Nambia self drive, pierwsze wrażenia po powrocie

celwpodrozy.pl 7 lat temu

Namibia to kolejny kraj z mojej top listy miejsc na ziemi do odwiedzenia. Nie była tam od zawsze, ale gdy tylko zwróciła moją uwagę, od razu wskoczyła na samą górę. Afrykańskie krajobrazy, nasycone głównie kolorem żółtym i pomarańczowym to znak rozpoznawczy tego kraju. Jedne z najwyższych i najpiękniejszych wydm świata znajdują się właśnie w Namibii i rzeczywiście, krajobrazy w Parku Narodowym Namib-Naukluft wręcz powalają. A co najlepsze, wszystko to można zwiedzać na własną rękę, bez ścisku, tłumów, na pełnym luzie. Od razu napiszę, iż do Namibii warto pojechać i to bez dwóch zdań. To przepiękny, malowniczy kraj, oferujący iście sawannowe krajobrazy, idealny kraj na pierwszą podróż do Afryki. Plan jak zawsze był ambitny. Tym razem ciut zbyt ambitny, gdyż momentami czułam niedosyt. Brakowało czasu w nacieszenie się widokami, na to, by lepiej poczuć klimat danego miejsca. Jednak podróż po Namibii to tzw. road trip, czyli w większości jazda samochodem i ciągłe bycie w trasie, na to trzeba się przygotować. Przejechaliśmy ponad 5000 km, co jest rzeczywiście ogromnym dystansem jak na dwa tygodnie. Zaczęliśmy od południa, od Kanionu Fish River, po czym stopniowo przemieszczaliśmy się na północ przez Luderitz, Sesriem, Walvis Bay i Swakop, Spitzkoppe i Brandberg, Wybrzeże Szkieletowe i Twyfelfontein aż do parków Etosha i Waterberg. Niestety nie dotarliśmy na samą północ, która podobno jest równie piękna i to tam można spotkać mieszankę etniczną, jeżeli chodzi o plemiona. Cóż, na północ wybiorę się następnym razem, bo następny raz z pewnością będzie. Wypożyczenie samochodu 4×4 wraz z całym wyposażeniem kempingowym to świetne rozwiązanie podczas takiej podróży. Od samego początku wiedzieliśmy, iż tylko taki wariant wchodzi w grę. Oczywiście jest kilka innych opcji, takich jak spanie w drogich lodge’ach, a są naprawdę drogie, czy też w zwykłych namiotach. Niemniej nasze rozwiązanie wydawało się być najbardziej optymalne. Oczywiście zawsze warto porównać koszty i sprawdzić, co najbardziej się opłaca w danym przypadku. Wypożyczenie samochodu 4×4 tanią sprawą nie jest, podróżowaliśmy jednak we trójkę, więc wszystkie opłaty rozkładały się na trzy osoby. W takiej konfiguracji ma to jak najbardziej sens. Gdzie najlepiej zarezerwować samochód w Namibii? Jaką wypożyczalnię wybrać, żeby nie wydać fortuny? Prawda jest taka, iż poszukiwania samochodu rozpoczęliśmy dość późno, bo miesiąc przed wyjazdem. A jako, iż wybieraliśmy się w szczycie sezonu, większość wypożyczalni była już wybukowana. Nieco się przeraziliśmy, niemniej moje umiejętności przekopywania Internetu wszerz i wzdłuż ponownie się przydały. Do tego otrzymaliśmy kilka wskazówek od firm, do których pisaliśmy. Ostatecznie auto zarezerwowaliśmy w wypożyczalni Namvic, która to ma bardzo konkurencyjne ceny i ostatecznie udało się zaoszczędzić znaczącą kwotę. Odbiór samochodu przebiegł bez problemów, no z małym wyjątkiem, nikt na nas na lotnisku nie czekał, a tak się umawialiśmy. Jednakże za ten incydent otrzymaliśmy rekompensatę w formie pieniężnej, odliczono nam koszty wynajmu za jeden dzień. Dla nas git. W co powinien być wyposażony taki terenowy samochód w Namibii? Nasze auto było wyposażone we wszystko, co potrzebne jest na taką podróż oraz