Współczesny mezalians: ona psycholog, samotnie wychowująca dwójkę dzieci, on „emigracyjny biznesmen” z firmą budowlaną w Wielkiej Brytanii. Prawie wszystko ich dzieli: pochodzenie, wykształcenie, zainteresowania, łączy seks i pieniądze. Żyją w związku na odległość, każde w swojej codzienności. Rzadkie spotkania celebrują, dla niej niekiedy są o smaku słodko – gorzkim.
Zawsze byłam wymagająca wobec siebie, ale i innych z mojego otoczenia. W przemyślany sposób dobierałam znajomych, z rozwagą przyjmowałam zaproszenia na FB. Wizerunek był dla mnie istotny, przecież nasi znajomi mówią dużo o nas samych. Ukończenie najlepszego w Polsce liceum zrobiło swoje, czułam, iż jestem w grupie „wybrańców losu”. Tak też myślałam o sobie na studiach, psychologia to prestiżowy kierunek. Życie napisało jednak swój scenariusz, a mnie przyszło grać w nim główną rolę…
Janusza poznałam na Tinderze, gdy byłam już samotną matką z dwójką małych dzieci. Ich ojciec rozpoczynał właśnie „nowe życie” w Australii ze swoim partnerem, bo jak stwierdził, „odnalazł wreszcie swoje prawdziwe ja”! Skutecznie uciekł nie tylko przed naszym małżeństwem, opieką nad dziećmi, ale i kredytem mieszkaniowym, alimentami. Mogłam usiąść i płakać, załamać się, pewnie wszyscy by mnie żałowali. Ale to nie pasuje do mnie! Ja jestem fajterką, wojowniczką! Gdy opadły
pierwsze emocje, zaczęłam działać.
Początkowo szukałam w targecie „inteligentnych”. Chciałam mieć partnera we wszystkim, w rozmowie, upodobaniach, seksie, ale i podejściu do życia. Jednak po dwóch, trzech randkach okazywało się zazwyczaj, iż to szowiniści szukający darmowej obsługi w domu i atrakcji seksualnych za free. Niby inteligentni, a w prozie życia totalna ciemnota. Dałam sobie spokój na jakoś czas, musiałam ogarnąć sprawy związane z dziećmi, pracą. Zamroziłam raty kredytu na pół roku i postanowiłam zastanowić się nad swoim życiem. Wiedziałam, iż z jednej pensji nie utrzymam rodziny, nie ma mowy o spłacie zobowiązań. Na początek postanowiłam sprzedać rzeczy po byłym mężu, ale to na długo nie dostarczy mi środków finansowych.
Jakimś rozwiązaniem był drugi etat, ale ja go miałam już w domu, przy sprzątaniu, gotowaniu, odrabianiu lekcji z dziećmi. Nie miałam zupełnie czasu dla siebie, zaczynałam powoli odczuwać skutki samotnego macierzyństwa. Kocham moje dzieci, ale o sobie też nie można zapominać. Wiedziałam, iż muszę stworzyć im „nową rodzinę”. Nie chciałam być sama. Jestem wykształcona, atrakcyjna (choć chwilowo zaniedbana), dlaczego miałam zakończyć swoje życie towarzyskie?! Z drugiej strony przy tak napiętym grafiku i tak nie miałam szans kogokolwiek poznać w realu.
Pozostawał Internet, prawdziwy kosmos wypełniony miłością. Niezliczona ilość okazji do szczęścia, zwanych szansą, ale
i ryzyko porażki, wykorzystania. Bałam się trochę, ale czy mogło mnie spotkać coś gorszego? Porzucił mnie mąż, wybrał związek z facetem, czułam się podwójnie oszukana.
Z Januszem było trochę w stylu Las Vegas, raz się żyje! Zaryzykowałam i zgodziłam się „w ciemno” na weekend na Mazurach. Poprosiłam mamę, żeby została z dziećmi, poszłam do fryzjera i kosmetyczki. W piątek wieczorem byłam już w pociągu w stronę Giżycka i odsypiałam ostatnie zarwane noce. Stwierdziłam, iż kto nie ryzykuje, ten nie zna smaku zwycięstwa.
