Myślałam, iż weszłam w związek…

twojacena.pl 3 godzin temu

Snułam się niby we śnie, gdy myślałam, iż za mąż wyszłam… Gdy Jadwiga rozliczała się za zakupy, Kazimierz stał jak obcy. Gdy zaczęła układać torebki, on całkiem wyszedł przed sklep. Wyszła za nim na krakowski bruk, gdzie ćmił papierosa w mroku.
Kaziu, weź paczki poprosiła, podając mu dwa ciężkie worki z Biedronki.
Spojrzał na nią jak na złodziejkę, wzrok mglisty, pełen obrazy:
A ty czemu?
Zamarła. Co znaczy „ty czemu”? Toż samo się nie niesie! Mężczyzna winien pomóc, to jasne. Niedorzeczność: kobieta dźwiga, mężczyzna fruwa jak motyl po Plantach.
Kaziu, naprawdę ciężkie szepnęła.
No i? buntował się dalej.
Widział jej narastającą złość, ale z uporu nie tknął siatek. Pognał przodem, wiedząc, iż nie nadąży. „Weź paczki?” myślał, dym rysując mu szydercze kształty w powietrzu. „Ja, chłop? Pod pantofel? Ja decyduję! Niech se sama taszczy, niech się natrudzi!” Pragnął dziś jej posłuszeństwa, jak tresury upartego psa.
Kaziu, dokąd? Paczki! krzyknęła Jadzia, głos łamiąc się jak lód marcowy.
Torebki ciążyły jak kamienie. Wiedział, sam nazrzucał do wózka te konserwy, słoiki ogórków kiszonych, ziemniaki. Do domu na Kazimierzu ledwo pięć minut. ale z ciężarem ulice rozciągały się w nieskończoność.
Szła płacząc po cichu. Marzyła, iż to żart, iż wróci. ale on malał w oddali, niewyraźny jak zjawa. Chciała rzucić te worki, ale niesiona jak we mgle, wlekła je dalej.
Pod blokiem osunęła się na ławce. Bezsilna. Łzy paliły, ale połykała je ze wstydu nie wypada na ulicy. Obraza była głęboka, celowa. A pamiętała jakim bywał czuły przed ślubem…
Doberek, Jadziu! głos babci Marysi wyrwał ją z otchłani.
Witajcie, babciu odparła automatycznie.
Babcia Marysia, Maria Nowak, mieszkała piętro niżej. Przyjaciółka nieżyjącej już babci Jadzi. Jedyna bliska dusza od dziecka. Pomagała, gdy matka odjechała do Szczecina z nową rodziną, a ojca Jadzia nie pamiętała.
Bez chwili namysłu postanowiła: babcia Marysia weźmie zakupy. Niech nie idą na marne! Emeryturę miała skromną.
Pójdziemy, babciu, odprowadzę rzekła Jadzia, znów biorąc brzemię.
W górskich butach staruszki, wspięły się po schodach. Jadzia zostawiła torby w kuchni. Ujrzawszy ulubione śledzie w śmietanie, pierniki toruńskie, kompot z rabarbaru rzeczy, na które babcia rzadko mogła sobie pozwolić staruszka tak się rozczuliła, iż Jadzi zrobiło się nieswojo. Pocałowały się na do widzenia.

W domu, Kazimierz wyszedł z kuchni, przeżuwając kanapkę.
A paczki gdzie? spytał jakby nigdy nic, głos chropawy od sera.
Jakie paczki? odparła jego tonem. Te, coś mi pomógł nieść?
Oj, daj spokój! próbował żartu. Co, obraziłaś się?
Nie rzekła spokojnie. Wyciągnęłam wnioski.
Zaniemówił. Spodziewał się krzyku, szlochu, rzucania talerzami. Ten chłód był dziwniejszy od snu.
Jakie wnioski?
Nie mam męża. Westchnęła głęboko. Myślałam, iż za mąż wychodzę… a okazało się, iż poślubiłam głupca.
Nie… rozumiem zasłonił się fałszywym bólem.
Co tu rozumieć? Jadzia wbiła w niego zimne spojrzenie. Ja chcę, by mój mąż był mężczyzną. Tobie zaś, widzę, by żona była mężczyzną. Zawiesiła głos. Więc i tobie męża potrzeba.
Twarz mu spłonęła jak zachód słońca. Zaciął pięści. Nie widziała tego. Już była w sypialni, pakując jego koszule w starą torbę turystyczną. Kazimierz błagał, targował się, nie chciał odejść. Nie pojmował, jak głupie bagaże mogły rozwalić małżeństwo:
Przecie wszystko grało! Niesiesz sam raz paczkę i już koniec świata?
Swoją torbę, miejmy nadzieję, sam doniesiesz przerwała mu twardo, nie patrząc na niego.
Wiedziała: to pierwszy dzwonek. Gdyby teraz ustąpiła, tresura stałaby się surowsza. Przerwała więc rozmowę, wskazując drzwi ręką drżącą lekko, ale stanowczą. Za progiem został tylko echo kaszlu i zapach dymu.

Idź do oryginalnego materiału