Myślała, iż to tylko biedny, okaleczony żebrak! Karmiła go codziennie swoją skromną strawą… Ale pewnego ranka wszystko się zmieniło!

polregion.pl 1 godzina temu

W myślach uważała go tylko za biednego, niepełnosprawnego żebraka! Codziennie dzieliła się z nim swoim skromnym jedzeniem… Aż pewnego ranka wszystko się zmieniło!

To historia o biednej dziewczynie o imieniu Zofia i żebraku, z którego wszyscy się śmiali. Zofia miała zaledwie 24 lata. Sprzedawała jedzenie w małym drewnianym stoisku przy drodze w Krakowie. Jej kram był zbudowany ze starych desek i blachy, stał pod rozłożystym drzewem, gdzie wielu zatrzymywało się, by coś przekąsić.

Zofia nie miała wiele. Jej buty były wytarte, a sukienka połatana. Ale zawsze się uśmiechała. choćby gdy była zmęczona, witała ludzi życzliwie. „Dzień dobry, proszę pana. Dziękuję za zakupy” – mówiła do każdego klienta.

Wstawała przed świtem, by ugotować pierogi, kaszę i zupę. Jej ręce pracowały szybko, ale serce biło powoli z smutku. Zofia nie miała rodziny. Rodzice zmarli, gdy była mała. Mieszkała w maleńkim pokoju niedaleko swojego stoiska. Bez prądu, bez bieżącej wody.

Tylko ona i jej marzenia.

Pewnego popołudnia, gdy Zofia sprzątała ławkę, przechodziła jej przyjaciółka, Babcia Hela. „Zosiu” – zapytała – „dlaczego ty zawsze się uśmiechasz, skoro masz tak ciężko jak my wszyscy?”. Zofia znów się uśmiechnęła i odparła: „Bo płacz nie napełni mi garnka.”

Babcia Hela roześmiała się i odeszła, ale jej słowa utkwiły Zofii w sercu. To prawda. Nie miała nic.

Ale wciąż dzieliła się jedzeniem, choćby gdy ludzie nie mieli czym zapłacić. Nie wiedziała, iż jej życie zaraz się zmieni. Każdego wieczoru działo się coś dziwnego w jej kramie.

Na rogu drogi pojawiał się niepełnosprawny żebrak. Zawsze przyjeżdżał powoli, pchając swoją starą wózek rękami. Koła skrzypiały, trąc o kamienie.

Skrzyp, skrzyp, skrzyp. Przechodnie śmiali się lub zakrywali nosy. „Patrzcie, znowu ten brudas” – powiedział jakiś chłopak.

Nogi mężczyzny były owinięte bandażami. Spodnie podarte na kolanach. Twarz pokryta pyłem.

Miał zmęczone oczy. Jedni mówili, iż śmierdzi. Drudzy, iż jest obłąkany.

Ale Zofia nie odwróciła wzroku. Nazwała go Dziadkiem Stasiem.

Tego wieczoru, pod palącym słońcem, Dziadek Staś zatrzymał się przy jej kramie. Zofia spojrzała na niego i cicho powiedziała: „Znowu jesteś, Dziadku Stasiu. Wczoraj nie jadłeś.”

Mężczyzna spuścił wzrok. Głos miał cichy. Był za słaby, by przyjść, powiedział. Nie jadł od dwóch dni.

Zofia spojrzała na swój stół. Została tylko jedna miska ziemniaków i kapusty. To był jej własny posiłek. Zawahała się. Potem, bez słowa, wzięła miskę i postawiła przed nim.

„Jedz” – powiedziała.

Dziadek Staś popatrzył na jedzenie, potem na nią. „Znowu dajesz mi swoją ostatnią porcję?”

Zofia skinęła głową. „Zgotuję sobie coś nowego, jak wrócę do domu.”

Jego ręce drżały, gdy brał łyżkę. Oczy miał wilgotne. Ale nie płakał. Tylko pochylił głowę i jadł powoli.

