Na naszą rocznicę ślubu postanowiliśmy z mężem urządzić niewielkie przyjęcie w domu. Wszystko było w porządku, aż do momentu, gdy teściowa wręczyła nam swój prezent

przytulnosc.pl 13 godzin temu

Rok małżeństwa to dobra okazja do świętowania – z jednej strony to powód do dumy, z drugiej, wiele osób uważa, iż to dopiero początek drogi. Mimo to, jeżeli para decyduje się na obchody rocznicy w gronie gości, warto zachować odpowiedni takt. Przyjść z prezentem, powiedzieć kilka ciepłych słów – to podstawy.

Ale starsze pokolenie często ma swoje zdanie na takie uroczystości. Uważają je czasem za pretekst do zabawy, a prawdziwe świętowanie powinno nastąpić po 5 czy 10 latach wspólnego życia. „Czas pokaże” – mówią.

Po ślubie zamieszkaliśmy z moją teściową, panią Weroniką. Tak wyszło. Planowaliśmy wynająć mieszkanie, ale finansowo byłoby to zbyt trudne – ja pracuję jako kasjerka w banku, a Bartek, mój mąż, zarabia kilka w zakładzie produkcyjnym. Stwierdziliśmy więc, iż lepiej oszczędzać i godzić się na kompromisy.

Mieszkamy w dwupokojowym mieszkaniu. My zajęliśmy większy pokój, a teściowa mniejszy. Na szczęście mieszkanie ma grube ściany, więc nie przeszkadzamy sobie nawzajem. Pani Weronika to naprawdę dobra kobieta, choć ma swoje „specyficzne” nawyki.

Teściowa to osoba „starej daty”. jeżeli myślałam, iż potrafię oszczędzać, to ona jest w tym prawdziwą mistrzynią. Ma listę sklepów z promocjami, kupuje przecenione produkty z krótkim terminem przydatności – serki, owoce, pieczywo. Czasem jednak przesadza. Bywa, iż wraca z dwoma kilogramami bananów, które już przypominają galaretę, i kończy się na wyrzucaniu jedzenia.

Poza tym uwielbia chodzić z mnóstwem plastikowych torebek, które zbiera nie wiadomo gdzie, choć twierdzi, iż nigdy ich nie kupuje. Ale w codziennym życiu dogadujemy się całkiem dobrze. Gotuję po pracy, a ona pomaga. Dbamy o porządek, choćby w jej pokoju. Zżyłyśmy się na tyle, na ile mogą się zaprzyjaźnić synowa i teściowa.

Minął rok od ślubu. Marzyliśmy, iż uda się nam już wyprowadzić, ale rzeczywistość okazała się inna. Nie udało się nic zaoszczędzić. Na rocznicę planowaliśmy wyjść do restauracji, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na domowe przyjęcie. Przygotowaliśmy skromny, ale elegancki stół. Część potraw zrobiłyśmy razem z teściową, resztę zamówiliśmy. Poprosiłam gości, by zamiast prezentów przynieśli jedynie koperty z życzeniami, bo to byłoby dla nas bardziej praktyczne.

Wszystko szło dobrze. Goście składali życzenia, atmosfera była miła. W końcu przyszedł czas na prezent od pani Weroniki. Wręczyła nam duży, stary doniczkowy kwiat – tzw. „drzewko szczęścia”. Problem w tym, iż wiedziałam, skąd ono pochodzi.

Ten kwiat wcześniej stał na klatce schodowej u sąsiadki w innym bloku. Byłam tam raz, kiedy przypadkiem pomyliłam klatki. Pamiętam to „drzewko”, które wyglądało jak z innej epoki. Teściowa, widząc moją minę, uśmiechała się szeroko, jakby wręczała nam najcenniejszy dar.

Podziękowałam grzecznie, ale w środku byłam wściekła. Teraz ten „prezent” stoi w kącie za zasłoną, a Bartek się z tego śmieje. Mnie jednak wcale nie jest do śmiechu. jeżeli na pierwszą rocznicę dostaliśmy coś takiego, co będzie dalej? Pudełko plastikowych torebek? A może makaron sprzed dwóch dekad? Cóż, czas pokaże.

Idź do oryginalnego materiału