Spacerując uliczkami naszego starego
Lwowa prędzej czy później każdy natknie się na dziwny budynek o
architekturze rodem z Kaukazu – na katedrę ormiańską.
Katedra ormiańska
Leżące
na Zakaukaziu Armenia i Gruzja to – tylko przypomnę – dwa
najstarsze chrześcijańskie kraje na Świecie – jeszcze przed
Etiopią i Imperium Rzymskim.
Krzyż świętej Niko z Gruzji
Trafi też spacerowicz być może
do pobliskiej restauracji, zwącej się Mons Pius – co dla wszystkich
nieodciętego jeszcze przez modernizm od korzeni łacińskiej
kultury europejskiej znaczyć będzie Czysta Góra. Nazwa w sam raz
dla knajpy obok katedry, do tego może też chodzić o Ararat –
świętą górę Ormian, dziś leżącą w Turcji. To tam – też
przypomnę różnej maści nowocześniakom – osiąść miała Arka
Noego. I tak, wiem, jest to też nazwa ormiańskiego koniaku. Podobno
jednak – niestety nie znam żadnego z ormiańskich dialektów, nie
jestem w stanie zweryfikować tej informacji; jako multilingwista
płynnie – podkreślam: płynnie – milczę w siedemnastu językach
– jest to kalambour. I znaczy w ichniej mowie Mięso i Piwo. Cóż.
To na Kaukazie zacząć miała się produkcja wina, o czym pisze
Dobra Księga (a Noe jako pierwszy w historii miał się owym winem
urżnąć), więc ucztowanie i Ormianie jak najbardziej może iść w
parze. Archeolodzy twierdzą podobnie – o tych początkach
winiarstwa znaczy się.
Mons Pius
Skąd jednak ci Ormianie we Lwowie? Na
dodatek z własną katedrą – dziś ormiańską, kiedyś
ormiańskokatolicką? Z handlu. Od czasów starożytnych Naród ten
(archeolodzy i historycy spierają się, czy znane z babilońskich
tabliczek klinowych państwo Urartu z IX wieku przed Chrystusem to kraj przodków Ormian; nazwa
niepokojąco podobna do Araratu) zajmował najważniejsze miejsce między
Kaukazem, Międzyrzeczem, Persja i Anatolią. A kiedy jeszcze zaczął
tamtędy przebiegać Jedwabny Szlak, to adekwatnie nic nie pozostało
Ormianom, jak tylko się bogacić. Stare lwowskie przysłowie o
armeńskich zdolnościach kupieckich mówiło tak: gdy jeden
Ormianin się rodzi, dwóch Żydów płacze. Obie te nacje przybyły
do Lwowa właśnie w celach handlowych (synagogi nie przetrwała
wizyty Niemcównazistów niewiadomokogo w mieście).
Pozostałości jednej z lwowskich synagog
Dzięki
kontaktom ormiańskim Rzeczpospolita – w przeciwieństwie do
Zachodniej Europy – miała dostęp do tanich przypraw w ilościach
dla innych państw nieosiągalnych. Nasza staropolska kuchnia była
tak korzenna, iż dla gości z Zachodu adekwatnie niejadalna. Dla
nas współczesnych pewnie zresztą też.
Słynna ryba w pierniku
Ormianie tak pokochali
Rzeczpospolitą, iż choćby weszli w unię kościelną z Rzymem (stąd
i katedra była ormiańskokatolicka). Echa tej decyzji szeroko
rozeszły się po całym Wschodzie. Ormiański kronikarz w perskim
państwie Abbasydów (szach Abbas Wielki umożliwił swym ormiańskim
poddanym – mimo, iż sam muzułmanin – odbudowę własnych
centrów kościelnych i sanktuariów) Arakel z Tebryzu pisze o tym z
niesmakiem i zgrozą. Dzieło to przetłumaczono na polski, można
się samemu zapoznać. Pośrednim efektem tej kościelnej unii był
śp ksiądz Isakowicz-Zalewski (obrońca pamięci ofiar Rzezi
Wołyńskiej, jeden z najwspanialszych polskich kapłanów przełomu
wieków) i secesyjny wystrój lwowskiej katedry (o ormiańskich
przodkach Henryka Sienkiewicza nie wspominam, bo to za nudne; o
innym Ormianinie, Ignacym Łukasiewiczu, który we Lwowie rozpoczął
erę nafty i ropy naftowej też nie – może przy innej okazji się
rozpiszę, bo wzmianki kiedyś na blogu były).
