Życie to dziwna sprawa. Czasem idziesz przez nie jak we mgle, nie zauważając, jak gwałtownie wszystko się zmienia: dzieci rosną, przyjaciele odchodzą, a ty sam stajesz się starszy. Ale jest jedna rzecz, która pozostaje niezmienna – moja żona, Bogna. Zrozumiałem to dopiero po latach, gdy oboje byliśmy już całkiem innymi ludźmi niż te młode, beztroskie zakochane osoby sprzed lat. Ona się postarzała, zmieniła, tak jak ja, ale dla mnie wciąż jest centrum mojego świata, moim domem i schronieniem.
Z Bogną pobraliśmy się prawie trzydzieści lat temu. Wtedy byłem pewien, iż wiem, czym jest miłość. Byliśmy młodzi, pełni marzeń i planów. Ona była taka piękna – z długimi kasztanowymi włosami, iskrami w oczach i uśmiechem, od którego serce mi waliło. Myślałem, iż nasze życie będzie jak bajka: zbudujemy dom, urodzą nam się dzieci, będziemy podróżować i cieszyć się każdym dniem. Ale rzeczywistość okazała się trudniejsza. Praca, codzienność, narodziny syna Kacpra, potem córki Zosi, problemy finansowe, kłótnie – wszystko to wciągało nas jak wir. Czasem łapałem się na tym, iż zapomniałem, dlaczego w ogóle jesteśmy razem.
Lata mijały, a ja zacząłem zauważać, jak Bogna się zmienia. Jej włosy posiwiały, na twarzy pojawiły się zmarszczki, a sylwetka już nie była taka jak dawniej. Coraz częściej narzekała na zmęczenie i zdrowie, a jej śmiech, który tak uwielbiałem, słychać było rzadziej. Ja też, przyznam, nie byłem już tym samym mężczyzną. Włosy mi przerzedły, plecy zaczęły boleć, a energia, którą kiedyś miałem, gdzieś wyparowała. Oboje staliśmy się inni, a czasem wydawało mi się, iż między nami rośnie mur. Pewnego dnia jednak zrozumiałem jedno: mimo wszystko Bogna to jedyna osoba, bez której nie potrafię sobie wyobrazić życia.
To olśnienie przyszło niespodziewanie. Siedzieliśmy na werandzie naszego domu, piliśmy herbatę i patrzyliśmy, jak zachód słońca maluje niebo na różowo i złoto. Bogna opowiadała coś o sąsiadce, która pokłóciła się z mężem, i nagle umilkła. Spojrzała na mnie i zapytała: „Wojtek, ty w ogóle słuchasz, co ja mówię?”. Roześmiałem się, a ona pokręciła głową, ale w jej oczach było ciepło. W tej chwili dotarło do mnie, iż właśnie te zwykłe wieczory, jej głos, jej obecność – to właśnie jest szczęście. Nie wielkie słowa, nie drogie prezenty, ale to – my razem, mimo wszystkiego.
Zacząłem przypominać sobie nasze wspólne życie. Jak Bogna ściskała moją dłoń, gdy straciłem pracę i nie wiedziałem, jak utrzymać rodzinę. Jak całymi nocami czuwała przy Kacprze, gdy był chory, i jak płakała ze szczęścia, gdy Zosia dostała dyplom. Przypomniałem sobie, jak trzymJak przy mnie stała, gdy umarła moja matka, i jak razem śmialiśmy się z głupich żartów, choćby gdy wszystko sypało się na łeb.