Najlepszy mężczyzna to ten, który nie istnieje

twojacena.pl 3 dni temu

Najlepszy mąż – ten, którego nie ma

Kasia dawno przestała wierzyć w cuda. Po rozwodzie minęło sześć lat. Sześć długich zim, wiosen, lat i jesieni. Córka od roku była zamężna i wyjechała do Gdańska, dzwoniła rzadko, a rozmowy sprowadzały się do „mamo, wszystko w porządku”.

Nikt nie pytał o porządek Kasi. Miała zaledwie czterdzieści dwa lata – wiek, w którym kobieta rozkwita, uczy się na nowo oddychać. Ale komu ten rozkwit potrzebny, jeżeli nie ma się z kim go dzielić?

Umiała wszystko – gotowała pysznie, robiła przetwory tak smaczne, iż sąsiedzi oblizywali palce. Balkon zastawiony był słoikami z wekami, jak wystawa jej samotności. „No nie będę gnić w czterech ścianach, taka ładna!” – żartowała przed koleżankami. A one w odpowiedzi: „Nie gnij! Szukaj! Spójrz, ilu facetów wokół!”

I ktoś z nich szepnął: „Idź do biura matrymonialnego. Podobno tam dobierają idealnie pasujących. Nazywa się ładnie – «Najlepszy Mąż»”.

Kasia sceptycznie prychnęła: „Bez jaj. Jak w sklepie – wybieraj, przymierzaj, zwracaj!”. Ale potem przypomniała sobie o swoich czterdziestu dwóch latach i tykających jak wieczność babcinych zegarach na ścianie. I poszła.

Przywitała ją kobieta w czerwonym żakiecie i okularach w kształcie serduszek.

– U nas wszystko poważnie – uśmiechnęła się. – Dobieramy kandydatów, wypożyczamy na tydzień. Chcesz – zatrzymaj, nie pasuje – oddaj.

– Co, serio „wypożyczacie”? – zaśmiała się Kasia.

– Tak! Mieszka z tobą. Od razu widać, czy twój, czy nie. Oszczędzamy czas. Psychopatów nie mamy, sprawdzamy dokładnie.

Kasia, ku własnemu zaskoczeniu, zapaliła się. Wybrały pięciu. Zapłaciła. Pierwszy miał przyjść jeszcze dziś wieczorem.

Wyciągnęła z szafy zieloną sukienkę – „kolor nadziei”, jak mawiała mama. Założyła kolczyki z cyrkoniami, które trzymała w starej pudełeczku po perfumach. W sercu kołatało coś między ekscytacją a strachem.

Dzyń! – dzwonek. Kasia zajrzała przez wizjer. Róże. Ogromny bukiet. Serce zabiło mocniej. Otworzyła drzwi. Mężczyzna był przystojny, jak na zdjęciu, w garniturze, z pewnym uśmiechem. Usiedli do stołu, jedzenie gotowe – sałatki, mięso, ciasto…

Spróbował sałatki – skrzywił się:
– Za słone.

Mięso –
– Twarde.

Wino –
– Co za tandeta?

Potem wstał, obejrzał mieszkanie i oceniającym wzrokiem stwierdził:
– Urządzenie skromniutkie. Kuchnię trzeba przerobić.

Kasia wzięła bukiet i spokojnie podała mu go z powrotem:
– Nie lubię róż. Do widzenia.

Tej nocy trochę popłakała. Było przykro. Ale przed nią było jeszcze czterech.

Następnego wieczoru zjawił się drugi. Czuć od niego było alkoholem.
– Już świętujesz znajomość? – ostrożnie spytała Kasia.
– O, daj spokój! Włącz telewizor, mecz leci!

– U siebie obejrzysz – odpowiedziała sucho i zamknęła za nim drzwi.

Trzeci przyszedł po dwóch dniach. Nie przystojniak, w brudnych butach i znoszonej kurtce. Kasia chciała go od razu odesłać, ale postanowiła go nakarmić – z grzeczności.

Jadł szybko, z rozkoszą. Chwalił każde danie. A gdy spróbował ogórków kiszonych, wykrzyknął:
– Toż to arcydzieło, kobieto! Nigdy w życiu takich nie jadłem!

Dźwięk babcinych zegarów zwrócił jego uwagę.
– Co za zgrzyt?
Wkrótce już stał na stołku ze śrubokrętem. Po kwadransie zegar tykał idealnie. Kasia patrzyła na niego i myślała: „Oto on. Mój człowiek. Może nie Apollo – ale złota rączka. Trzeci kandydat – szczęśliwa liczba”.

Wieczorem wyszła z łazienki w ulubionej bieliźnie w róże. A on… już spał. W ubraniu. Na boku. Chrapał. Jak traktor w zimie.

Kasia walczyła z tym chrapaniem całą noc – poduszkami, przekładaniem go, w myślach przeklinając. Nie spała ani minuty. Rano –
– No to co, mam wieczorem przyjść z rzeczami?

– Nie. Wybacz. Jesteś miły… ale nie.

Czwarty był jak z PRL-owskiego filmu – broda, gitara, wolnościowe spojrzenie. Zapalił papierosa na kuchni, strzepując popiół do doniczki.
– Od razu mówię: cenię wolność. Nie dzwoń sto razy, nie pytaj gdzie jestem, kiedy wrócę. No i ogólnie – lubię kobiety.

– A do tego jeszcze i laseczki, co? – doprecyzowała Kasia.

– A czemu nie? Facet jestem czy kto?

Po jego wyjściu Kasia wietrzyła kuchnię do wieczora. Głowa bolała, jak po kacu. Czuła, jakby wypompowano z niej życie. choćby naczyń nie umyła. Spała jak kamień.

Rano słońce. Cisza. Żadnych kroków, głosów, zapachów obcego ciała. Tylko Kasia, filiżanka kawy i wróble za oknem.
– Jak dobrze być samej…

I wtedy zadzwonił telefon:
– Katarzyno! To biuro «Najlepszy Mąż». Dziś ma przyjść piąty kandydat. Uwierz, ten na pewno jest dla ciebie!

– Możecie mnie skreślić! – krzyknęła do słuchawki. – Usuńcie mnie z bazy! Najlepszy mąż to ten, którego nie ma!

I z taką ulgą, z prawdziwym, szczęśliwym śmiechem rozsunęła zasłony, jakby otwierała nowy poranek swojej wolności.

Idź do oryginalnego materiału