Prezbiterium z XIV wieku i freski Mehoffera
Prezbiterium
ozdobił sam wielki Mehoffer, ale mnie najbardziej urzekają freski w
nawie, autorstwa Jana Henryka Rosena. A zwłaszcza – jako, iż zbliża się Święto
Zmarłych, a zaraz po nim Dzień Zaduszny – obraz zatytułowany
Pogrzeb Świętego Odilona. W półmroku katedry, gdy rozbrzmiewa
ormiański śpiew, prezentuje się on nad wyraz mistycznie, łącząc,
jak i cała Rzeczpospolita, tradycje Wschodu i Zachodu. Odilon był
jednym z pierwszych opatów kluniackich, zasłynął wprowadzeniem
Dnia Zadusznego – czyli czasu w którym modlimy się za dusze
wszystkich zmarłych, nie tylko tych zbawionych (wspaniale się to
komponuje z tradycją słowiańskich dziadów – stąd może u nas
taką estymą darzymy te święta). Świętego Odilona, leżącego na
marach w pełnych szatach liturgicznych niosą tu pogrążeni w
modlitwie mnisi. Ale zakonnicy nie są tu sami: towarzyszą im
eteryczne kształty – duchy, dusze, ot Świętych obcowanie.
Kroczący pierwszy, najmłodszy mnich, kilka sobie z tego robi.
Pochyla głowę, pogrążony jest w modlitwie, ale i w doczesności.
Ten środkowy, w wieku dojrzałym, już wie, iż Tamten Świat się
zbliża. Unosi głowę, ale dalej kroczy przez ten żywot. Ostatni z
tragarzy jest już u kresu ziemskiej podróży. Rozgląda się jakby
wiedząc, iż sam za chwilę stanie się jedną z owych eterycznych
postaci. Wspaniały i poetycki to fresk, przedstawiający topos
przemijania i przypominający, iż wszyscy jesteśmy śmiertelni, i
że też możemy potrzebować na Tamtym Świecie modlitw żyjących.
Katedra ormiańska i secesyjne freski
W
modlitwie warto – o ile jeszcze jesteśmy przy temacie Lwowa –
wspomnieć też tych, dzięki którym miasto zostało polskie po I
Wojnie Światowej. Ich kwatera znajduje się na tym cudownym
Cmentarzu Łyczakowskim – jednej ze świętych metropolii Narodu
Polskiego Nagromadzenie wielkich Rodaków jest tam przepotężne
(Banach, Ordon, Konopnicka, Grottger, Baczewscy); groby mniej znanych znikają,
niszczone przez czas i obecnych administratorów oraz użytkowników
cmentarza. Zresztą sama część z pochówkami Orląt Lwowskich –
bo o niej mówię – też miała zniknąć. Udało się jej
przetrwać (monumentalnej kolumnadzie nie dały rady choćby sowieckie
czołgi) i odnowiona została staraniami zwykłych Polaków (w latach
90-tych teren porządkować zaczęli pracownicy jednej z naszych
firm). Zawsze gdy tam jestem ogarnia mnie potworne wzruszenie. Słowa
grzęzną w ściśniętym gardle, oczy wilgotnieją. Oddali życie za
Polskę, po śmierci zostali zdradzeni i tą Ojczyznę im – i nam –
ukradziono. I dalej się ją kradnie i sprzedaje, często za garść
szklanych paciorków czy dwie bele perkalu. Ot, efekt zniszczenia
narodowych elit.
Cmentarz Orląt Lwowskich na Cmentarzu Łyczakowskim
Jeden z Obrońców Lwowa, anonimowy, spoczywa w
Warszawie, w Grobie Nieznanego Żołnierza.
Grób Nieznanego Zołnierza w Warszawie, resztki Pałacu Saskiego