na spanie na kempingach. Dwa namioty przymocowane na dachu, z grubymi materacami i ciepłymi śpiworami bardzo dobrze służyły jako noclegownia przez cały wyjazd. Jedynie pod koniec było już mniej wygodnie, gdyż materace, przez ciągłe zwijanie i rozkładanie namiotów, trochę się odkształciły. Poprzez to wyczuwalne już były małe nierówności. Do tego na wyposażeniu była lodówka, rzecz niezwykle przydatna, kuchenka gazowa, stół z krzesełkami, garnki, talerze oraz sztućce, a więc wszystko, co potrzebne do biwakowania. Z tyłu znajdował się także zbiorniczek z wodą, którą można było wykorzystać do zmywania. Tak naprawdę z kuchenki nie skorzystaliśmy ani razu, gdyż wodę podgrzewaliśmy zwykłą grzałką, a w naszym gotowaniu podstawą był wrzątek. Drogi w Namibii są złe, a w niektórych miejscach bardzo złe, dlatego po szutrówkach nie popędzicie, po prostu się nie da. A jeżeli mimo wszystko chcecie zaszaleć, to może się to skończyć tragicznie. W Namibii notuje się bardzo dużą liczbę wypadków samochodowych i to z udziałem turystów. I tak naprawdę nie są winne drogi same w sobie, a brak dostosowania prędkości do warunków, panujących na trasie. Dodatkowym zagrożeniem są zwierzęta, znikąd pojawiające się na drodze, szczególnie o zmierzchu. I właśnie nasze auto, nowe, bo z 2017 roku, nosiło już ślady bliskiego spotkania z antylopą. Co ciekawe, nasza wypożyczalnia, oprócz tego, iż śledziła naszą trasę, była także w stanie skontrolować prędkość, z jaką się poruszaliśmy. I przyznaję, raz jeden dostaliśmy ostrzeżenie, ale wtedy pędziliśmy pustą utwardzoną drogą, by zdążyć na kemping przed zmierzchem. Po zachodzie słońca bowiem ubezpieczenie już nie obowiązuje. Dróg asfaltowych w Namibii jest niewiele, 80% stanowią szutry i piach, który bywa zdradziecki. Szczególnie męczący jest przejazd po tarce z konkretnymi już wgłębieniami, trzęsie niemiłosiernie. Dodatkowo można złapać gumę, zdarza się to naprawdę często. Niby auto 4×4, niby grube opony, a jednak. Kilkukrotnie mijaliśmy zaparkowane na poboczu samochody, w których właśnie trwała zmiana koła. Przytrafiło się to i nam już pod koniec podróży, i to gdzie? W Parku Etosha, a więc w otoczeniu dzikich zwierząt. Nie było wyjścia, trzeba było wysiąść z auta, co jest ogólnie zabronione, i zabrać się do pracy. Adrenalina skoczyła, na szczęście żaden zwierz się nami nie zainteresował i poszło w miarę gładko. Pół godziny i zrobione. Na wyposażeniu były dwa koła zapasowe, jedno wliczone w ubezpieczenie, kolejne już nie. W naszym przypadku przyczyną były ostre kamienie na poboczu. najważniejsze jest także ciśnienie w oponach, na piachu i szutrach nie powinno być za wysokie. Drogi w Namibii są jednak niezwykle malownicze, więc mimo trudności i złej nawierzchni zdecydowanie warto podjąć taki wysiłek. Tak naprawdę jest to także jedna z atrakcji w czasie podróżowania po tym kraju. Jedynie dwa czy trzy przejazdy na całej naszej trasie nie wywołały u mnie fali ekscytacji. Reszta, to były ciągłe ochy i achy, postoje co kilka minut, by zrobić zdjęcia, począwszy od Kanionu Fish River i przejazdu tuż przy granicy z RPA aż do samego końca wracając z Parku Waterberg do Windhuk. Jedna z najbardziej malowniczych tras to z pewnością ta z Luderitz do Sesriem, niemniej w pewnym momencie trzeba odbić z głównej drogi i wjechać na teren parku. Oznaczenia są, więc