"Moje synowe smacznie śpią, kiedy ja kończę przygotowywać Wigilię"

kobietaxl.pl 2 godzin temu

Utarło się od lat, iż to ja robię Wigilię i w sumie to nie wiem, dlaczego, bo synowe same mogłyby ją zrobić, mają też matki. I przez wiele lat nie protestowałam, ale tym razem to wszystko mnie przerosło. Finansowo, fizycznie i mentalnie.

Mam dwóch synów, obaj żonaci, jeden z trójką dzieci, drugi bezdzietny. Dzieci są już nastolatkami od lat 11 do 14, nie są to bobasy, wręcz przeciwnie, spokojnie mogłyby pomóc w kuchni. Synowie z zonami i z dziećmi to już siedmioro gości, do tego trzeba doliczyć matkę bezdzietnej synowej, rodziców tej z dziećmi i mojego brata, który jest samotny. Tak więc w sumie wychodzi 12 osób, czyli całkiem niezłe przyjęcie. Wigilia jest też najbardziej pracochłonna, bo przygotowywanie tak różnorodnych potraw wymaga i czasu i pieniędzy. Ja zaś mam 2,5 tys. zł emerytury, o czym wszyscy doskonale wiedzą. Nie spotkałam się jednak nigdy z propozycją zrobienia zakupów czy też dołożenia się do nich ze strony żadnego z dzieci. Na Wigilie odkładałam więc zawsze już kilka miesięcy wcześniej. Mało tego, spędzam w sklepach znacznie więcej czasu niż prawdopodobnie inni, bo staram się kupować wszystko na promocjach. Śledzę gazetki, mam tez sklepowe aplikacje, bo mimo emeryckiego wieku nie mam problemów z internetem. I tak już dwa tygodnie przed świętami zaczynam gromadzić zapasy, zwożę to wszystko do domu, mrożę część produktów. W dźwiganiu też nie mam żadnej pomocy. Tydzień przed Wigilią zabieram się do pracy. Uszka i pierogi też mrożę, barszcz gotuję dwa dni, robiąc w kuchni ogromny bałagan. Wybieram ości z karpia, bo synowie go uwielbiają, śledzie przygotowuje we własnej zalewie. Piekę drożdżowe strucle, bo każdy je lubi. Do tego sałatka jarzynowa, domowy sos tatarski, ryba po grecku, kotlety ziemniaczane z sosem borowikowym, bo dzieci je uwielbiają. Robię to wszystko sama, tyram po nocach, do stołu zasiadam ledwo żywa. Towarzystwo pojawia się zadowolone z życia i wypoczęte. W pierwszy dzień świat idziemy tradycyjnie na obiad do synowej (tej z dziećmi), ale jej pomaga zawsze matka, poza tym zrobienie dwudaniowego obiadu to jest pestka. A i tak słyszę, jak to się umęczyła na święta i oczekuje w końcu rewanżu od tej synowej bezdzietnej. Ta zasłania się małym mieszkaniem oraz faktem, iż „ma dwie lewe ręce w kuchni”, co jest w rodzinie znane powszechnie. W drugi dzień świąt każdy zostaje u siebie. Ja dopiero wtedy zaczynam odtajać po tym wigilijnym szaleństwie.

Ale kiedy teraz przygotowywałam Wigilię i sprzątając do późnej nocy, uświadomiłam sobie, iż moje młodsze ode mnie synowe śpią spokojnie martwiąc się wyłącznie o to, w co się ubrać, przelała się we mnie czara goryczy. Jeszcze tego dzieciom nie powiedziałam, ale zacznę od Wielkanocy, bo wówczas jest bardzo podobnie. Na początku roku zapowiem, iż świąt więcej u siebie nie robię, bo nie mam siły, ani pieniędzy. Takie jest moje noworoczne postanowienie.

Marta

Idź do oryginalnego materiału