Na smyczy serca

newsempire24.com 14 godzin temu

**W sercu nadziei**

Kinga wyszła z biura i zobaczyła, iż winda właśnie przyjechała, a ludzie wchodzą do środka.

— Zaczekajcie! — krzyknęła i ruszyła biegiem.

Pod koniec dnia pracy, tak i rano, trudno złapać windę. Kinga wpadła do kabiny w ostatniej chwili, pomagając sobie łokciami. Musiała przytulić się do klatki piersiowej mężczyzny stojącego przed nią, by drzwi za jej plecami mogły się zamknąć.

— Przepraszam — powiedziała, odwracając twarz w bok, bo inaczej jego podbródek dotykałby jej czoła. Pachniał jej przyjemnie wodą kolońską.

— Nic się nie stało.

Tak jechali do parteru, stłoczeni jak śląskie pierogi na blasze.

Wreszcie winda zatrzymała się, a drzwi otworzyły. Kinga wycofała się tyłem. Mężczyzna podtrzymał ją za rękę, by nie potknęła się, i delikatnie odciągnął na bok, by inni wychodzący nie wpadli na nich. To było jak taniec. Zanim Kinga zdążyła westchnąć i podziękować, obok niej pojawiła się przyjaciółka Magdalena.

— Idziesz do domu? Mogę podrzucić.

Kinga skupiła się na niej, nie zdążywsza dobrze przyjrzeć się tamtemu mężczyźnie i podziękować mu.

— Nie, pójdę pieszo, odetchnę trochę.

Wyszły na ulicę. Mżyło, a ludzie mijali je z parasolami.

— Pada. Poczekaj tutaj, podjadę po ciebie.

— Magda, dzięki, ale wolę się przejść. — Kinga wyciągnęła z torebki parasolkę.

— No nie, to nie — odparła Magdalena, patrząc na nią z podejrzliwością.

Kinga się pożądowała, otworzyła parasolkę i wtopiła się w tłum współpracowników bez auta, spieszących do domów. Chciała pobyć sama, zastanowić się, a w sumie wcale nie ciągło jej do domu.

Parasolka nie pomagała w myśleniu. Musiała unikać innych parasolek na chodniku i uważać, by nie zahaczyć kogoś swoją. Kinga zamknęła ją i schowała do torebki. Na drzewach i krzewach puchło pąkami, tu i ówdzie pojawiały się pierwsze delikatne listki. Ten moment, gdy przyroda buduje się do życia, jest tak ulotny, iż chciało się go zapamiętać.

Kinga szła i myślała, jak to się stało, iż znowu się pomyliła, trafiła nie tam i nie z tym? Chodziło jej nie o miejsce zamieszkania, a o relacje. Mieszkała w mieszkaniu odziedziczonym po babci. Nie musiała płacić kredytu hipotecznego. I właśnie to mieszkanie przyciągało niewłaściwych mężczyzn. Zbyt późno to zrozumiała.

I w ten sposób przedłużała powrót, szła pieszo, tylko po to, by jak najdłużej nie być w domu, gdzie czekał na nią Tymek. A może choćby nie na nią, tylko na obiad, który miała mu przygotować. A przecież wszystko zaczęło się tak pięknie…

***

Mieszkały z mamą we dwójkę. Ojciec odszedł, gdy Kinga miała dziewięć lat. Gdy była w liceum, mama ponownie wyszła za mąż. W mieszkaniu pojawił się obcy mężczyzna, a Kinga przyzwyczona była chodzić w krótkich spodenkach i topie. Mama zwróciła jej uwagę, iż nie wypada pokazywać się w takim stroju przed dorosłym mężczyzną. Kinga i tak czuła się skrępowana, teraz założyła na siebie grubą warstwę niewygodnych ubrań i wychodziła z pokoju tylko wtedy, gdy musiała. Problem rozwiązała babcia, proponując, by Kinga zamieszkała u niej na czas, aż „młodzi się przyzwyczają”. Wszyscy byli zadowoleni.

Kinga była na pierwszym roku studiów, gdy babcia zmarła i została sama. W uczelni podobał jej się Krzysiek. Dziewczyni ciągle się za nim uganiały. Kinga, zwykłej postury, siedząca zawsze w ostatniej ławce, nie miała szans. Pewnego dnia jednak w trakcie wykładu Krzysiek usiadł obok niej, a po zajęciach odprowadził ją do domu.

Po miesiącu już u niego mieszkał. Mama próbowała tłumaczyć córce, iż to się źle skończy, ale Kinga nie chciała słuchać. Nie wtrąca się do życia matki, więc niech matka siedzi cicho. Jest dorosła, kocha i wszystko będzie dobrze. I tak się pokłóciły.

Spędzili razem z Krzysiem roku dwa, niby małżeństwo. Studia dobiegały końca, bronili dyplomów. Kinga była pewna, iż Krzysiek się oświadczy. Ale po skończonej uroczystości i opłukaniu dyplomów alkoholem, oświadczy nie padło. Co więcej, Krzysiek powiedział, iż wyjeżdża.

— Do domu? — spytała. — Kiedy wrócisz?

— Nie wrócę. Najpierw do domu, potem do Warszawy. Mam tam wujka, który ma dla mnie pracę.

— A ja?

— Kinga, no co ty zaczynasz? Było nam dobrze, nie? Jestem ci wdzięczny, iż przygarnęłaś mnie, oszczędziłaś koszmaru w akademiku. Ale muszę iść dalej. Nie chcę się teraz żenić. Chcę zrobić karierę, kupić mieszkanie w Warszawie, pozowaćć świat. Nigdy ci nic nie obiecywałem, prawda?

— Moglibyśmy pojechać razem…

— Nie moglibyśmy…

Mówił, a Kinga patrzyła na niego i rozumiałae, iż go w ogóle nie zna. Płakała, mówiła o miłości, prosiła, by został.

— Nie kocham cię. Było z tobą wygodnie. Jesteś dobrą dziewczyną, znajdziesz normalnego faceta, wyjdziesz za mąż, urodzicie go dzieci. Ale ja na takie życie teraz nie jestem gotowy. Dziękuję ci, ale nasze drogi się rozchodzą.

Wyszedł, a Kinga wypłakała trzy noce w poduszkę. Przyjechała mama, nie mówiła „a nie było ci mówiły”, po prostu przytuliła i przeczekała razem z nią burzę. Najbardziej bolało, iż Krzysiek nie kochał, jak myślała, tylko wykorzystywał ją i mieszkanie. Po odejściu Krzyśka pomiędzy nią a mamą nagła się odbudowała.

***

Kinga długo dochodziła do siebie po nieudanym związku, nie wdawała się w relacje. W pracy siedziała głównie wśród kobiet.

Na przystanku autobusowym często widziała mężczyznę. Wsiadali do tego samego autobusu, jeździli razem kilka przystanków. Z czasem zaczęli się do siebie dołożywać, jak starzy znajomi, choćby wymieniali kilka słów. Podobało jej się to niewybieganie w przyszłość. Nic o sobie nie wiedzieli, ale nie byli sobie obcy. Rano śpieszała na autobus, zastanawiając się, czy go spotka. Serce skakało jej radośnie, gdy widziała jego uśmiech.

A potem nagle zniknąłKinga spotkała go przypadkiem rok później w kawiarni na Starym Mieście, gdzie siedział z nową dziewczyną, ale ich spojrzenia na krótką chwilę się spotkały, i wtedy zrozumiała, iż najważniejsze to iść dalej z otwartym sercem, bo życie zawsze daje jeszcze jedną szansę.

Idź do oryginalnego materiału