przegapić się nie da. To jest odcinek z pomarańczowo-białą szutrówką, najbardziej kolorowa droga nie licząc Sossusvlei. W większości nocowaliśmy na kempingach. Jest ich sporo, te główne są państwowe i są oznaczone jako NWR (Namibia Wildlife Resorts). Rozbijanie się na dziko jest zabronione, niemniej czytałam i o takich procederach. Noclegi na kempingach w szczycie sezonu trzeba rezerwować ze sporym wyprzedzeniem, szczególnie te w Sesriem oraz w Etoshy. W naszym przypadku, podobnie jak i za samochód, taki i za noclegi, zabraliśmy się dość późno. W Sesriem nie było już miejsca i dosłownie dzień przed naszym przyjazdem jedno się zwolniło, więc mieliśmy dużo szczęścia. Tak samo było z Etoshą. Warto monitorować stronę NWR i codziennie sprawdzać dostępność, gdyż często noclegi bukowane są przez biura, która potem rezerwacje zwalniają. Jakie były warunki na kempingach? Zawsze były łazienki, nie zawsze z ciepłą wodą. O dziwo, na jednym z prywatnych wodę na prysznic trzeba było podgrzać, rozpalając ognisko pod bojlerem. Nie wszędzie był też prąd, więc raz, iż wrzątku brak, dwa nie było gdzie podładować elektroniki. Natomiast można było skorzystać z restauracji, zarówno jeżeli chodzi o wrzątek, jak i prąd, choć do gniazdek potrzebne były odpowiednie przejściówki. Noclegi na kempingach były atrakcją samą w sobie, niestety zawsze zjeżdżaliśmy już o zmierzchu, więc nie było kiedy skorzystać z całej infrastruktury, do której często zaliczał się także basen. Oprócz Sesriem, Etoshy oraz Waterberg ludzi prawie wcale nie było, spokój, cisza i tylko z oddali dobiegały odgłosy nocnego życia zwierząt, zamieszkujących te okolice. No właśnie i tu jest bardzo pozytywne zaskoczenie. To jeden z powodów, dlaczego warto jechać do Namibii. Kuchnia namibijska bardzo przypadła mi do gustu, mimo iż wielką wielbicielką mięsa nie jestem. Za to uwielbiam owoce morza! A te, których smakowałam w Namibii, były najlepsze jakie do tej pory jadłam. Po pierwsze kalmary, nie wiedziałam iż mogą smakować jak mięso, białe delikatne mięso, a nie ciągnąca się guma. Po drugie, ostrygi… to był mój pierwszy raz i może akurat to nie jest mój smak, natomiast jako afrodyzjak działają:) Będąc na wybrzeżu zawsze stołowaliśmy się w lokalnych knajpkach, bo taką okazję wykorzystać koniecznie trzeba było. Zarówno w Luderitz, jak i w Swakopmund owoce morza rządzą. A jak nie owoce morza, to z pewnością stek z okryksa, kudu, zebry, imapli czy też innego dzikiego zwierza. Namibia to prawdziwy raj dla mięsożerców i choćby ja, która za stekami nie przepada, byłam w stanie docenić namibijskie mięsne dania. A jeżeli ktoś szuka czegoś bardziej ekstrawaganckiego, to również znajdzie. I tak na przykład mopane warms, czyli larwy pewnego motyla. Tutaj uchodzą one za przysmak i prawdziwy delikates. Darek się skusił, niemniej nie wszystkie larwy znalazły się w jego żołądku:) Jak smakują? Słodkawo, ale ziemiści. Najczęściej gotuje się je w wodzie lub w ostrym sosie na bazie masła orzechowego. Mogą też być podane w formie przekąski jak biltong, czyli kawałki suszonego mięsa. Tylko najwięksi smakosze wcinają je na surowo. Owe robaki żyją na drzewach Mopane i stąd ich nazwa. Czasami można je także wypatrzyć na mangowcach i zielonych krzewach. Oczywiście nie zawsze jadaliśmy w lokalach. Śniadania przyrządzaliśmy sami, czy to owsiankę, czy