Deszcz dudnił po dachu letniskowego domku, gdy Jadwiga Kowalska usłyszała ciche pukanie do drzwi. Odłożyła robótkę na drutach i nadstawiła ucha. Pukanie powtórzyło się – niepewne, niemal przepraszające.
„Kto tam?” – zawołała, podchodząc do drzwi.
„Proszę otworzyć” – dobiegł cichy kobiecy głos. – „Zgubiłam się…”
Jadwiga uchyliła drzwi na łańcuch. Na progu stała dziewczyna, może dwudziestopięcioletnia, przemoczona do suchej nitki. Ciemne włosy przylepione do twarzy, cienka kurtka przesiąknięta wodą. W dłoniach ściskała małą torebkę.
„Boże drogi, aleś przemokła!” – Jadwiga zdjęła łańcuch i otworzyła szerzej. – „Wchodź prędzej, jeszcze się przeziębisz!”
„Dziękuję pani bardzo” – dziewczyna przekroczyła próg, zostawiając mokre ślady na wycieraczce. – „Jestem Zosia. Szłam ścieżką, ale zaprowadziła mnie w las. Telefon się rozładował, zupełnie nie wiem, gdzie jestem…”
„Rozbieraj się natychmiast!” – Jadwiga zakrzątnęła się, pomagając zdjąć mokrą kurtkę. – „Woda z ciebie kapie! Jak można w taką pogodę sama po lesie chodzić?”
Zosia spuściła zawstydzona wzrok.
„Pokłóciłam się z… z chłopakiem. Wysadził mnie z samochodu i kazał iść pieszo. A ja nie wiedziałam, iż do miasta jest tak daleko…”
„To łajdak!” – oburzyła się Jadwiga. – „Jak można dziewczynę w lesie zostawić! Idź do kuchni, zaraz zrobię herbatę. Cała drżysz.”
Zosia weszła do niewielkiej, ale przytulnej kuchni. Jadwiga włączyła czajnik, wyjęła z szafy wełniany szlafrok.
„Tutaj, przebierz się na razie. Ubrania powiesimy na kaloryferze, do rana wyschną. A skąd jesteś?”
„Ze wsi” – odpowiedziała wymijająco Zosia, przyjmując wdzięcznie szlafrok. – „Pracuję w mieście, w biurze. ”
„Ta dzisiejsza młodzież!” – pokiwała głową starsza kobieta. – „Za moich czasów mężczyźni mieli sumienie, nigdy by tak nie potraktowali kobiety. A teraz co się dzieje… Siadaj do stołu, zaraz cię nakarmię.”
Jadwiga zakrzątnęła się przy kuchence. Wyjęła z lodówki jajka, masło, gwałtownie usmażyła jajecznicę. Pokroiła chleb, postawiła domowe przetwory.
„Jedz, nie krępuj się” – postawiła przed Zosią talerz. – „Widać, iż jesteś głodna. Kiedy ostatnio jadłaś?”
„Trochę rano” – przyznała dziewczyna, rzucając się łapczywie na jedzenie. – „Cały dzień jeździliśmy, kłóciliśmy się…”
„A o co się pokłóciliście? jeżeli to nie tajemnica.”
Zosia milczała przez chwilę, przeżuwając chleb z masłem.
„Chciał, żebym… żebyśmy razem zamieszkali. A ja mam pracę, swoje plany. Nie jestem jeszcze gotowa. Więc się wściekł i nakrzyczał na mnie…”
„Dobrze robisz, iż się nie spieszysz” – przytaknęła Jadwiga. – „Ja w twoim wieku się spieszyłam, wyszłam za pierwszego lepszego. Myślałam, iż miłość wszystko przetrzyma. Nie przetrzymała. Zostawił mnie z małym synkiem, poszedł do innej.”
„Ma pani syna?” – zainteresowała się Zosia.
„Miałam” – zasmuciła się Jadwiga. – „Już dorosły, własna rodzina. Tylko my z nim… nie za dobrze się dogadujemy. Rzadko się widujemy.”
Nalała sobie herbatę, zamyślona, mieszała łyżeczką cukier.
„A pani mieszka tu sama?” – ostrożnie zapytała Zosia.
„Sama. Domek zbudował mój drugi mąż. Dobry był człowiek, szkoda, iż wcześnie odszedł. Teraz tylko latem tu przyjeżdżam, i to nie co roku. W mieście mam mieszkanie, tam zimuję.”
Zosia skinęła głową, kończąc jajecznicę. Deszcz już słabł, ale za oknem zapadał zmierzch.
„Słuchaj, dziecko” – powiedziała Jadwiga – „zostań na noc. Rano odprowadzę cię na przystanek. Teraz w ciemnościach i w taką pogodę nigdzie nie pójdziesz.”
„Jest pani pewna? Nie chcę pani przeszkadzać…”
„Co ty! Jaka przeszkoda! Cieszę się z towarzystwa. W salonie jest wygodna kanapa, czysta pościel. Czuj się jak w domu.”
Wieczorem długo rozmawiały. Zosia opowiadała o pracy w firmie handlowej, o trudnościach z wynajmem mieszkania w mieście. Jadwiga dzieliła się wspomnieniami z młodości, skarżyła się na samotność.
„Wszystkie przyjaciółki się rozjechały, niektóre już nie żyją, inne wyjechały do dzieci” – westchnęła. – „Sąsiedzi na działce też starzy, wszyscy chorują. Nudno tak samej…”
„A dlaczego nie utrzymuje pani kontaktu z synem?” – zapytała ostrożnie Zosia.
Twarz Jadwigi pociemniała.
„Jego żona mnie nie lubi. Mówi, iż wtrącam się w ich sprawy. A ja co, nie mam prawa interesować się, jak żyją wnuki? Teraz choćby na święta mnie nie zapraszają…”
Następnego dnia pogoda się poprawiła. Jadwiga spakowała Zosi prowiant na drogę, odprowadziła na przystanek.
„Dziękuję pani ogromnie” – mówiła szczerze dziewczyna. – „Po prostu mnie pani uratowała!”
„Co tam! Przyjeżdżaj, jak tylko zechcesz. Zapisz adres.”
Zosia wpisała adres do telefonu, pomachała ręką z okna autobusu.
Minęło kilka tygodni. Jadwiga już prawie zapomniała o przypadkowej gości, gdy znów usłyszała znajome pukanie.
„Zosia!” – ucieszyła się, otwierając drzwi. – „Co słychać, dziewczyno? Wchodź!”
„Mogę u pani zostać na dzień czy dwa?” – zapytała nieśmiało dziewczyna. – „W mieście remontują moje mieszkanie, nie mam gdzie żyć. Właścicielka powiedziała, żebym tymczasem zamieszkała u rodziny, ale ja nie mam nikogo…”
„Oczywiście! Zostań, jak długo chcesz. Będzie mi raźniej.”
Zosia zamieszkała w małym pokoiku na górze. Pomagała w gospodarstwie, gotowała, sprzątała. Jadwiga była zachwycona taką pomocą.
„Lepsza niż własna córka” – mówiła sąsiadce cioci Władce. – „I gotuje dobrze, i robótki manualne umie. Żebym takNocą, gdy wszyscy spali, Zosia cicho zamknęła za sobą drzwi, zostawiając na stole kopertę ze wszystkimi oszczędnościami i krótką notatką: „Pani Jadwigo, wybaczy mi pani kiedyś, ale musiałam odejść, bo nie chcę być przyczyną rodzinnych waśni – niech pani wie, iż byłam szczęśliwa pod tym dachem i zawsze będę panią pamiętać”.