Byliśmy już zdecydowani na ślub, tylko iż brakowało nam pieniędzy na uroczystość. Ustaliliśmy więc, iż na razie zamieszkamy razem i będziemy stopniowo odkładać na wesele, żeby zaprosić całą, dużą rodzinę. Oboje mamy swoje mieszkania, ale ponieważ moje jest większe, od razu uznaliśmy, iż to u mnie będziemy mieszkać. Stało się to pół roku temu.
W tym czasie zaczęłam drobny, kosmetyczny remont w jednym z pokoi i postanowiłam wymienić tam meble. Skoro Michał mieszka u mnie, a swoje mieszkanie wynajmuje, liczyłam, iż pomoże mi także finansowo. Kiedy jednak poprosiłam go, by pojechał ze mną do sklepu po rzeczy, których aktualnie potrzebowaliśmy — zasłony, lampę, karnisz, listwy przypodłogowe — przy kasie po prostu się wycofał, zostawiając płatność mnie.
Oczywiście rozumiem, iż to nie jego mieszkanie. Ale kwota na paragonie nie była ogromna — wybierałam najtańsze opcje — i spokojnie mógłby ją pokryć. Zarabia więcej ode mnie, a dodatkowo ma teraz dochód z wynajmu, w dużej mierze dzięki temu, iż mieszka u mnie.
Postanowiłam z nim porozmawiać. Usłyszałam, iż nie widzi sensu inwestowania w cudze mieszkanie. Według niego to ja robię remont „dla siebie”, a wcześniej wszystko było w porządku i stare meble mogły jeszcze długo posłużyć. Trudno było się z tym nie zgodzić — formalnie miał rację.
Ale skoro pojawiły się wątpliwości, postanowiłam zapytać o naszą przyszłość jeszcze przed ślubem. Okazało się, iż choćby po ślubie, jeżeli przez cały czas będziemy mieszkać u mnie, Michał z zasady nie zamierza dokładać się do mojego mieszkania. Argumentował to tym, iż nie jest jego właścicielem, a lokal jest zapisany wyłącznie na mnie.
Kiedy powiedziałam, iż to niesprawiedliwe — bo wszystkie koszty usprawnień ponosiłabym sama, choć mieszkalibyśmy tu razem, a w przyszłości być może także z dziećmi — zaproponował, iż kiedyś możemy się zamienić i zamieszkać w jego mieszkaniu, jeżeli mi to odpowiada. Zgodziłam się, ale wtedy zaczęły się prośby, żeby „jeszcze trochę poczekać”. Tłumaczył, iż podpisał długoterminową umowę najmu, wziął kaucję i część czynszu z góry, a zarobione pieniądze chce przeznaczyć na nasze wesele.
Ma jednak bardzo dziwne podejście do rodziny i finansów, którego kompletnie nie potrafię zrozumieć. Dla mnie w rodzinie wszystko powinno być wspólne. Nie oczekuję od przyszłego męża wielkich pieniędzy, ale uważam, iż dbanie o wspólny dom jest czymś naturalnym — bez względu na to, na kogo formalnie jest zapisane mieszkanie.
Jak wytłumaczyć Michałowi mój punkt widzenia? Jak sensownie podzielić budżet i obowiązki? A może powinnam zacząć pobierać od niego „czynsz”, skoro tak do tego podchodzi?







