Tego lata porozmawiałam z Omarem, Izzo i Hadim - mężczyznami, którzy trafili do domu prowadzonego przez Kuchnię Konfliktu. Osoby pracujące w fundacji pomagają lokatorom szelteru stanąć na własnych nogach. Każdy z bohaterów tego tekstu dzięki temu wsparciu znalazł pracę, mieszkanie i miejsce, do którego mogą wracać. Jak przyjąć uchodźców, żeby mogli stać się częścią naszej wspólnoty?
REKLAMA
To tekst dla tych, którzy podczas wieczerzy wigilijnej zostawiają puste nakrycie dla strudzonego wędrowca.
*****
Zobacz wideo Mam za mało wiary, iż mogę coś zmienić
- Nieważne, jak wysokie będziemy stawiać zapory, ta migracja była, jest i będzie jeszcze większa - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Paulina Piórkowska, koordynatorka mieszkania, które fundacja Kuchnia Konfliktu udostępnia mężczyznom z doświadczeniem uchodźstwa. Tu uczą się funkcjonować w naszym kraju, żeby żyć samodzielnie i iść "na swoje". Poznaliśmy historie kilku mieszkańców.
- Ostatnio jeden z chłopaków poszedł oglądać mieszkanie, ale kiedy właścicielka zobaczyła przez okno, iż nie jest biały, w ogóle nie otworzyła mu drzwi i zablokowała numer - relacjonuje Piórkowska. To nie jedyna przeszkoda. - Mamy bardzo duży problem, żeby załatwić chłopakom lektoraty z języka polskiego. Wiele organizacji, które prowadzą takie zajęcia, ma fundusze tylko na wspieranie osób z Ukrainy - wyjaśnia.
W mieszkaniu Kuchni Konfliktu mogą się zatrzymać na dwa miesiące. Pochodzą m.in z Afganistanu, Syrii, Jemenu, Konga i Sudanu. - To miejsce powstało z naszej bezsilności - wyjaśnia w rozmowie z Gazeta.pl Natalia Kur, która pracuje jako caseworkerka. Pomaga chłopakom z mieszkania interwencyjnego znaleźć pracę, załatwić sprawy urzędowe i szukać własnego lokum. Przyznaje, iż czasem zrobienie tego za nich byłoby prostsze. Dlaczego tego nie zrobi? - Bardzo gwałtownie nas zabraknie i zostaną z tym wszystkim sami - wyjaśnia.
Dom, w którym dziś mieszkają uchodźcy, został udostępniony fundacji przez jednego z warszawiaków. W środku zostało sporo mebli. Nie ma za to piętrowych łóżek, które większość chłopaków pamięta z ośrodków detencyjnych. Sąsiedzi na początku zachowywali dystans. Ale rezerwę czuli też rezydenci mieszkania interwencyjnego. - Uczymy chłopaków, jakie w Polsce panują zwyczaje. Od mówienia "dzień dobry" po obowiązujące w Warszawie zasady segregacji śmieci. Tłumaczymy, iż to się im przyda, jak będą już mieszkać sami, bo za nieprawidłową segregację są kary finansowe - mówi Piórkowska. Z czasem relacje się układają. Paulina wspomina, jak długo chłopaki z mieszkania zbierali się, żeby pożyczyć od sąsiadów kosiarkę do trawy. "Misja" zakończyła się sukcesem.
Zobacz wideo Twierdza Europa. Tusk, migracja, von der Leyen [CO TO BĘDZIE ODC.34]
Podstawa to praca. Niektórzy mają bardzo małe doświadczenie zawodowe. Ale są też tacy z wyższym wykształceniem i doświadczeniem. W Polsce wszyscy zaczynają od zera. - Mówię im: masz przed sobą pierwszy, najtrudniejszy krok, ale masz też nasze wsparcie, więc korzystaj z niego, ile możesz. Tłumaczę, iż w przyszłości mogą zaspokoić swoje ambicje, ale to wymaga czasu - opowiada Natalia.
Z mieszkańcami mieszkania interwencyjnego Kuchni Konfliktu rozmawialiśmy latem 2024 r. Oto ich historie.
Omar. "Zapytali mnie, czy chcę iść do więzienia"
Omar pochodzi z Egiptu. Jest inżynierem programistą i uważa, iż jego droga do Europy mogła być łatwiejsza. - Ktoś taki jak ja może dostać wizę. Mogłem wysłać CV do jakiejś firmy i w ten sposób dotrzeć do Niemiec, bo to był mój pierwotny kierunek - tłumaczy. Nie zrobił tego jednak, zamiast tego po prostu ruszył w drogę. Z Rosji, przez Białoruś.
Pytamy dlaczego wyjechał z Egiptu. - Moja mama była dla mnie bardzo ważna. Z ojcem poznali się w liceum i kiedy on odszedł do innej kobiety, nasza sytuacja bardzo się pogorszyła. Kiedy mama zmarła, zdecydowałem, iż wyjadę. W moim kraju kultura jest szalona. Nie ma wolności, demokracji. Dlatego chciałem żyć w Europie - wyjaśnia.
