— Nie, Stanisławie Kazimierzu! Nie i już! — uderzyła pięścią w stół Kinga, przez co filiżanki na spodkach zadźwięczały. — Mam dość! Nie wytrzymam już dłużej!
Teść podniósł zdziwione brwi, odłożył gazetę.
— Kinga, o co chodzi? Co się stało?
— Stało się to, iż nie jestem waszą służącą! — syknęła synowa, ręce opierając na biodrach. — Twoja matka cały dzień rozkazuje, jakbym była podwładną! A ty milczysz!
Justyna Bogumiła, teściowa, weszła do kuchni właśnie w tej chwili, usłyszawszy podniesiony głos.
— Co tu się dzieje? Kinga, dlaczego wrzeszczysz na cały dom?
— Proszę bardzo! — Kinga wskazała palcem na teściową. — Oto ona! „Kinga, skocz po chleb”, „Kinga, ugotuj barszcz”, „Kinga, umyj podłogi”! Kim ja jestem, waszą pokojówką?
Justyna Bogumiła zacięła usta, usiadła przy stole.
— A kto, według ciebie? Ja jestem stara, schorowana, Stanisław w pracy przepada. Ty jesteś młoda, zdrowa…
— Ja też pracuję! — przerwała Kinga. — W sklepie stoję od rana do wieczora, nogi bolą, a jak wrócę do domu — znów gotuj, sprzątaj, pierz!
Stanisław Kazimierz podrapał się po głowie, spojrzał to na żonę, to na matkę.
— Mamo, może Kinga rzeczywiście się męczy…
— O, taka jest prawda! — oburzyła się Justyna Bogumiła. — Teraz i ty przeciwko mnie! Własną matkę za jakąś…
— Za jakąś?! — wybuchnęła Kinga. — Jestem przecież żoną twojego syna! I urodzę mu dzieci, jeżeli Bóg da! A ty nazywasz mnie „jakąś”!
Teściowa odwróciła się do okna, zamilkła. Stanisław Kazimierz wstał, podszedł do żony.
— Kinga, no nie trzeba tak. Mama jest w podeszłym wieku, trudno jej samodzielnie…
— A mnie jest łatwo, tak? — Kinga odsunęła się od męża. — Słuchaj, Staszek, mówię ci szczerze: albo coś się zmieni, albo ja stąd wyjadę!
Zapadła cisza. Justyna Bogumiła powoli się odwróciła.
— Gdzie niby wyjedziesz? Do rodziców, co? Tam cię z otwartymi ramionami przywitają?
Kinga zbladła. Miała trudne relacje z rodzicami, zwłaszcza z ojcem, który do dziś nie wybaczył jej małżeństwa.
— Znajdę gdzieś, nie martwcie się!
— Kinga, nie mów głupstw! — Stanisław ujął żonę za rękę. — Jesteśmy rodziną. Musimy się jakoś dogadać.
— Właśnie! — Kinga wyrwała rękę. — Dogadać! Zatem słuchajcie moich warunków.
Justyna Bogumiła prychnęła.
— Jeszcze czego! Warunki stawia! W moim domu!
— W naszym domu! — poprawiła Kinga. — Staszek, powiedz matce, iż to też nasz dom!
Stanisław Kazimierz zawahał się. Dom rzeczywiście był zapisany na matkę, dostała go jeszcze od swoich rodziców. Ale po ślubie młodzi tu zamieszkali — innych opcji nie było.
— Mamo, no technicznie…
— Żadnych „technicznie”! — ucięła Justyna Bogumiła. — Dom mój i porządki tu moje!
— Dobrze! — Kinga podeszła do szafki, wyjęła notatnik i długopis. — Więc zapisuję. Pierwszy warunek: gotuję obiad co drugi dzień. We wtorki, czwartki i soboty gotujesz ty albo Staszek.
— A to dlaczego? — oburzyła się teściowa.
— Bo nie jestem kucharką! — Kinga coś zanotowała. — Drugi: sprzątamy na zmianę. Tydzień ja, tydzień wy.
— To już kompletna bezczelność! — wstała Justyna Bogumiła. — Staszek, ty to słyszysz?
Stanisław Kazimierz siedział ze spuszczoną głową. Było mu niezręcznie, ale i żonę rozumiał. Matka czasem rzeczywiście za dużo od niej wymagała.
— Trzeci warunek — ciągnęła Kinga — nikt nie wchodzi do naszego pokoju bez pukania. I nikt nie rusza moich rzeczy.
To było bolesne. Justyna Bogumiła miała zwyczaj sprzątać w całym domu, włącznie z pokojem młodych. Przestawiała Kingi rzeczy, czytała listy od koleżanek, choćby meble ustawiała po swojemu.
— A jeżeli chcę odkurzyć? — spytała teściowa.
— Uprzedź wcześniej. Zapukaj, zapytaj o pozwolenie — Kinga zanotowała coś jeszcze. — I czwarte: raz w tygodniu idziemy z Staszkiem do kina albo do znajomych. Sami, bez ciebie.
— To już przesada! — wściekła się Justyna Bogumiła. — Syna mi odbierasz!
— Nie odbieram! Chcę spędzać czas z mężem! Normalne małżeństwa tak robią!
Stanisław Kazimierz podniósł głowę.
— Mamo, to rozsądne. Jesteśmy młodzi, czasem chcemy się rozerwać…
— O, więc tak! — Justyna Bogumiła załamała ręce. — Wszyscy przeciwko mnie! Dobrze, zapisuj dalej swoje warunki!
Kinga spojrzała uważnie na teściową. W jej głosie zabrzmiało coś jak zagubienie, choćby smutek.
— Justyno Bogumiło, nie jestem przeciwko tobie. Chcę tylko, żebyśmy wszyscy żyli spokojnie.
— Spokojnie… — teściowa ciężko opadła na krzesło. — A jak ja będę żyć spokojnie, jeżeli syn się ode mnie odwróci?
Kinga odłożyła długopis, usiadła naprzeciwko.
— Nikt się nie odwraca. Ale rozumiesz, ja też potrzebuję miejsca w tym domu. Nie jestem przecież obca.
— Nie obca, to nie obca, ale swoją krwi nie została — mruknęła Justyna Bogumiła.
— Dlaczego? — zdziwiła się Kinga. — Jestem przecież twoją synową. Teraz jesteśmy rodziną.
— Rodzina… — teściowa pokręciła głową. — Rodzina to kiedy krew jedna. A ty… ty z boku przyszłaś. Dziś tu, jutro tam…
Stanisław Kazimierz wstał.
— Mamo, dość! Kinga to moja żona. Czyli i twoja córka. Kropka!
— Córka… — Justyna Bogumiła westchnęła. — Dobrze. jeżeli córka, to niech będzie córka. Tylko córki też słuchają matek.
— Słuchają, ale nie we wszystkim — sprzeciwiła się Kinga. — I nie jak służące.
Cisza przeciągnęła się. Stanisław Kazimierz chodził po kuchni, myślał. Kinga przeglądała notatnik. Justyna Bogumiła patrzyła przez okno na sąsiednie podwórko, gdzie suszono pranie.
— U Celiny Bronisławy syn też się ożenił — nagle powiedziała teściowa. — Synowa dobra się trafiła.Po chwili Justyna Bogumiła wstała, podeszła do Kingi i cicho powiedziała: “Dobrze, zgadzam się na twoje warunki, ale obiecaj, iż nie odejdziesz”.