Na płosku serca
Kinga wybiegła z biura, zauważyła podjeżdżającą windę i ludzi wchodzących do środka.
— Zaczekajcie! — krzyknęła i ruszyła biegiem.
Pod koniec dnia pracy, tak samo jak rano, złapanie windy było trudne. Kinga wpadła do środka w ostatniej chwili, przepychając się między ludźmi. Musiała przytulić się do klatki piersiowej mężczyzny stojącego przed nią, żeby drzwi za jej plecami się zamknęły.
— Przepraszam — powiedziała, odchylając głowę, bo inaczej jego podbródek dotykałby jej czoła. Pachniał przyjemnie wodą kolońską.
— Nic się nie stało.
Tak jechali aż do parteru, ściśnięci w tłumie.
W końcu winda się zatrzymała, a drzwi otworzyły. Kinga cofnęła się plecami, wychodząc. Mężczyzna wyszedł za nią, delikatnie podtrzymując jej dłoń, żeby się nie potknęła, i odciągając ją na bok, bo ludzie wchodzący do windy mogli ją popchnąć. To wyglądało jak taniec. Kinga nie zdążyła złapać oddechu ani podziękować, gdy obok stanęła jej przyjaciółka, Kasia.
— Idziesz do domu? Podwiozę cię.
Kinga spojrzała na nią, nie zdążywszy dobrze przyjrzeć się mężczyźnie ani mu podziękować.
— Nie, przejdę się, odetchnę trochę.
Wyszły na ulicę. Mżył drobny deszcz, ludzie przemykali obok z parasolami.
— Pada. Poczekaj tu, podjadę po ciebie.
— Kas, dziękuję, ale wolę iść pieszo. — Kinga wyjęła z torebki parasolkę.
— No dobrze, jak chcesz… — Kasia spojrzała na przyjaciółkę z lekką podejrzliwością.
Kinga się pożegnała, otworzyła parasol i wmieszała się w tłum „bezkonnych” współpracowników spieszących do domów. Chciała zostać sama, pomyśleć, a szczerze mówiąc, nie ciągnęło jej się do domu.
Parasol przeszkadzał w myślach. Ciągle musiała unikać innych parasoli i pilnować, żeby nie zaczepić kogoś swoim. Kinga zamknęła go i schowała do torby. Na drzewach i krzewach puchły pąki, a tu i ówdzie pojawiały się delikatne młode listki. Ten moment rodzącego się nowego życia był tak ulotny, iż chciała go zapamiętać.
Idąc, Kinga zastanawiała się, jak to się stało, iż znowu popełniła błąd, znalazła się nie tam i nie z tym? Nie chodziło o miejsce zamieszkania, ale o związki. Mieszkała w mieszkaniu, które odziedziczyła po babci. Nie musiała spłacać kredytu hipotecznego. I to właśnie to mieszkanie przyciągało nie tych mężczyzn, co trzeba. Przez długi czas Kinga tego nie rozumiała.
Teraz przeciągała czas, szła powoli, żeby jak najpóźniej nie wrócić do domu, gdzie czekał na nią Tomek. A adekwatnie nie na nią, tylko na obiad, który mu przygotuje. A wszystko zaczęło się tak pięknie…
***
Jeszcze niedawno mieszkała z mamą sam na sam. Tata odszedł, gdy Kinga miała dziewięć lat. Gdy była w pierwszej klasie liceum, mama wyszła ponownie za mąż. W mieszkaniu pojawił się obcy mężczyzna, a Kinga przyzwyczaiła się chodzić po domu w krótkich spodenkach i topie. Mama zwróciła jej uwagę, iż nie wypada pokazywać się przed dorosłym mężczyzną prawie nago, i poprosiła, żeby ubierała się stosowniej. Kinga i tak go unikała, a teraz w ogóle starała się nie wychodzić z pokoju bez potrzeby. Problem rozwiązała babcia, proponując, iż Kinga zamieszka u niej, żeby „młodzi” mogli się przyzwyczaić. Wszyscy się na to zgodzili.
Kinga była na pierwszym roku studiów, gdy babcia zmarła i została sama. Na uczelni podobał jej się Bartek. Dziewczyny nie dawały mu przejść. Szanse, iż sportowiec i przystojniak zwróci uwagę na Kingę, były niewielkie. Ale pewnego dnia na wykładzie usiadł przy niej, a potem odprowadził ją do domu.
Miesiąc później już u niej mieszkał. Mama próbowała wytłumaczyć córce, iż nic dobrego z tego nie wyjdzie, ale Kinga nie chciała słuchać. Nie przeszkadzała mamie w układaniu sobie życia, więc niech mama nie wtrąca się z radami. Jest dorosła, kocha i wszystko będzie dobrze. No i pokłóciły się.
Prawie dwa lata żyli razem, jak rodzina. Studia dobiegały końca, zostały tylko obrony. Kinga nie miała wątpliwości, iż Bartek się oświadczy i wezmą ślub. Ale obrony minęły, dyplomy zostały odebrane i „oblaKinga spojrzała w oczy nieznajomego i zrozumiała, iż tym razem szczęście jest na wyciągnięcie ręki, bo prawdziwa miłość nie szuka wygody, ale otwiera serce na drugiego człowieka.