Cześć, muszę Ci opowiedzieć, co się ostatnio przydarzyło. Myślałam, iż mój mąż, Piotr Kowalski, mnie zdradza. Okazało się, iż to coś zupełnie gorszego.
Telefon leżał wyciszony, a jednak usłyszałam wibracje na blacie kuchennym brzmiały jak strzał. Spojrzałam na wyświetlacz nieznany numer. Piotr właśnie wrócił z delegacji i stał pod prysznicem.
Nie wiedząc, co we mnie wstąpiło, odebrałam. Po chwili w słuchawce zapadła cisza, a potem kobiecy głos:
Proszę mu powiedzieć, iż Kuba dziś był bardzo dzielny u dentysty i iż czekamy na niego w niedzielę.
Zamarłam.
Przepraszam, kto mówi? spytałam.
A to nie jego numer? zawahała się. Przepraszam pomyłka.
Rozłączyła się. Stałam w kuchni jak skamieniała. Dzielny u dentysty? Czekamy w niedzielę? Nie miałam pojęcia, kim jest Kuba, ale wiedziałam jedno to nie była zwykła pomyłka.
Gdy Piotr wyszedł ze strumyka, patrzyłam na niego jak na obcego. Uśmiechnął się, zapytał, czy jest coś do jedzenia. Otworzyłam lodówkę i pomyślałam: To dopiero się zaczęło.
Następnego ranka nie mogłam wstać. Czułam, iż ktoś przerzucił mój świat na wersję, w której wszystko nie pasuje. Mąż ten sam głos, ten sam zapach, te same poranne ruchy przy kawie ale w środku krzyczało: To już nie on. Albo nie ten, za kogo go brałaś.
Próbowałam racjonalizować. Może naprawdę pomyłka? Może jakaś koleżanka z pracy zadzwoniła przez przypadek? Ale ten ton, ta pewność w jej głosie, słowo czekamy brzmiało, jakby nie był to pierwszy raz.
Zaczęłam obserwować Piotra. Po staremu, ale nie do końca. Zostawiał auto trochę dalej niż zwykle. Delegacje przychodziły coraz częściej. Wiadomości na Messengerze były krótkie, zawsze służbowe, ale pisał je chyba ktoś inny.
W końcu postanowiłam dowiedzieć się prawdy. Nie znosiłam roli szpiega, ale jeszcze bardziej nie mogłam być naiwną. Po jednej z delegacji zajrzałam do schowka w samochodzie. Znalazłam jedynie paragon hotel w Poznaniu. Nie tam miał jechać. Data zgadzała się z jego wymówką o korku.
Serce mi waliło, ale nie poddałam się. Następnego dnia, gdy szykował się do wyjazdu, zapisałam numer rejestracyjny hotelu i nazwę. Dwa dni później byłam tam.
Nie wiem, czego się spodziewałam może tylko potwierdzić, iż go tam nie ma? Gdy zaparkowałam i zobaczyłam Piotra wychodzącego z budynku, trzymającego małego chłopca za rękę, zamknęła mnie fala. Chłopiec miał chyba cztery lata, czapkę z daszkiem przechyloną na bok, śmiech jak dzwonek, a rysy jego miniaturowa wersja.
Obok pojawiła się kobieta, młodsza niż ja, może trzydziestka. Poprawiła mu kurtkę, a Piotr pocałował ją w czoło, tak jakby to było jego codzienne życie, rodzina.
Wróciłam do auta, nogi ledwo czułam. Ręce drżały. Dzwonił telefon pewnie moja córka, czekająca, aż wrócę z zakupów. Nie odebrałam. Patrzyłam tylko na ten obrazek przez szybę, jak przez portal do obcego świata. Wtedy zrozumiałam: to nie romans, nie zdrada. To coś znacznie gorszego. On miał drugą rodzinę, drugie życie, a ja byłam tylko dodatkiem, tłem.
Nie wiem, ile siedziałam w aucie. W końcu odpaliłam silnik i pojechałam nie do domu, tylko po oddech, po przewietrzenie własnych złudzeń. Wróciłam dopiero wieczorem. W domu cisza, dzieci śpią. Piotr siedzi przed telewizorem, jakby nic się nie stało, patrzy na mnie i podnosi brew.
Długo ci zajęły te zakupy. Wszystko w porządku? pyta, tym swoim spokojnym tonem, którym kiedyś tak zazdrościły mi koleżanki.
Nie odpowiedziałam. Zastanawiałam się, jak to możliwe, iż nie zauważyłam tego dwa lata. Jak bardzo musiał się starać, by żyć na dwóch frontach. Czy w ogóle czuł wyrzuty sumienia, wracając od drugiego domu?
Usiadłam naprzeciw i powiedziałam spokojnie:
Byłam dziś w Poznaniu.
Zamarł. Uśmiech zniknął.
W jakim celu? zapytał, ale głos już nie był pewny.
Widziałam was. Ciebie, ją i chłopca.
Milczał. Po długiej chwili siedzieliśmy w ciszy, a potem westchnął.
Nie chciałem cię ranić. To po prostu się wydarzyło.
Dziecko się wydarzyło? przerwałam. Rodzina się wydarzyła?
Zacisnął dłonie. Nie próbował się tłumaczyć. Może zrozumiał, iż nie ma sensu, a może po prostu był już zmęczony kłamstwami.
Nie chciałem nikogo zostawić powiedział w końcu. Ani was, ani ich. Myślałem, iż dam radę
Dać radę. To teraz nazywa się prowadzenie dwóch żyć równocześnie? Układanie klocków w dwóch domach? Kłamanie jednemu i drugiemu w imię wygody?
Wstałam.
Nie wiem jeszcze, co dalej. Ale jedno wiem na pewno: nie będę dłużej grała w tym cyrku.
Nie krzyczałam, nie płakałam. Czułam się pusta, ale w środku budziła się nowa siła wściekłość, tak, ale przede wszystkim poczucie, iż mogę coś zmienić.
Dwa tygodnie później powiedziałam mu, żeby się wyprowadził. Nie płakał, nie protestował. Spakował się cicho i odszedł.
I wtedy po raz pierwszy od dawna mogłam naprawdę oddychać. Bez jego kłamstw, bez ciągłego napięcia. Byłam sama, ale wolna.
Teraz jedyne, co mnie niepokoi, to pytanie: jak to mogłam wpaść w taką sytuację? Jak mogłam nie zauważyć, iż żyję w czyimś teatrze, a nie w swoim własnym domu? Do dziś nie potrafię tego pojąć.









