**”Jesteś mi to winna, mamo”**
Kasia poznała swojego przyszłego męża na ulicy. Przegapiła tramwaj na egzamin, bo zaspała. Właśnie odjechał jej sprzed nosa, gdy dobiegła do przystanku.
– No proszę! – warknęła, tupiąc nogą z irytacją. – Teraz na pewno się spóźnię.
– Dziewczyno, dokąd pani tak pędzi? – obok zatrzymał się chłopak na rowerze. – Mogę podwieźć.
– Na rowerze? Żartujesz? – prychnęła nieufnie.
– A co? Lepiej niż na piechotę. Albo będziesz czekać na kolejny tramwaj? Kiedy on jeszcze przyjedzie… – Patrzył na nią, czekając na decyzję.
Komórek wtedy nie było, automaty telefoniczne rzadko działały, taksówek nie dało się złapać ot tak. Co ją adekwatnie traci?
– Przez podwórka dojedziemy szybciej niż tramwajem – przekonywał, widząc jej wahanie.
Kasia przygryzła wargę, ale czas uciekał. Wsiadła na bagażnik, trzymając się niepewnie.
– Uchwyć się mocno – rzucił chłopak i odepchnął się od krawężnika. Rower zachwiał się, ale po chwili jechali już płynniej. Dziesięć minut później byli pod akademikiem medycznym. Kasia zeskoczyła, zauważywszy krople potu na jego skroniach.
– Dzięki… – odetchnęła. – Ciężko było?
– Troszkę – przyznał szczerze. – Jak masz na imię? – Opierał się nogą o stopień, ich twarze były teraz na jednym poziomie.
– Kasia. A ty?
– Marek. Powodzenia na egzaminie! – Odjechał, a ona ruszyła gwałtownie do środka.
Gdy dotarła pod salę, pierwsza grupa już wchodziła. Studenci wkuwali ostatnie notatki, opierając się plecami o ściany. Kasia próbowała się uspokoić po szaleńczej jeździe. Drzwi otworzyły się, wypuszczając zadowolonego Darka z szerokim uśmiechem.
– Piątka? – spytała.
– Czwórka! – machnął indeksem.
– Następny! – wyjrzała laboratoryjna spod stołu z pytaniami. Jej wzrok zatrzymał się na Kasi. – Wchodzisz zaraz po wyjściu poprzedniego. Nie będę wołać po raz drugi.
Kasia wzięła głęboki oddech i weszła. Losując bilet, od razu wiedziała, iż zna odpowiedzi.
– Trzynasty – podała numer.
– Przygotuj się. Kto gotowy? – spytała laboratoryjna.
– Ja! – wyrwała się Kasia.
Kobieta uniosła brew, ale skinęła głową w stronę profesora. Egzamin poszedł świetnie.
– No i jak? – dopadła ją koleżanka po wyjściu.
– Super! – nie kryła radości.
– U kogo zdawałaś?
– U profesora. Miał dziś dobry humor.
Kasia wybiegła przed gmach i zamarła – Marek czekał pod drzewem z rowerem.
– Nie odjechałeś?
– Chciałem sprawdzić, jak poszło.
– Świetnie! – uśmiechnęła się.
– Jedziemy?
– Gdzie? – zdziwiła się.
– Gdzie chcesz. Na łódkę, do kina, albo po prostu pospacerować.
– Nie masz pracy?
– Jeszcze tydzień urlopu.
Pojechali na łódkę, potem do kawiarni, a wieczorem do kina. Gdy żegnali się pod jej domem, Kasia wiedziała już, iż się zakochała.
– Gdzie ty byłaś? Już się martwiłam! – Mama czekała w progu. – Nie czas na spacery, sesja się zbliża. Bez stypendium zostaniesz.
– Nie zostanę.
Rok później wzięli ślub. Marek był starszy, już pracował. Wynajęli maleńką, zaniedbaną kawalerkę. Byli w niej szczęśliwi.
Półtora roku później ojciec Marka zmarł na zawał w trakcie wykładu. Matka ledwo zipała z żalu, wpatrzona w sufit. Marek zaproponował, by zamieszkali z nią, by się nią zaopiekować. Kasia się zgodziła. Codziennie wracała wcześniej, gotowała, sprzątała. Matka męża patrzyła na nią jak na obcą.
Kasia wyznała Markowi swoje obawy. Badania potwierdziły – u teściowej rozwijała się demencja. Rok później wyszła po kefir dla męża (pił go codziennie) i została potrącona przez samochód.
Zostali sami w dużym mieszkaniu. Urodził się im syn, Tomek. Żyli zwyczajnie – kłócili się, godzili, wychowywali dziecko. Aż pewnego dnia wszystko się posypało.
Marek zaczął się oddalać. Coraz częściej mówił, iż ożenił się z szczupłą dziewczyną, a teraz ma “grubą ropuchę”.
– Schudnij, zapisz się na siłownię, zrób manicure…
Kasia wiedziała, iż ma rację, ale bolało. On sam też nie wyglądał już jak model.
– Nie mogę mieć długich paznokci, pracuję jako dentystka.
Podejrzewała, iż Marek ma kogoś. Ale wracał punktualnie, nie wyjeżdżał. Serce jednak podpowiadało coś innego.
W przeddzień urodzin męża spytała, ilu gości zaprosić.
– Nie mówiłem? Rezerwuję salę w restauracji. Dyrektor wspomniał o awansie, nie mogę wyjść na sknerę. Będzie dużo ludzi.
Zaskoczyła ją ta decyzja. Gotowała dobrze, goście zawsze chwalili. Ale nie protestowała. Jego święto – jego decyzja.
Kupiła nową sukienkę, ufryzowała się. Dawniej Marek obsypywał ją komplementami, teraz tylko kiwnął głową.
W restauracji było tłoczno. Tosty, prezenty. Dyrektor gratulował awansu. Gdy zaczęły się tańce, Kasia odmówiła, tłumacząc się zmęczeniem. Marek ruszył z młodą brunetką.
W damskiej toalecie usłyszała:
– No nieźle, ta twoja rywalka wcale nie taka straszna. A on obiecywał, iż się rozwiedzie?
– Zobaczymy – odparł tamten, piskliwy głos.
Kasia wróciła do sali. Marek szeptał coś do ucha długonogiej dziewczynie. Wyszła bez słowa, wsiadła w taksówkę.
Tomka zabrała już wcześniej jej matka. W domu zdjęła sukienkę, zmyła makijaż. Patrzyła w lustro – matka od razu wszystko zrozumie. Uwielbiała Marka, uważała, iż córce poszczęściło się.
Marek wrócił po dwóch godzinach, wściekły. Ucieczka żony ośmieszyła go przed gośćmi. Nigdy wcześniej nie słyszała od niego tylu przykrych słów.
– To ty się ośmieszyłeś! Tańczyłeś z kochanką! Obiecałeś jej, iż się ze mną rozwiedziesz? Proszę bardzo! MożeszKasia zwinęła walizkę, przejechała palcami po wilgotnej poduszce Tomka i pomyślała, iż tym razem jednak nie da rady wrócić.