Gdynia, Polska, spokojne miasto, gdzie nigdy nie dzieje się nic złego. Ale pewnej marcowej nocy 1988 roku wszystko zmieniło się na zawsze. Młoda para zniknęła bez śladu, jakby rozpłynęła się w powietrzu. W domu panował porządek, kolacja stała na stole, samochody w garażu, ale ich już nie było. Jakby duch zabrał ich w zaświaty. Policja przeszukała każdy kąt lasy, rzeki, pola nic. Żadnego śladu, żadnej kropli krwi, żadnej wskazówki.
To było niemożliwe, a jednak się zdarzyło. Jak dwoje ludzi może zniknąć z własnego domu, nie pozostawiając po sobie nic? Gdzie byli? Co się z nimi stało? Czy żyli? Czy już nie? Przez 22 lata nikt nie znał odpowiedzi. Rodziny cierpiały, policja poddała się, sprawa poszła w zapomnienie. Aż w 2010 roku prawda wyszła na jaw sekret ukryty w błotnistym, odległym bagnie. To, co tam znaleziono, było tak przerażające, iż nikt nie chciał w to uwierzyć. Prawda okazała się gorsza niż najczarniejsze koszmary.
15 marca 1988 roku nad Gdynią przeszła burza piaskowa, która sparaliżowała drogi na kilka dni. W małym miasteczku, 40-letni Robert Nowak, szanowany mechanik, zamknął warsztat wcześniej niż zwykle. Jego 29-letnia żona, Anna Kowalska, nauczycielka w szkole podstawowej, skończyła lekcje i czekała w domu. Sąsiedzi wspominali później, iż parze zdarzały się gwałtowne kłótnie w poprzednich tygodniach. Krystyna Wiśniewska, sąsiadka zza płotu, słyszała krzyki dobiegające z ich żółtego domu w lutowe wieczory.
Ale nikt nie spodziewał się tego, co miało się wydarzyć. Robert wrócił do domu około 18:30. Jego niebieska furgonetka Ford została ostatni raz widziana zaparkowana w garażu. Anna przygotowała kolację naczynia były nakryte, ale jedzenie pozostało nietknięte. Małżeństwo planowało następnego dnia wyjazd do Gdańska, aby odwiedzić siostrę Anny, Magdę. Zarezerwowali hotel, a Magda czekała na nich na sobotnią kolację.
Nigdy nie dotarli. Kiedy Magda nie otrzymała wiadomości od siostry w niedzielę, wielokrotnie próbowała się z nią skontaktować, ale bez odpowiedzi. Zaniepokojona, zgłosiła sprawę na policję. Posterunkowy Marek Kowalski został wysłany na miejsce w poniedziałek, 18 marca. Dom był pusty, ale nie było śladów walki. Osobiste rzeczy leżały na swoich miejscach portfel Anny na stole, dokumenty Roberta w sypialni. Samochody stały w garażu.
Jedyną nieprawidłowością była ciemna manna na podłodze w kuchni, wyraźnie niedawno wyczyszczona. Sprawa skomplikowała się, gdy śledczy odkryli, iż Robert wypłacił 10 000 złotych z konta bankowego trzy dni przed zaginięciem. Anna natomiast wzięła zwolnienie lekarskie w szkole, tłumacząc się „problemami rodzinnymi”. Te szczegóły wprowadziły zamęt wśród władz co naprawdę planowali przed swoim zniknięciem?
Śledztwo prowadził starszy sierżant Tomasz Mazur, weteran z 25-letnim stażem w komendzie policji. Miał już na koncie sprawy zaginięć, ale ta była inna dziwna, niepokojąca. Wywiady z rodziną i przyjaciółmi ukazywały pozornie stabilne małżeństwo. Robert od 15 lat pracował w tym samym warsztacie, znany był z uczciwości. Anna uczyła w szkole podstawowej od ośmiu lat, lubiana przez uczniów i kolegów. Nie mieli przeszłości kryminalnej ani długów. Ale głębsze rozmowy zaczęły odsłaniać pęknięcia w tej idealnej fasadzie.
Ewa Nowak, koleżanka Anny z pracy, wspomniała, iż młoda nauczycielka kilka razy w 1987 roku przychodziła z siniakami na ramionach. Anna tłumaczyła to wypadkami domowymi. Brat Roberta, Piotr Nowak, przyznał, iż w ostatnich dwóch latach jego brat miał problemy z alkoholem. Stał się agresywny, zazdrosny. Te szczegóły malowały zupełnie inny obraz.
Poszukiwania objęły cały powiat. Ekipy ratunkowe przeczesywały okoliczne lasy, sprawdzały opuszczone studnie i jaskinie. Śmigłowce przeszukały obszar setek kilometrów kwadratowych bez skutku. Trzy tygodnie po zaginięciu rolnik znalazł spalone ubrania nad rzeką Reda, 60 km od Gdyni. Wśród resztek była kwiecista bluzka, którą Magda rozpoznała jako należącą do Anny, oraz robocza koszula pasująca do tych, które nosił Robert.
To odkrycie ożywiło nadzieje na rozwiązanie sprawy. Ekspertyzy spalonych ubrań nie dały jednak jednoznacznych wyników. Nie znaleziono krwi ani materiału genetycznego. Miejsce znaleziska, często odwiedzane przez włóczęgów i młodzież, utrudniało interpretację. Sprawa zaczęła się ochładzać brakowało twardych dowodów.
Latem 1988 roku pojawiły się nowe zeznania, komplikując śledztwo jeszcze bardziej. Maria Kowalczyk, która sprzątała w domu Nowaków, zgłosiła się na policję z przerażającymi informacjami o Robercie. Mówiła, iż widziała, jak zamykał Annę w łazience, gdy ta płakała, z czerwonymi śladami na szyi. Robert tłumaczył to jako „małe małżeńskie nieporozumienie”, ale Maria widziała strach w oczach Anny. Opisała też, jak Robert obsesyjnie sprawdzał telefon i rzeczy żony. W grudniu 1987 roku była świadkiem gwałtownej kłótni, w której Robert oskarżał Annę o romans.
Te oskarżenia wydawały się bezpodstawne, ale paranoja Roberta rosła. Te zeznania skłoniły śledczych do przyjrzenia się życiu osobistemu Anny. Koledzy ze szkoły potwierdzili, iż Anna zaprzyjaźniła się z Dawidem Szymańskim, 35-letnim nauczycielem WF-u, który rozpoczął pracę we wrześniu 1987 roku. Dawid zniknął z miasta dwa tygodnie po zaginięciu Nowaków.
Jego nieobecność początkowo nie wzbudziła podejrzeń mówił współpracownikom, iż wyjeżdża do rodziny w Krakowie. Ale późniejsze próby kontaktu spełzły na niczym. Okazało się, iż Dawid nie miał rodziny w Krakowie skłamał. Jego mieszkanie zostało opuszczone w pośpiechu, z pozostawionymi rzeczy osobistymi.
Sierżant Mazur zaczął podejrzewać, iż zaginięcie Dawida było powiązane ze sprawą Nowaków. Czas i okoliczności wskazywały na więcej niż przypadek. Ale bez fizycznych dowodów podejrzenia pozostawały tylko teorią. Do października 1988 roku sprawa trafiła do mediów regionalnych. Historia zaginionej pary i domniemanego trójkąta miłosnego stała się tematem spekulacji.
Teorii było wiele, ale dowodów wciąż brakowało. Sier