Czekał na mnie z bukietem róż. Może nie był do końca tym facetem ze zdjęcia (!), ale urzekł mnie miłym głosem i zapachem. Tak dawno nie byłam w silnych, bezpiecznych ramionach. Odpłynęłam po paru minutach. Już byłam gotowa na dużo więcej, niż planowałam na to spotkanie. Kolacja, romantyczny spacer w blasku księżyca. Potem szampan i delikatny, wyważony seks. Tego mi było trzeba w tym momencie życia. Nie mogłam uwierzyć, iż zupełnie obca osoba, którą widzę po raz pierwszy w życiu, może uruchomić we mnie tak nagle takie pokłady czułości. Byłam szczęśliwa. W tym miejscu, tu i teraz było mi dobrze. A to dobry znak!
Weekend minął w tempie błyskawicznym. Gdy żegnaliśmy się pod warszawskim Dworcem Centralnym wiedziałam, iż chcę szybkiego kolejnego spotkania. Jechałam do domu wypoczęta, odświeżona i pełna nadziei, iż moje życie jeszcze się ułoży. Przecież zasługiwałam na to.
Janusz mieszkał w Wielkiej Brytanii, miał tam firmę budowlaną. W Warszawie miał apartament, do którego kilka razy w miesiącu wpadał. Tam robił biznesy, tu odpoczywał i próbował ułożyć sobie z kimś życie. Jak wywnioskowałam z jego opowieści, od dłuższego czasu to mu się jednak nie udawało.
Gdy zobaczył mnie na Tinderze, jak twierdził, poczuł ciepło w okolicy serca. To sprawiło, iż przyspieszył z działaniami. Już po dwóch miesiącach od naszego spotkania mieszkaliśmy w jego apartamencie. Ja wynajęłam swoje mieszkanie, żeby móc spłacać kredyt. Dzieci poszły do okolicznej szkoły, ja miałam znów czas na spokojną pracę, wynajęłam nowy gabinet. Chciałam odciąć się od przeszłości, która w ostatnim czasie odbierała mi energię i siły do życia. Mieliśmy serwis sprzątający w domu, pralnię na dole, jedzenie na telefon lub w smacznych restauracyjkach. Janusz przyjeżdżał regularnie co weekend, zaczęło się nasze NOWE wspólne życie!
Po pół roku poczułam ulgę, to jednak nie był sen. Miałam bezpieczną, spokojną przyszłość dla siebie i dzieci. Moje sprawy finansowe znacznie się poprawiły, standard naszego życia wyraźnie wzrósł. Janusz kupił mi małego mercedesa, żeby było mi wygodnie jeździć do pracy i do sklepów, nie musiałam też oszczędzać na zakupach. Gdy zaspokoiłam podstawowe potrzeby, odezwał się niestety głód emocjonalny. Mieliśmy co prawda bardzo udany seks, urozmaicany niespodziankami i krótkimi
wypadami bez dzieci, ale życie nie toczy się w łóżku.
Po pewnym czasie zaczęło mi brakować teatru, rozmów o filozofii przy winie, innych spraw natury duchowej. Egzystencja Janusza opierała się na pracy i konsumpcjonizmie. Może to i wygodne, ale dla mnie było za mało. Zaczęłam chodzić na wernisaże, kupować książki, których choćby nie oglądał, bo nie rozumiał o czym są. Powoli częściej spędzaliśmy czas na indywidualnych czynnościach, Janusz spał lub oglądał tv, ja czytałam, słuchałam muzyki. Nie było zgrzytów z tego powodu, to dobry człowiek, szukał ciepła…
Tylko ja poczułam znów puste pole wewnątrz siebie. Przestrzeń do zagospodarowania. Musiałam pomyśleć, co z tym wszystkim zrobić. Nie czułam się dobrze w roli Barbie, a tak to trochę wyglądało.
„…Brzydka ona, brzydki on
Mała stacja, kiepski bar
A oni przytuleni, jakoś niezwykle tak
Jakby się miał utlenić nagle świat
I gdzieś w jeziorach źrenic
światła na tysiąc par
W czterech słońcach żar”
Słowa znanej piosenki poprowadziły mnie w dobrym kierunku…