Najstarszy fryzjer Nowej Huty strzyże od 60 lat. “Teraz choćby mężczyźni robią sobie trwałe”

krowoderska.pl 1 miesiąc temu

– Jest taka historia, którą zawsze wspominam. Był kiedyś taki młody chłopak, który chciał, żebym mu wyciął na głowie kreski, coś w stylu, jak teraz czasem młodzi mają. Na początku byłem zaskoczony, bo to było coś nowego, ale zrobiłem to. Potem okazało się, iż ten styl się przyjął, a młodych zaczęło przybywać. Zawsze śmieję się, iż musiałem nadążać za modą, bo inaczej by mnie zmietli z rynku (śmiech) – mówi Pan Seweryn, czyli najstarszy fryzjer w Nowej Hucie, którego znajdziecie Na Skarpie.

Panie Sewerynie, ma Pan 76 lat i przez cały czas pracuje jako fryzjer. To naprawdę imponujące! Skąd wzięła się u Pana pasja do fryzjerstwa?

Pan Seweryn: Pasja to może za duże słowo, ale fryzjerstwo mam we krwi. Mój tata też był fryzjerem, więc to rodzinny fach. Strzygę od 14. roku życia – zaczynałem, jak tylko skończyłem podstawówkę. Później poszedłem do zawodówki fryzjerskiej i tak już zostało. W 1962 roku zacząłem uczyć się zawodu, a po trzech latach pracy na praktykach zacząłem swoje życie zawodowe.

To oznacza, iż strzyże Pan już ponad 60 lat! Przez ten czas na pewno wiele się zmieniło, jeżeli chodzi o fryzury i sposób pracy?

Oj tak! Kiedyś wszystko robiło się manualnie, były proste maszynki. Teraz to zupełnie inny świat – elektryczne sprzęty, maszynki, suszarki, a fryzury zmieniają się co chwila. Na początku strzygło się “na jeża” albo “na żołnierza”, a teraz? Ludzie chcą różne rzeczy, choćby mężczyźni robią sobie trwałe! Ale uczę się na bieżąco. Jak 8 lat temu miałem ciężką chorobę, raka, to po powrocie do pracy musiałem poznać nowe techniki, bo fryzury były już inne. Ale wie Pani, człowiek uczy się przez całe życie.

Aż trudno uwierzyć, iż po tak ciężkiej chorobie wrócił Pan do pracy. Co Pana do tego skłoniło?

Powiem tak – ja nie wyobrażam sobie życia bez pracy. Po szpitalu miałem różne myśli. To była trudna walka, ale fryzjerstwo to coś, co trzyma mnie na nogach. Zresztą, co bym robił bez tej pracy? Siedział w domu i nic nie robił? Nie, to nie dla mnie. Praca to praca, a dom to dom. Oddzielam te dwie rzeczy.

Czyli nie przenosi Pan pracy do domu?

Absolutnie nie! Mimo iż czasem ktoś prosił, żebym przyszedł do domu obciąć włosy, to ja zawsze starałem się tego unikać. Czasami pomagałem starszym klientom, których znałem przez lata, ale na co dzień – praca zostaje w zakładzie. Dom jest dla rodziny, wnucząt z którym uwielbiam spędzać czas, ale nie chcę mieszać pracy z życiem domowym.

Ale w Pana karierze pojawiła się przerwa na służbę wojskową, prawda?

Tak, tak, to prawda. W 1969 roku poszedłem do wojska. Służba to służba, ale choćby tam nie udało mi się uciec od nożyczek (śmiech). Strzygłem kolegów, a czasem choćby oficerów, ale nie za pieniądze. W zamian moi przełożeni przymykali oko na drobne przepustki czy inne przywileje. Nie było to oficjalne, ale każdy wiedział, iż można na mnie liczyć, jeżeli ktoś potrzebował podcięcia włosów. Fryzjer zawsze się przydaje, choćby w wojsku!

A po wojsku wrócił Pan do Nowej Huty?

Tak, wróciłem do Nowej Huty, ale później miałem jeszcze epizod w Stanach Zjednoczonych. Wyjechałem na dwa lata do Nowego Jorku, gdzie też strzygłem – choć nie w zakładzie, a bardziej “na boku”. Tam czasami nie dostawałem pieniędzy, ale za to jakiś kawałek ciasta czy 5 dolarów też się trafiło. To były inne czasy, ale człowiek musiał sobie radzić. W Nowym Jorku życie było drogie, a fryzjer zawsze znajdzie klientów, choćby na obczyźnie.

Pana klienci wracają do Pana od lat. Czy ma Pan takich, których strzyże już od pokoleń?

Oj tak, wielu moich klientów to osoby, które przychodzą do mnie od kilkudziesięciu lat. Niektórzy strzygą się u mnie, odkąd byli młodzi, a teraz przyprowadzają swoje dzieci, czasem choćby wnuki. Niestety, wielu z nich już nie żyje – czas płynie, ale to właśnie te relacje sprawiają, iż czuję, jak ważna jest moja praca. Niektórzy przychodzili przez dekady, rozmawialiśmy, opowiadali o swoim życiu… to tworzyło więzi.

Z tak długim stażem pracy pewnie spotkał się Pan z wieloma ciekawymi historiami. Czy któryś z klientów zapadł Panu szczególnie w pamięć?

Jest taka historia, którą zawsze wspominam. Był kiedyś taki młody chłopak, który chciał, żebym mu wyciął na głowie kreski, coś w stylu, jak teraz czasem młodzi mają. Na początku byłem zaskoczony, bo to było coś nowego, ale zrobiłem to. Potem okazało się, iż ten styl się przyjął, a młodych zaczęło przybywać. Zawsze śmieję się, iż musiałem nadążać za modą, bo inaczej by mnie zmietli z rynku (śmiech).

Przez te wszystkie lata w fryzjerstwie, czy nie myślał Pan o emeryturze?

Wie Pani, coraz częściej o tym myślę. Zdrowie jeszcze dopisuje, ale mam wnuki zarówno w Polsce, jak i w USA, i chciałbym spędzać z nimi więcej czasu, póki siły pozwalają. To ważne, by korzystać z chwil z rodziną. Praca zawsze była dla mnie istotna, ale rodzina to największa wartość, szczególnie na moim etapie życia.

To piękne, iż chce Pan poświęcić więcej czasu rodzinie. A jak to było dawniej? Wspominał Pan, iż fryzjerstwo ma Pan we krwi – czy to prawda, iż w Nowej Hucie całe rodziny zajmowały się fryzjerstwem?

Tak, kiedyś to było bardzo popularne. Często dzieci szły w ślady rodziców. Były w Nowej Hucie całe rodziny fryzjerów. Każdy znał każdego, wszyscy sobie pomagali. Ja swoje praktyki odbywałem na osiedlu Słonecznym i Uroczym, gdzie pracowałem z najlepszymi w fachu. Tam nauczyłem się wszystkiego – od technik strzyżenia po podejście do klienta. To były czasy, kiedy fryzjerstwo było nie tylko zawodem, ale i sztuką, a każda fryzura miała swój indywidualny charakter.

Czyli można powiedzieć, iż fryzjerstwo było kiedyś rodzinną tradycją?

Tak, dokładnie tak. W Nowej Hucie to było jak w rodzinie. Zakłady fryzjerskie przechodziły z pokolenia na pokolenie, a młodzi uczyli się od starszych. Teraz jest już trochę inaczej, ale ja zawsze starałem się zachować ten duch tradycji.

***

KdM_biznes_02
Idź do oryginalnego materiału