Jutro
Kasia spędziła z Markiem pięć lat, ale nigdy nie usłyszała propozycji małżeństwa. Była wzorową gospodynią, pedantką. Czułą i delikatną. Ostatnio jednak wyczuła chłód między nimi. A raczej – to Marek stał się obojętny, często rozdrażniony, unikający rozmów. Po kolacji zamykał się przed telewizorem z kolejnym filmem.
Na pieszczoty Kasi machał ręką, tłumacząc zmęczenie i potrzebę samotności.
– Posłuchaj, Igo – zwierzała się siostrze – o co tu chodzi? To trwa już prawie dwa miesiące.
– A śpicie razem? – spytała Iga.
– Rzadko. I nic to nie zmienia – westchnęła Kasia – Próbowałam wszystkiego: pierogi, kolacje przy świecach… A on wciąż kwaśny. Myślisz, iż przestał kochać?
– A ty czujesz, iż ma inną?
– Skąd mam wiedzieć? Po pracy zawsze wraca. Ale to mi nie pomaga.
– Spotykać się może w dzień. W przerwie obiadowej albo… Cudze dusze to ciemny las – zamyśliła się Iga – Dlaczego nie porozmawiasz szczerze? Nie jesteście małżeństwem. Może uważa, iż wolno mu szukać?
– Naprawdę? – łzy zaszkliły się w oczach Kasi – Przecież nigdy go nie skrzywdziłam…
– Ejże, nie mazgaj się. Jesteś piękna, zaradna. Znajdziesz muża, jeżeli zechcesz. Ja bym nie czekała – lepsza gorzka prawda niż niepewność.
Tego wieczoru Kasia rzuciła Markowi po kolacji:
– jeżeli cię męczę – idź. Nie będę cię trzymać, choć wciąż kocham…
– Skąd te myśli? – zaczął, ale urwał, widząc łzy spływające po jej policzkach.
– O, jeszcze tylko scen brakuje… – zirytował się, sięgając po torbę. Kasia stała jak rażona gromem. Nie wierzyła, iż jej nieoficjalny „mąż” tak łatwo odejdzie.
Pakował koszule i bluzy byle jak, włożył kurtkę. Nie odwracając się, sięgnął do klamki.
– Marek! – wybuchnęła – I tyle? Nic nie powiesz? Pięć lat…
– Co mam mówić? Samą wszystko wytłumaczy. Tak, już się nie kochamy…
– Ty się nie kochasz… – poprawiła. ale on wyszedł na klatkę. Kasia wybiegła za nim:
– Masz inną? Czemu milczałeś? – krzyknęła za zbiegającym po schodach.
– Nikogo nie ma. Po prostu… jesteś moim wczorajszym dniem. Rozumiesz? Ślepy zaułek. Koniec.
– Wczorajszy dzień? – Słowa sparaliżowały ją jak policzek. Wpadła do mieszkania, łkając.
– Wczorajszy dzień… Jak znoszona sukienka. Pięć lat młodości… – Nie mogła ochłonąć. Liczyła, iż to chwilowy kryzys, który wspólnie naprawią. A on…
Kasia zapadła w chorobę. Leżąc z gorączką, ledwo chodziła. Stres mącił myśli. Wciąż widziała obojętną twarz Marka pakującego walizkę.
– Dość już, Kasieńka – perswadowała Iga przez telefon – świat się nie kończy. Zróbmy remont! To najlepsze na melancholię.
– Dziękuję… – słabo uśmiechała się Kasia – Jesteś najlepsza.
Zbliżała się wiosna. Siostry przemalowały ściany, zmieniły firanki. W kuchni zaiskrzyły nowe garnki.
– Patrz! – śmiała się Iga – Nowy wystrój – nowe życie. Smutek to grzech. Cieszmy się zdrowiem! Reszta to fraszki.
Kasia kiwała głową, stawiając przed siostrą kapuściany placek.
