, a mogę iść dziś do Tomka? On nową grę ma, takie potwory są!
— Lekcje zrobiłeś?
— No prawie… Matematyka została, ale łatwa. Mogę?
Wanda popatrzyła na wnuka. Żywe oczy, niespokojne ręce, całe życie przed nim.
— Krzysiu, a powiedz mi, czego ty chcesz? Właśnie teraz, najbardziej na świecie?
Chłopiec zamyślił się, podrapał po głowie.
— Chcę, żeby wakacje się nie kończyły. I żeby mama nie krzyczała o oceny. I żeby tata przyjechał na moje urodziny, jak obiecał. I jeszcze chc”Kiedy Krzyś wybiegał w podskokach do kolegi, Wanda spojrzała przez okno na pierwsze gwiazdy i pomyślała, iż w końcu nadszedł czas, by iść za nimi.”