W zamkniętym obozie dla uchodźców Omar wpadł w kłopoty. Opowiada, iż to właśnie z miłości do mamy. - Ktoś ją obrażał, więc musiałem zareagować - opowiada. Po bójce trafił do aresztu. - Kiedy strażnicy zapytali mnie, czy to zrobiłem, odpowiedziałem, iż tak. To kwestia honoru. Mama dała mi tak wiele rzeczy, dała mi życie. jeżeli robię coś dla niej, jestem z tego dumny - mówi Omar. W ośrodkach detencyjnych panuje ścisk, osoby, które tam trafiają często chodzą głodne, zdezorientowane, odcięte od świata. - Zapytali mnie, czy chcę iść do więzienia, odpowiedziałem im, iż nie ma różnicy.
Przygotowania do Dnia Uchodźcy Agata Polcyn
Czas w zamknięciu poświęcał na naukę angielskiego. Uczył się sam. Omar ma na siebie pomysł. Po opuszczeniu mieszkania Kuchni Konfliktu razem ze znajomymi wynajął mieszkanie. Nie ukrywa, iż Polska od początku nie była jego celem. Ale teraz chce tu zostać.
Pracuje w restauracji Sheratona, marzy o własnej.
Hadi. "Śmiali się z nas, kazali dla siebie śpiewać, tańczyć"
Hadi przed wyruszeniem w drogę studiował informatykę. Teraz robi pizzę. Opowiada, iż w zamkniętym obozie dostęp do komputerów i internetu był bardzo ograniczony. - Wiele stron było zablokowanych. Nie było Facebooka. Był za to YouTube. Dopytujemy, co oglądał, mając dostęp do ekranu tylko przez dwie godziny dziennie. - Wstawałem wcześnie rano i kodowałem - wyjaśnia Hadi.
Rozmawiamy też o tym, co przeżył na granicy polsko-białoruskiej, zanim trafił do ośrodka.
- To było piekło. Byłem przerażony. Strażnicy krzyknęli "Stop" i się zatrzymaliśmy. Podeszli do nas, zebrali nas z innymi ludźmi. To był wczesny ranek, było bardzo zimno, padało. Zabrali nam wszystkie ubrania, zostaliśmy tylko w bieliźnie. Kazali się położyć na ziemi. Było cholernie zimno, trzęśliśmy się na tej ziemi. Potem przyszedł inny strażnik, chyba ich przełożony i zrobili się jeszcze bardziej rygorystyczni. Tłumaczyliśmy, iż nie mamy dokumentów i chcemy złożyć wniosek o azyl. Śmiali się z nas, kazali dla siebie śpiewać, tańczyć. Nikt o tym nie mówi, ale jak popytasz ludzi, to to się właśnie dzieje. Spryskali nam twarze jakimś gazem, przez który skóra tak piekła, iż przez trzy godziny nie mogłem otworzyć oczu. Byłem szczęściarzem, iż nie złamałem nogi, bo było tam wiele osób z połamanymi biodrami, rękami…
Hadi pochodzi z Afganistanu. Wiedział, iż chce studiować za granicą, dlatego aplikował na wiele stypendiów - w Pakistanie, Indiach, Turcji i Rosji. Udało się z Rosją. Kiedy czekał na wizę, w Afganistanie przejęli władzę talibowie. - Nikt się tego nie spodziewał. To stało się nagle - podkreśla. Był wtedy w Kabulu. Wcześniej z przyjaciółmi współorganizował różne imprezy dla swojej społeczności - wspólne świętowanie, konkursy. Jego brat należał do afgańskiej armii. Dlatego wracając do swojej rodzinnej miejscowości zawsze obawiał się, iż zostanie rozpoznany przez talibów. A kiedy przejęli cały kraj, zaczął się bać o życie. Nie miał jak się wydostać z Afganistanu. Ale i tak próbował, w końcu przez inne państwo udało mu się dotrzeć do Rosji. Tam przez dwa lata studiował programowanie. To było jego marzenie, ale jego wiza po tych dwóch latach wygasła. Powrót do Afganistanu oznaczałby gigantyczne ryzyko.
Dokładnie pamięta, kiedy dotarł do Polski i został zatrzymany przez straż graniczną - To był trzeci sierpnia. Zapamiętałem dzień, godzinę, co do sekundy.
Za pierwszym razem strażnicy przepchnęli go z powrotem. Za drugim razem, o 1.00 w nocy szedł z grupą. Kiedy pojawili się strażnicy, Hadi uciekł, został zupełnie sam. - Nie miałem jedzenia, nie miałem wody, byłem zupełnie sam w środku puszczy. Nie wiedziałem, gdzie jest północ, a gdzie południe. Przez to 48 godzin prawie oszalałem. Widziałem tylko dzikie zwierzęta.
