Przez miesiąc żyłam z siedmioma kopertami. I pierwszy raz od dawna coś mi zostało na koncie
Kiedy pierwszy raz usłyszałam o metodzie kopertowej, parsknęłam. Koperty? Serio? Brzmiało jak sposób na budżet z lat 90., a nie metoda dla trzydziestolatki z kartą do wszystkiego i aplikacją bankową, która śledzi moje życie lepiej niż ja sama. Ale coś mnie tknęło – może właśnie w tej prostocie tkwi siła?
Zdecydowałam się na eksperyment. Na trzydzieści dni zostaję kobietą od kopert. Z góry założyłam jedno: żadnych aplikacji, żadnych kart. Tylko gotówka i 7 kopert. Jak w starym filmie, ale z nowoczesnym twistem.
Metoda kopertowa to sprawdzony sposób zarządzania budżetem, który wywodzi się z tradycyjnych domowych systemów finansowych, stosowanych już w XX wieku. Choć zyskała popularność głównie w Stanach Zjednoczonych, dziś wraca do łask także w Polsce – w nowoczesnej, estetycznej odsłonie.
Metoda kopertowa – sprawdziłam, czy da się oszczędzić
Etap pierwszy: plan
Rozpoczęłam od stworzenia budżetu. Rozpisałam wydatki na siedem kategorii:
Oczywiście możecie mieć inne poboczne kategorie np. kosmetyki zamienić na zdrowie, a prezenty na motoryzację*.
Wydrukowałam sobie piękne etykiety, bo przecież estetyka też się liczy. Można też kupić gotowe organizery z kieszonkami, kartami do kolorowania (tak, to istnieje!) i miejscem na notatki.
Możecie taki kupić na stronie zaplanujmytorazem.pl, ale to nie reklama. Sama korzystałam ze zwykłych kopert. Ale sam fakt, iż takie klasery możemy już kupić, pokazuje jak popularna jest ta stara już metoda.
I wiecie co? To działa. Taka zabawa w oszczędzanie sprawia, iż człowiek naprawdę chce w to wejść. (A jeżeli chcecie "pobawić się" w różnego rodzaju wyzwania oszczędzania to zajrzyjcie na profil Sylwii @moje.finanse na TikToku).
Etap drugi: gotówka, tylko gotówka
Wypłaciłam całą pensję w bankomacie. To był moment przełomowy. Trzymać w ręku pieniądze, które mają mi wystarczyć na cały miesiąc, to coś zupełnie innego niż klikać "zapłać" bezrefleksyjnie w aplikacji.
Każdą złotówkę rozdzieliłam do odpowiedniej koperty. I ustaliłam jedną zasadę: nie ruszam zawartości kopert między sobą. jeżeli w "przyjemnościach" kończy się kasa – trudno, kino poczeka.
Etap trzeci: życie z kopertami
Pierwszy tydzień to szok. W sklepie liczę każdy grosz, rezygnuję z zachcianek, bo wiem, iż "jedzenie" to nie worek bez dna. Zamiast lunchu w bistro – domowe jedzenie. Kawa z domu w termosie. Niby nic, ale po tygodniu w kopercie zostało więcej niż zero. Coś, co nie zdarzyło się od miesięcy.
Z każdym dniem robi się łatwiej. Widzę, iż pieniądze istnieją. Dotykam ich, liczę, kontroluję. To nie wirtualne punkty w aplikacji – to realne zasoby, które muszę szanować.
Efekt po miesiącu: 420 zł zaoszczędzone
Serio. 420 zł, które wcześniej wyciekały gdzieś bokiem. Za te pieniądze kupiłam bilet lotniczy na spontaniczny weekend w Rzymie (promka!) i jeszcze zostało.
Co mi dała metoda 7 kopert?
Plusy:
Pełna kontrola nad budżetem
Lepsze nawyki – mniej impulsywnych zakupów
Satysfakcja – oszczędzanie to naprawdę uzależniające
Możliwość wizualizacji – organizery z kartami do zamalowywania to świetna motywacja
Minusy:
Trzeba mieć zawsze przy sobie gotówkę (niepraktyczne w cyfrowym świecie)
Brak elastyczności – jak zabraknie w jednej kopercie, to… nie ma przelewu z drugiej
Wymaga dyscypliny – to nie działa, jeżeli pozwalasz sobie na wyjątki
Czy polecam?
Tak, ale z zastrzeżeniem: to metoda dla tych, którzy serio chcą coś zmienić. Nie da się jej "udawać". Albo trzymasz się zasad, albo wracasz do bankowej mgły, w której pieniądze znikają, zanim zauważysz. Dziś zostawiłam sobie kopertę tylko na oszczędności. Resztę ogarniam już z głową. Ale bez tego miesiąca – dalej byłabym w chaosie. Czasem najstarsze metody działają najlepiej.