to zupkę chińską, czy to po prostu kanapki. Na drogę każdy z nas miał coś do przegryzienia, natomiast wieczorem był czas na ciepłą obiadokolację. Przyznaję, większość jedzenia w proszku, które ze sobą zabrałam, przywiozłam z powrotem z racji tego, iż chciałam po prostu spróbować jak najwięcej lokalnej kuchni. W zasadzie prawie na każdym kempingu była restauracja, serwująca pyszne dania, często w formie bufetu, więc skosztować można było bardzo wielu rzeczy. Fot. Dariusz Brzosko “Hello, how are you?” – te słowa zawsze usłyszycie, gdy spotkacie kogoś po raz pierwszy, a raczej ta osoba spotka Was. Czy to w hotelu, czy to na ulicy, czy na stacji benzynowej. Tak Namibijczycy witają turystów. Mimo to, kontaktu z lokalną ludnością za dużo nie doświadczyliśmy, tego rzeczywiście mi brakowało. Mówi się, iż Namibia to najbardziej europejskie państwo w Afryce i coś w tym jest. Widoczne jest to szczególnie w większych miastach, ale nie tylko. W szczególności turystyką parają się tu Europejczycy, a biały człowiek nie jest dziwnym zjawiskiem, nikt na niego szczególnej uwagi nie zwraca. Cieszy natomiast fakt, iż rząd chce w turystkę włączyć także lokalne społeczności, tak jak ma to miejsce np. w Spitzkoppe. Tutejszy kemping prowadzony jest przez osoby z pobliskiej wioski, dzięki czemu miejsce to ma szczególny charakter. To tutaj spędziliśmy świetny wieczór w towarzystwie Any, Emily i ich mamy. Były śpiewy, były tańce i mnóstwo śmiechu. Bar tej nocy otwarty był prawie do północy, choć zwykle zamykany jest po 20:00. Nazajutrz zaś, manager Frans zabrał nas do swojej wioski, pokazał szkołę oraz zaprosił do lokalnej knajpki na coś zimnego. Rzecz ma się nieco inaczej na północy kraju. W sklepie, na targu, czy na przystanku można spotkać przedstawicieli namibijskich grup etnicznych, najczęściej Himba oraz Herero. Ubrani w tradycyjny sposób od razu zwracają uwagę, co często wykorzystują do zarobienia kilku groszy. Zgadzają się na zdjęcia, jednak za opłatą. Nie są otwarci, nie chcą spoufalać się z turystami, więc jakakolwiek próba nawiązania relacji kończy się fiaskiem. A być może jest to tylko pierwsze wrażenie, które jest mylne. I właśnie to chciałabym zweryfikować następnym razem. Wioskę Himba udało się nam odwiedzić, wioskę zbudowaną pod turystów. Niestety często można trafić do takich miejsc, które istnieję tylko po to, by zarobić pieniądze. To nie jest oczywiście tak, iż niczego się nie dowiecie, nie zobaczycie jak to plemię żyje i jakie ma zwyczaje. Niemniej nie ma to nic wspólnego z autentycznością. Dlatego tak bardzo ciekawi mnie, jak wygląda prawdziwa wioska Himba, jakie tradycje zachowały się do tej pory, jakie są kultywowane i jaki wpływ na życie plemion ma zachodnia kultura, bo ma pewno. Do takich wiosek można dotrzeć na północy kraju, już za Opuwo. Trzeba tylko znaleźć dobrego przewodnika, który Was tam zabierze. Pamiętajcie, dary obowiązkowe. W Namibii jest bezpiecznie. Jest bezpiecznie do tego stopnia, iż spokojnie można wynająć auto i na własną rękę przemierzać kraj, i… czuć się naprawdę komfortowo. Oczywiście zdarzają się kradzieże, zdarzają się włamania do samochodów, szczególnie w większych miastach. Dlatego też nie wolno zostawiać niczego wartościowego na widoku. W zasadzie najlepiej niczego nie zostawiać, by nie kusić złodzieja....

Idź do oryginalnego materiału