– Chcesz mnie utuczyć? – Iga sięgała po drugi kawałek – Zgoda! Dieta poczeka. Jesteś cudowna.
Kasia powoli oswajała nową codzienność. Zapisała się na siłownię i basen. Iga ciągnęła ją na spektakle Teatru Dramatycznego.
Dwa lata minęły w pracy i rozwoju. Awansowała w redakcji, jeździła na szkolenia do Krakowa. Poznała Wojtka – lokalnego poetę publikującego w ich gazecie. Szczupły, w zniszczonej marynarce, coraz częściej zagadywał ją w redakcji. Wreszcie zaprosił do kawiarni pod pretekstem konsultacji wierszy.
– Pani opinia wiele znaczy – mówił zawstydzony – Jest pani świetnym redaktorem… i człowiekiem.
– Skąd pan wie? – zaśmiała się.
– Widzę po oczach – uśmiechnął się – Zgodzi się pani?
W kawiarni spędzili dwie godziny. Kasia odkryła subtelnego liryka z nutą humoru.
– Jak pan łączy te pierwiastki? – dziwiła się – Zostaję fanką. Myślę o wydaniu tomiku.
– Dziękuję… – Wojtek spuścił wzrok – Nie przychodzę tylko dla publikacji. Jest pani… czarującą kobietą. Czy mogę liczyć na spotkania?
Kasia milczała. Od dawna czuła jego uczucie. Gdy go nie było, myślała o tym niezdarnym wrażliwcu. Teraz pragnęła wtulić się w jego ramiona. Spojrzała mu w oczy. On, jakby czytając myśli, pocałował jej dłoń.
– Wojtku… Nie spieszmy się.
– Zgodnie z pani wolą… Mogę mówić „ty”? – promieniał.
– Możesz… Wojtku.
Miesiąc później, w Święto Kobiet, Kasia zaprosiła go na obiad. Nakrywała stół w białym fartuszku, pod dźwięki ABBY.
Dzwonek do drzwi. Spojrzała na zegarek – wcześnie. Za progiem stał Marek z goździkami.
– Ty? – zdziwiła się.
– Zaprosisz mnie? – wręczył bukiet – Piękniejesz…
– Po co przyszedłeś? – spięła się. Ku własnemu zdziwieniu – żadnych uczuć, tylko zakłopotanie.
– Żeby życzyć… Nie jesteśmy obcy. – Próbował zajrzeć za jej plecy – Gości oczekujesz? Czuję kapustę z twojego placka…
– Życzyłeś – wynoś się. Nie mam czasu. Czekam na… kogoś ważnego.
– Aha, więc nieproszony. A ten ktoś? – syknął.
– Ktoś, kto mnie kocha. Mój… jutrzejszy dzień.
– Złośliwa jesteś. choćby nie spytałaś, co u mnie.
– Nie interesuje mnie. Ty też nie tłumaczyłeś się wtedy.
Wepchnęła go na klatkę, zatrzaskując drzwi. Drżały jej dłonie.
– Po trzech latach… Czemu teraz? – szeptała.
Marek schodził, mijając szczupłego mężczyznę z mimozami. Wojtek dzwonił do drzwi Kasi. Przywitała go okrzykiem radości.
„Więc to ten jutrzejszy dzień… – pomyślał Marek – Nic szczególnego. Sama sobie winna, kwoka w fartuchu.” Przez te lata zmieniał kochanki, żadnej nie pokochał. Pił, unikał zobowiązań. „Nic – myślał – Wszystko przede mną. Trzydziestka to nie starość…”
Kasia i Wojtek wzięli ślub. Cała redakcja świętowała.
– Nieszczęście szczęściem się stało – szepnęła Iga do ucha siostrze – Gdyby nie Marek, nie spotkałabyś Wojtka. On cię uwielbia!
Rok później urodził się im syn. Wojtek chodził jak wniebowzięty. Jego wiersze nabrały blasku – pełne słońca i miłosnego uniesienia…