Nareszcie wolna: opowieść o emerytowanej ucieczce

newsempire24.com 17 godzin temu

– Dzieci wychowaliśmy, a jak tylko poszła na emeryturę, to od razu uciekła ode mnie, wyobrażasz sobie?! – narzekał siwy mężczyzna w kapeluszu swojemu partnerowi od gry w szachy.

Jesień właśnie zaczęła rozsypywać złote liście na podwórku. Pogoda była piękna. Oddychało się lekko i swobodnie.

Tak już było, iż latem emeryci spędzali całe dni w parku koło ich bloku.

Znaleźli sobie mały zakątek z trzema ławkami obok siebie i spotykali się tam przez całe lato, jak tylko upał ustępował.

Dobra tradycja nie zniknęła wraz z nadejściem chłodów. Wciąż wychodzili siwowłosi mężczyźni, by posiedzieć na ławkach przed blokiem.

– Tak po prostu uciekła? Może nie ona winna, tylko ty?! – uśmiechnął się szachowy rywal naprzeciwko. – Od dobrego mężczyzny się nie ucieka.

Kazimierz sam kilka lat temu był w podobnej sytuacji, więc wiedział, gdzie może tkwić przyczyna tej ucieczki.

Siwy mężczyzna w kapeluszu podniósł na niego oczy, tego samego koloru co włosy, i uśmiechnął się.

– Szach i mat, Kaziu. A co do żony – to ona mi na złość to zrobiła! Wie, iż bez niej sobie nie poradzę, więc specjalnie tak postąpiła, żebym się przekonał.

Przed wyjściem powiedziała mi wprost:

– Mam dość, Stanisławie, obsługiwania cię! Nic bez mnie nie umiesz, więc idę, żebyś zrozumiał, jak to jest.

Nawet nie powiedziała, dokąd poszła…

– No i jak ci teraz, Stachu? – zapytał Kazimierz, przypominając sobie własne uczucia.

– Źle… Albo raczej smutno! Chciałem z euforii pierwszego dnia pohulać. choćby wódkę kupiłem… Przyniosłem, do lodówki włożyłem, ale wyjąć już nie miałem siły.

Nikt nie krzyczy, iż nie wolno, iż się nie śmiej. Wokół cisza. I od razu ochota mi przeszła. Taka tęsknota mnie ogarnęła…

Kazimierz się zaśmiał. Rozumiał Stanisława. Sam przez to przeszedł. Dokładnie tak, jak opisał.

Stanisław zamyślił się, patrząc na szachownicę.

Mężczyźni stojący obok obserwowali rozgrywkę – jedni z zaciekawieniem, inni ze współczuciem.

Nikt w ich wieku nie chciałby zostać bez żony.

Choć w codzienności bywały trudne chwile, ale po to jest druga połówka, by się uzupełniać.

– To zadzwoń do niej, powiedz, iż zrozumiałeś, żałujesz – zaproponował nieco młodszy mężczyzna.

Stanisław machnął ręką:

– Kto ją tam zrozumie, czego ona chce?!

– Ja pamiętam, jak byłem mały, to kozy pasłem na łące – nagle odezwał się sąsiad Stacha z piątego piętra. – Jak któraś uciekała, to marchewką ją przywabiałem. To i ty swoją przywab! Reszta sama się ułoży…

– Czym mam przywabiać?! – zaśmiał się Stanisław. – Wszystko już ma, tu trzeba trafić w punkt…

– A może ja zadzwonię, powiem, iż byłem u ciebie już pięć razy, ale nikt nie otwiera? – zaproponował sąsiad z klatki.

– O! Genialne! – ożywił się Stanisław. – Wróci, przybiegnie od razu, pomyśli, iż coś się stało. A ja tu – kwiaty, tort!

Na tym mężczyźni się rozeszli…

…Następnego dnia, jak umówili się, sąsiad z klatki, Wojtek, zadzwonił do żony Stanisława i powiedział, iż od dawna go nie widział, a drzwi do mieszkania pozostają zamknięte.

Nagle coś się stało, niech przyjeżdża…

Stanisław tymczasem nie tracił czasu. Od rana biegał po sklepach, kupił smakołyki. Potem wpadł do kwiaciarni, wziął trzy goździki i pognał do domu.

– Uff, no i nabiłem się! Zmęczony… – pomyślał Stanisław.

Uznał jednak, iż w dresach przepraszanie nie wypada.

Przebrał się w swój szary garnitur, który żona kupiła mu na pogrzeb, i zaczął nakrywać do stołu.

Wszystko przygotował, wino i tort schował do lodówki, wodę w czajniku zagotował. Siedzi, czeka.

Gorąco w garniturze. Ale zdjąć nie można, trzeba się pokazać przed Jadzią w pełnej glorii!

Biegał do okna. Nie wraca!

PotW końcu usłyszał skrzypnięcie drzwi i gwałtownie chwycił nadłamane goździki, serce bijąc jak młotem, bo oto Jadzia stała w progu z szeroko otwartymi oczami, a on wiedział, iż tę kozę już nigdy nie wypuści z serca i domu.

Idź do oryginalnego materiału