W końcu mam swoje życie osobiste — ale moja córka uważa, iż zwariowałam i zabroniła mi widywać się z wnuczką.
Całe życie poświęciłam córce. Później — wnuczce. Nigdy nie narzekałam, niczego nie wymagałam w zamian. Ale chyba obie zapomniały, iż nie jestem tylko darmową nianią i sprzątaczką. Jestem kobietą. Z własnymi uczuciami, pragnieniami i prawem do szczęścia.
Miałam dwadzieścia jeden lat, kiedy wyszłam za mąż. Mój mąż — Jakub — był cichym, spokojnym człowiekiem, pracowitym jak mrówka. Żyliśmy skromnie, ale w zgodzie. Gdy córka miała dwa lata, wyjechał w delegację — ciężarówką, aby dostarczyć jakiś towar. Wrócił? Nie. Zginął. Jak? Nikt mi nigdy nie powiedział. Zostałam sama z małą Kingą na rękach.
Rodzice męża już nie żyli, moi mieszkali w innym mieście. Pomocy nie miałam się skąd spodziewać. Ocaleniem stało się mieszkanie, które odziedziczyłam po Jakubie. Próbowałam pracować w domu — udzielałam korepetycji, bo z wykształcenia byłam nauczycielką. Ale uwierzcie, uczyć, gdy po mieszkaniu biega rozbrykane dziecko, to niełatwe zadanie.
Później mama zabrała Kingę do siebie. Prawie dwa lata córka mieszkała u dziadków, a ja harowałam jak wół. Pracowałam w szkole, wieczorami dorabiałam korepetycjami. Co weekend jeździłam do córki. Za każdym razem, gdy od niej odchodziłam, serce mi pękało.
Gdy Kinga poszła do przedszkola, modliłam się, żeby nie chorowała, bo nie miałam możliwości zostawać z nią w domu. Na szczęście córka była zdrowa jak ryba. Potem była szkoła. Później studia. Wszystko ciągnęłam sama. Od rana do nocy praca, żeby kupić jej dobre ubrania, buty, jedzenie, zajęcia dodatkowe.
Gdy skończyła studia i dostała pracę, po raz pierwszy poczułam: koniec. Jestem wolna. Tylko iż wolna znaczy samotna. Moi rodzice nie żyli, przyjaciół nie miałam, wiecznie tkwiłam w obowiązkach. choćby kot został moim jedynym rozmówcą.
I wtedy urodziła się Zosia. Przeprowadziłam się do córki na kilka miesięcy przed porodem — pomagałam z zakupami, praniem, gotowaniem, pakowaliśmy razem torbę do szpitala. Później całkowicie zajęłam się wnuczką — Kinga gwałtownie wróciła do pracy.
Ale nie narzekałam. Wręcz przeciwnie — rozkwitłam. Znów poczułam się potrzebna. Gdy Zosia poszła do szkoły, zaczęłam ją odbierać po lekcjach. Jadłyśmy obiad, odrabiałyśmy zadania, spacerowałyśmy po parku. Podczas jednego z takich spacerów spotkałam Pawła.
On też był dziadkiem — wychowywał wnuczkę. jego historia była podobna do mojej: wcześnie owdowiał, pomagał córce. Rozmawialiśmy. Z czasem te rozmowy stawały się coraz dłuższe. A potem zaproponował spotkanie… bez wnuczek. Na kawę.
Szczerze? Spanikowałam. Ostatni raz ktoś zapraszał mnie na randkę jakieś trzydzieści lat temu. Ale się zgodziłam. Tak w moje życie wróciła radość. Chodziliśmy do kina, na wystawy, po prostu spacerowaliśmy. Znów czułam się kobietą.
Ale córka tego nie zrozumiała. Kinga zadzwoniła pewnego ranka:
— Jedziemy ze Sławkiem do znajomych. Zostawimy Zosię u ciebie na weekend, dobrze?
— Przepraszam, kochanie, ale wyjeżdżam na parę dni. Powinnaś wcześniej powiedzieć.
— Co, znowu z tym… Pawłem? — syknęła.
Zmieszałam się:
— Kinga, co za ton? Przecież wiesz, iż zawsze jestem przy Zosi. Ale nie jestem wieczną nianią.
— Dla ciebie wnuczka już nic nie znaczy! Jeszcze niedawno gadałaś, iż nie potrzebujesz życia osobistego, a teraz włóczysz się po imprezach!
— Tak, włóczę się — odparłam spokojnie. — Bo żyję. Bo jestem szczęśliwa. Myślałam, iż się ucieszysz.
— Ucieszę?! Zamieniłaś wnuczkę na jakiegoś faceta! Weź się w garść, mamo, chyba ci odbiło! Więcej Zosia do ciebie nie przyjedzie, dopóki nie ogarniesz się!
Siedziałam i nie wierzyłam, iż to mówi moja córka. Całe życie jej poświęciłam. Rzuciłam wszystko dla jej dobra. Wychowywałam ją samotnie. Wspierałam. Pomagałam z jej dzieckiem. A teraz jestem „starą wariatką”, bo odważyłam się być szczęśliwa?
Płakałam cały wieczór. Pawłowi nic nie powiedziałam. Tylko mnie przytulił i szepnął:
— Masz prawo żyć. I kochać. I być kochaną.
Ale w środku wszystko się we mnie skurczyło. Nie wyobrażam sobie życia bez Kingi. Bez Zosi. Boję się, iż pewnego dnia stracę je na zawsze. Mam nadzieję, iż córka ochłonie i zadzwoni. Że zrozumie — jej mama nie przestała być babcią. Po prostu znów stała się kobietą, która po latach odzyskała swoje szczęście.
Czyż nie zasłużyłam na to prawo?…