Na łasce losu
— Pani Janino, dzisiaj o szóstej jest zebranie rodzicielskie w szkole Kacpra. Trzeba tam iść, bo ani ja, ani Tomasz nie zdążymy. Żeby pani nie zapomniała, zadzwonię około piątej i przypomnę — oznajmiła synowa Agnieszka z przedpokoju, równocześnie poprawiając szminkę.
— Agnieszko, może jednak wy sami? Słuch mam już nie najlepszy. Tyle tam rodziców, wszyscy coś mówią, a ja tylko się denerwuję — odpowiedziała Janina, wychodząc ze swojego pokoju.
— Pani Janino, no przecież Tomasz pracuje do nocy, a ja mam raporty. A pani i tak w domu siedzi! Zawsze to samo… — syknęła zirytowana Agnieszka.
— Agnieszko, nie siedzę bezczynnie. Sprzątam, chodzę po zakupy, gotuję obiad Kacprowi… A mam już przecież sześćdziesiąt siedem lat… — upierała się Janina.
— Widzę, iż od rana szuka pani zaczepki. Zarzuca mi pani, iż gotuję zupę własnemu wnukowi. A to pani jedyny wnuk, przypominam! Tomasz, no powiedz coś! — Agnieszka była już na granicy wytrzymałości, zwracając się do męża.
— Mamo, no naprawdę. Idź i już. Posiedzisz, posłuchasz. jeżeli będą zbierać pieniądze, od razu napisz, przeleję. Przecież to drobiazg… Nie rozumiem, o co ta cała awantura — odpowiedział spokojnym tonem Tomasz, syn Janiny.
— Mniejsza z tym. I tak nie mogę dzisiaj. Miałam własne plany… — cicho powiedziała Janina.
— Więc zajmij się pani swoimi planami! Wszyscy przyjdą na zebranie, a nasz syn będzie jak sierota! Dziękuję za zepsuty nastrój! — krzyknęła Agnieszka i wyszła z mieszkania, zatrzaskując drzwi.
— Właśnie, iż wszyscy… — szepnęła Janina i wróciła do swojego pokoju.
Tomasz przez chwilę stał w przedpokoju, poprawił krawat przed lustrem, wziął laptop i również wyszedł.
— Wychodzę. Kacprze, nie spóźnij się do szkoły na pierwszą lekcję. — Po tych słowach drzwi znów się zatrzasnęły.
W mieszkaniu zapanowała cisza…
Dwunastoletni Kacper był już ubrany, gotowy do wyjścia. Pozostałe minuty postanowił wykorzystać na grę w konsolę. Siedział w słuchawkach i choćby nie słyszał, co działo się wokół. A raczej — nie chciał słyszeć…
…Janina siedziała w swoim pokoju na małej kanapie i patrzyła przez okno. Przez pięć lat, które spędziła w tej ciasnej izbie, zdążyła dokładnie poznać widok za szybą. Róg przeciwległego bloku, brzoza, krzaki dzikiej róży i fragment placu zabaw — wszystko to znała aż za dobrze. A to dlatego, iż większość wolnego czasu spędzała właśnie tak — siedząc i wpatrując się w okno. Od dawna towarzyszyło jej uczucie, iż w mieszkaniu syna pełni rolę niani i służącej. I tak właśnie było. A przecież kiedyś życie wyglądało zupełnie inaczej…
…Janina urodziła się w zwykłej rodzinie. Od dziecka była skromną i grzeczną dziewczynką. Wszystko miała jak inni: szkoła, studia, pierwsza praca po rozdysponowaniu. Nie została w obcym mieście. Wróciła do rodzinnych stron.
Znalazła pracę w miejscowej fabryce. Tam poznała przyszłego męża. Młody kierownik działu, Zbigniew, od razu zwrócił jej uwagę. Ona też mu się spodobała. Po kilku miesiącach wzięli ślub. Potem urodził się synek Tomaszek.
Janina marzyła jeszcze o córce. Ale szczęśliwym planom nie było dane się spełnić. Pewnego dnia do fabryki przyjechała młoda technolog z miasta. Mówili, iż na dłuższą delegację, by wdrożyć nowe procesy produkcyjne. Barbara, bo tak miała na imię przyjezdna, rzeczywiście wdrożyła nowe metody. A przy okazji zabrała Janinie męża.
Z początku kobieta wierzyła, iż mąż wróci. Ale Zbigniew sam się o rozwód upomniał, mówiąc, iż zawsze marzył o życiu w dużym mieście. A tu taka okazja… Barbara — kobieta atrakcyjna, z mieszkaniem i meldunkiem w mieście. Jednym słowem, Zbigniew wyjechał, by zacząć nowe życie, zostawiając Janinę z małym synem. Prawda, alimenty płacił regularnie — dokładnie tyle, ile trzeba, ale życiem syna nigdy się specjalnie nie interesował.
Janina nigdy nie narzekała na swój los. Ciężko pracowała, starała się dać synowi wszystko, co najlepsze, i wychować go na porządnego człowieka. Jedynie martwiło ją, iż charakterem poszedł w nią — taki sam łagodny, ustępliwy i dobroduszny.
Tomasz dorósł, poszedł na studia. Aż pewnego dnia oznajmił matce, iż w weekend przyprowadzi narzeczoną — przyszłą żonę. Nie można powiedzieć, by Janina ucieszyła się z tej wiadomości. Przyzwyczaiła się do życia z synem, a teraz miała zostać sama w małym dwupokojowym mieszkaniu. Modliła się, by syn trafił na dobrą dziewczynę, by w rodzinie od razu zapanowała zgoda.
W weekend, jak obiecał, przywiózł ukochaną Agnieszkę. Janinie synowa nie przypadła do gustu. Owszem, ładna i zadbana, ale za bardzo pewna siebie i żywiołowa. Wyobrażała sobie raczej syna z kimś spokojniejszym. Ale nie wtrącała się. W końcu Tomasz był dorosłym mężczyzną, sam powinien zdecydować, z kim będzie mu lepiej.
Wkrótce wzięli ślub. Z początku mieszkali na wynajmowanym. Potem uzbierali na swoje kawalerki. Po kilku latach urodził się Kacper. Gdy chłopiec miał iść do szkoły, Agnieszka poważnie zaczęła myśleć o większym mieszkaniu i kimś, kto zajmie się synem.
— Tomasz, może przekonasz twoją matkę? — spytała pewnego dnia męża.
— Do czego? — nie zrozumiał od razu.
— No sprzeda swoje stare mieszkanie i nasze. Kupimy trzypokojowe. Każdy będzie miał swój kąt, a ona będzie mogła pilnować Kacpra. Przecież trzeba go będzie odprowadzać i przyprowadzać ze szkoły, zabierać na zajęcia, pilnować lekcji. Mnie właśnie awansowali na kierownika działu. Nie mogę ryzykować kariery. A ona i tak jest na emeryturze. Siedzi w domu całe dnie i nic nie robi.
— Możemy spróbować… — niepewnie odpowiedział Tomasz.
Propozycja nie spodobała się Janinie.
— Agnieszko, rozumiesz, nie chcę wam przeszkadzać. Tu, w swoim kącie, jestem gospodynią, a tam będę na łasce waszej… Wy macie swoje życie, swoje sprawy. — Z początku st