Muszę ci wszystko wyjaśnić, córko…
— Smacznego! — powiedziała Lucyna, siadając do stołu.
Każdy w rodzinie miał swoje ulubione miejsce. Mąż zawsze siadał twarzą do okna, dwunastoletnia Ola naprzeciwko, a Lucyna, jak przystało na gospodynię domu, między nimi, plecami do kuchenki i zlewu.
Uwielbiała te wieczorne posiedzenia, gdy cała rodzina zbierała się przy stole. Rano wszyscy pędzili do pracy i szkoły, nie było czasu w rozmowy. Lucyna z mężem jedli obiady w pracy, a Ola u siebie albo u koleżanki, której babcia piekła drożdżówki i gotowała barszcz z uszkami. Wychodziło więc na to, iż jedyną chwilą, gdy mogli spotkać się wszyscy, bez pośpiechu porozmawiać, omówić różne sprawy, była kolacja.
Lucyna zawsze marzyła o zżytej rodzinie. Miała wprawdzie mamę, ojca, potem ojczyma i siostrzyczkę, ale czuła się jakby na uboczu, osobno. Tak już bywa.
Ojca pamiętała słabo. Nie krzyczał, nie beształ jej, przeważnie milczał, patrząc na nią chłodno i obojętnie. Może dlatego się go trochę bała. Mama też nie odznaczała się rozmownością. Jej usta były zawsze zaciśnięte, nigdy się nie uśmiechała.
Gdy Lucyna wyszła za mąż i założyła własną rodzinę, ustaliła zasady: wspólne obiady w weekendy i kolacje w tygodniu. I nie chodziło tylko o to, by siedzieć przy jednym stole, ale by dzielić się wiadomościami, rozmawiać, planować.
Zaspokoiwszy pierwszy głód, Lucyna zapytała:
— Gdzie pojedziemy na wakacje? Trzeba zdecydować i wykupić bilety, zarezerwować hotel, bo przepadnie okazja.
— Może spędzimy urlop u moich rodziców na działce? Tata prosił, żebym pomógł naprawić płot i dach — zaproponował Krzysztof.
— Eee… Ja chcę na południe, nad morze! — niezadowolona wydęła usta dwunastoletnia Ola.
— Żeby jechać na południe, trzeba mieć pieniądze, a my jeszcze nie spłaciliśmy kredytu. W samochodzie trzeba wymienić opony. Na działce sporo zaoszczędzimy. Można gdzieś wybrać się na wycieczkę, np. do Zakopanego. Latem tam pięknie.
Ola z tatą jednocześnie spojrzeli na Lucynę, czekając na jej propozycję.
— Zgadzam się z tatą. Chociaż nad morze też by się chciało.
— No właśnie! — uradowała się Ola.
W tej chwili zadzwonił telefon.
— Twój — rzucił Krzysztof, wkładając do ust ostatni kawałek kotleta.
Lucyna odłożyła widelec i poszła do pokoju. Dzwoniła mama.
— Mamo, co się stało?
— Nie przeszkadzam? Lulu, musimy porozmawiać. Przyjedź — krótko powiedziała mama.
— Teraz? Źle się czujesz? — zaniepokoiła się Lucyna.
— Wszystko w porządku. Przyjedź. — Mama się rozłączyła.
— Co się dzieje? — zapytał mąż, gdy Lucyna wróciła do kuchni.
— Mama dzwoniła, kazała przyjechać, chce pogadać. Czuję, iż znowu chodzi o Alicję.
— Trzeba, to trzeba. Odwiozę cię.
— Nie, sama. jeżeli coś, przyjedziesz po mnie?
— Oczywiście.
Lucyna gwałtownie się spakowała i pojechała. Mieszkali niedaleko od mamy, kilka przystanków autobusem. Przez całą drogę Lucyna zastanawiała się, o co chodzi tej nagłej sprawie. Mama nigdy się z nią nie radziła, a teraz prosi o rozmowę. Przeczucie podpowiadało, iż nie bez powodu, iż nic dobrego z tego nie wyniknie.
Mama otworzyła drzwi, i Lucyna od razu zauważyła, iż jest poważnie zaniepokojona i przygnębiona.
— Chodź do kuchni. Herbaty napijesz się? — spytała mama.
— Właśnie wstałam od stołu — machnęła ręką Lucyna.
Kuchnia u mamy była ciasna. Stół jednym bokiem przyciśnięty do lodówki, nie dało się usiąść naprzeciwko. Siedziały więc przez róg. Gdy mama zbierała myśli, Lucyna przyglądała się jej napiętej twarzy z drobnymi zmarszczkami. Czy tylko jej się wydawało, iż od ostatniego spotkania przybyło ich jeszcze więcej? Mama nerwowo kręciła w palcach jakąś wstążeczkę. Lucyna położyła dłoń na jej rękach.
— Mamo, uspokój się. O czym chciałaś porozmawiać? — spytała łagodnie.
— Alicja dzwoniła… — zaczęła ostrożnie mama.
— Wiedziałam — nie wytrzymała Lucyna.
Mama spojrzała na starszą córkę z wyrzutem.
— Co się stało tym razem? Nie przeciągaj — pogonila ją Lucyna.
— Pieniędzy chciała.
— Jak to? I dużo?
— Sto tysięcy.
— Po co jej? Wyszła za bogatego Turka. Pamiętasz, jak się tu na tej kuchni przechwalała?
— Coś z biznesem Saida się stało. Jest winien dużą sumę. Albo go oszukali, albo okradli. Nie zrozumiałam. Pieniądze są potrzebne natychmiast, bo go zabiją.
— Wielka strata — uśmiechnęła się krzywo Lucyna.
— Lulu… — zganiła ją mama.
— Dobrze, już cicho. Skąd my mamy takie pieniądze? Zapomniała, jak my tu żyjemy? Przecież chełpiła się, iż jej Said bogacz, iż jego ojciec ma poważny interes. Jego ojciec nie może pomóc synowi? Tam pewnie pełno krewnych. Zawsze podejrzewałam, iż coś z nim nie halo.
— Alicja powiedziała, iż Said sprzedał swój dom, mieszkają teraz u jego rodziców. Ojciec też częściowo spłacił jego dług, ale brakuje jeszcze stu tysięcy.
— Dolarów? Euro? — skrzywiła się Lucyna.
— Złotych. Już podjęłam decyzję. Sprzedam mieszkanie. Ale boję się, iż sama nie dam rady. Dlatego cię wezwałam, żebyś mi pomogła z organizacją sprzedaży.
— Mamo, co ty mówisz? Sprzedać mieszkanie, i to w pośpiechu! Zrozumiałabym, gdyby Alicka wpadła w tarapaty, ale ty chcesz sprzedać mieszkanie, żeby ratować Saida. A sama gdzie się podziejesz?
— Myślałam, iż do was się wprowadzę, jeżeli przyjmiecie — cicho powiedziała mama i rozpłakała się.
Lucyna siedziała, nie wiedząc, co powiedzieć. Alicja zupełnie postradała rozum, jeżeli zwaliła na mamę taki ciężar. O czym ona w ogóle myśli?
— Mamo, nie płacz, coś wymyślimy. Może lepiej, żeby Alicja wróciła na razie do Polski, dopóki Said nie rozwiąże swoich problemów? Na bilet jakoś się złożymy.
—Lucyna objęła mamę i pomyślała, iż choć przeszłość była trudna, teraz mają szansę naprawić to, co między nimi popsuło się przez tyle lat.