Ludzie patrzyli. „Zosiu, dlaczego ciągle karmisz tego żebraka?” – spytała jakaś kobieta.

Zofia uśmiechnęła się i odparła: „Gdybym to ja siedziała na wózku, czy nie chciałabym, żeby ktoś mi pomógł?”

Dziadek Staś przychodził codziennie, ale nigdy nie żebrał. Nie wołał ludzi. Nie wyciągał ręki. Nie prosił o jedzenie ani pieniądze.

Zawsze siedział cicho przy jej stoisku, z głową spuszczoną i rękami na kolanach. Wydawało się, iż jego wózek zaraz się rozpadnie. Jedno koło było choćby krzywe.

Gdy inni go ignorowali, Zofia zawsze przynosiła mu ciepły posiłek. Czasem pierogi. Czasem kaszę z mięsem. Podawała je z szerokim uśmiechem.

Pewnego gorącego popołudnia Zofia właśnie podała bigos dwóm szkolnym kolegom, gdy podniosła wzrok i znów ujrzała Dziadka Stasia, siedzącego na swoim zwykłym miejscu.

Jego nogi wciąż były owinięte starymi bandażami. Koszula miała jeszcze więcej dziur. Ale on tylko siedział tam jak zwykle, nic nie mówiąc.

Zofia uśmiechnęła się i nalała gorącego bigosu do miski. Dodała dwie kawałki kiełbasy i podeszła do niego.

„Dziadku Stasiu” – powiedziała łagodnie. „Twój obiad gotowy.”

Mężczyzna powoli podniósł wzrok. Oczy miał zmęczone. Ale gdy spojrzał na Zofię, zmiękły.

„Zawsze o mnie pamiętasz” – szepnął.

Zofia uklękła i ostrożnie postawiła jedzenie na stołku obok niego. „Nawet jeżeli cały świat cię zapomni, ja nie zapomnę.”

Wtedy czarny samochód zatrzymał się przed jej kramem. Drzwi otworzyły się powoli i wyszedł mężczyzna. Miał białą koszulę i ciemne spodnie. Buty lśniły jak nowe. Był wysoki i silny, o głębokich oczach.

Zofia gwałtownie wstała i otarła ręce o fartuch. „Dzień dobry, proszę pana” – powiedziała.

„Dzień dobry” – odparł mężczyzna. Ale nie patrzył na nią. Wpatrywał się w Dziadka Stasia.

Nie mrugnął. Stał tak długo.

Dziadek Staś jadł, ale Zofia zauważyła coś dziwnego. Przestał przeżuwać.

Mężczyzna zrobił krok i przechylił głowę, jakby próbował sobie coś przypomnieć. Obrócił się do Zofii.

„Poproszę miskę bigosu. Z kiełbasą.”

Zofia gwałtownie podała mu jedzenie. Ale gdy jadł, znów patrzył na Dziadka Stasia. Tym razem wyglądał na niepewnego. Otworzył drzwi samochodu, wszedł bez słowa i odjechał.

Następnego ranka Zofia obudziła się wcześnie. Zamiotła przed kramem i wyczyściła stół jak zwykle. O świcie nieustannie spoglądała na drogę.

„W każdej chwili” – szepnęła – „Dziadek Staś przyjedzie.”

Ale godziny mijały. Nie było wózka.

Nie było Dziadka Stasia.

W południe jej serce zaczęło mocno bić. Weszła na bok stoiska i spojrzała w obie strony ulicy.

„Gdzie on jest?” – pomyI wtedy nagle usłyszała znajomy skrzyp wózka i zza zakrętu wyłonił się Dziadek Staś, ale teraz w eleganckim garniturze, a za nim stał ten sam mężczyzna z czarnego samochodu, który uśmiechnął się i powiedział: „Zosiu, przyszedł czas, byś poznała prawdę o swoim życiu i o tym, jak twoja dobroć zmieniła wszystko”.

Idź do oryginalnego materiału