- To wszystko było przerażające, pamiętam jak płakałem. Nie miałem pojęcia, gdzie powinienem iść. Drugiego dnia, kiedy byłem niewyobrażalnie spragniony i głodny, znalazła mnie grupa ludzi pomagająca na granicy. Pierwsza rzecz, o którą poprosiłem - woda. Wypiłem wszystko duszkiem. Wcześniej w lesie zbierałem jakieś owoce. Pamiętam, jak zmiażdżyłem je i wrzuciłem do butelki. To było takie… pikantne.
Kiedy Hadi coś zjadł i ugasił pragnienie, wolontariusze wezwali straż graniczną. Trafił do centrum detencyjnego, później do zamkniętego obozu. Kiedy z niego wyszedł, mieszkał w domu prowadzonym przez Kuchnię Konfliktu. Teraz wynajmuje pokój i utrzymuje się z pracy w pizzerii. Pytamy, o czym marzy.
- Wciąż chcę wrócić na uniwersytet i dokończyć studia. Nie ukończyłem tej misji. Ale będę musiał zacząć od początku. Chcę zostać w Warszawie. gwałtownie się zaprzyjaźniam, więc mam już tutaj wielu bliskich ludzi.
Za czym tęskni? - Za wszystkim. Za rodziną, za mamą. Mamy kontakt, ale to nie to samo. Nie widzieliśmy się od trzech lat.
Izzo. " Można było tylko umrzeć, albo iść dalej"
Izzo pracuje w piekarni i jest szczęśliwy, bo udało mu się dołączyć do drużyny piłkarskiej. Kiedy rozmawiamy, czeka na kontrakt. Z Sudanu wyjechał w sekrecie, nie mówiąc o tym swoim bliskim. - To byłoby zbyt niebezpieczne - tłumaczy. W jego kraju trwa wojna, o której w Polsce kilka się mówi. - Ludzie, którzy są na bieżąco z wiadomościami pewnie o tym wiedzą, ale ci, którzy nie śledzą informacji nie mają o tym pojęcia - mówi Izzo.
Izzo podczas imprezy z okazji Dnia Uchodźcy Agata Polcyn
Kiedy dorastał, chciał być piłkarzem i tłumaczem. Wojna pokrzyżowała jego plany. Musiał uciekać, bał się o życie. Tak jak Omar, angielskiego nauczył się sam, podczas pobytu w zamkniętym ośrodku. - Czasem ludzie siedzą w ośrodku dwa lata i wychodzą z niczym. To jest bardzo przykre. Dlatego warto uczyć się angielskiego, w ten sposób można się później komunikować, mieć większe szanse - wyjaśnia. Uczył się też podstawowych fraz po polsku. - Dzień dobry, do widzenia, smacznego, przepraszam. To adekwatnie bardzo trudne słowo. Spędziłem trzy dni, żeby się nauczyć, jak to wymawiać i wciąż nie robię tego idealnie.
Izzo przetrwał trzy miesiące na granicy polsko-białoruskiej. Bał się, iż może umrzeć, był w bardzo złym stanie. Był puszbackowany osiem razy, za dziewiątym razem mu się udało. - Można było tylko umrzeć, albo iść dalej - wspomina. Kiedy w końcu udało mu się dostać do Polski, trafił do szpitala. Stamtąd przewieziono go do aresztu, a potem do zamkniętego ośrodka detencyjnego. - choćby jak opowiem ci całą historię, to wciąż nie zrozumiesz tego, tak jakbyś tam była - mówi. Rozmawiamy więc o jedzeniu. - W Białymstoku jest lepsze, niż w Dębaku. Tam jedzenia jest po prostu za mało. To choćby nie tylko moja opinia, tylko większości ludzi.
Po wyjściu z obozu zamieszkał w mieszkaniu interwencyjnym Kuchni Konfliktu.
- Nie wiem, co będzie w przyszłości. Ale teraz żyję, jestem szczęśliwy, gram w piłkę, pracuję - mówi na koniec Izzo.
Znów w Kuchni Konfliktu
Kiedy rozmawialiśmy z aktywistkami fundacji w lecie, obawiały się o przyszłość mieszkania interwencyjnego. Fundusze na tę działalność były ograniczone, a fundacja działała bez rządowego wsparcia. Wracamy z tym samym pytaniem teraz. Pory roku się zmieniły, ale sytuacja - nie za bardzo. - Finansowanie na utrzymanie mieszkania mamy tylko do końca stycznia - wyjaśnia Paulina. Mieszkanie mogło powstać dzięki wsparciu międzynarodowych organizacji. Teraz, po dwóch kryzysach humanitarnych, te organizacje wycofują się z Polski i skupiają swoje działania na innych częściach świata. - Szukamy innych partnerów, prowadzimy wiele rozmów, rozważamy założenie zbiórki, jeżeli nie uda się nam pozyskać żadnego finansowania. Opowiadamy też o naszej sytuacji - wyjaśnia Paulina Piórkowska.
Kryzys humanitarny na pograniczu polsko-białoruskim wciąż trwa.
*****
Chcesz pomóc Kuchni Konfliktu utrzymać dom interwencyjny? Fundacja uruchomiła zrzutkę na utrzymanie shelteru - to tutaj mieszkali bohaterowie powyższego tekstu.