„Musisz szanować moje prawa!” — powiedział mój syn, nie wiedząc, jak łatwo zranić serce matki.
Tamtego wilgotnego październikowego wieczoru Kasia, otulona w ciepły szlafrok, postawiła na stole talerz gorących drożdżówek. W pokoju rozniósł się zapach świeżo upieczonego ciasta, a zza okna ciągnął chłodny wiatr. Wszyscy domownicy pospieszyli do stołu — tak bardzo marzyli o rozgrzaniu się herbatą i zapomnieniu o jesiennej pluchacie.
Dziesięcioletni syn Kasi, Tomek, cicho usiadł, wziął jedną drożdżówkę, ale prawie nie jadł — tylko dłubał widelcem w nadzieniu i marszczył brwi. Jego spojrzenie było dziwnie poważne, jakby tego dnia usłyszał coś ważnego.
— Co się stało, Tomku? — zapytała Kasia, siadając obok niego. — Jakiś jesteś zamyślony. Coś w szkole się wydarzyło?
Chłopiec odłożył ciasto i odpowiedział:
— Dzisiaj na godzinie wychowawczej był pan z policji. Mówił, iż dzieci mają prawa. I iż rodzice często je łamią.
Kasia uniosła zdziwioną brew:
— Ciekawe. I co takiego opowiadał?
— Dużo rzeczy — zaczął Tomek z miną dorosłego. — Na przykład, iż nie wolno mnie zmuszać do rzeczy, których nie chcę. Że wy z tatą musicie szanować moją godność. A ja, między nami mówiąc, mam też swoje życie prywatne. I mam prawo spędzać czas, jak sam zadecyduję.
— Życie prywatne? — ledwo powstrzymując uśmiech, powtórzyła Kasia.
— Tak! — stanowczo kiwnął głową. — Na przykład, chcę po szkole grać na komputerze, a ty każesz mi odbębniać lekcje. To jawna dyskryminacja mojego wolnego wyboru! A jeszcze jak krzyczysz, gdy nie chcę jeść brokułów! Pan mówił, iż to przemoc psychiczna! No i te lanie? Wiesz, iż to już paragraf? Mogą choćby zabrać mnie z domu, jeżeli złożę skargę!
Kasia milczała. Stała, trzymając się krawędzi stołu, i słuchała syna, nie poznając go. Pamiętała, jakim był malutkim, jak płakał w nocy, jak przytulał się do niej, gdy miał gorączkę, a ona czuwała przy jego łóżku, wsłuchując się w każdy oddech. A teraz stał przed nią „obywatel z konstytucyjnymi prawami”.
— A panią od polskiego się nie boisz? — spytała już ciszej. — Jak cię zatrzyma po lekcjach, też wezwiesz policję?
— Oczywiście! To bezprawne przetrzymywanie. Mogę zgłosić skargę. Niech też przestrzega moich praw.
— A jak ją wsadzą do więzienia? Nie będzie ci szkoda?
— Będzie… — na chwilę w głosie Tomka zadźwięczało wahanie. — Ale… niech się nie wyłamywać!
Kasia westchnęła, odwróciła się do zlewu i zaczęła zmywać naczynia. Tymczasem Tomek wziął kartkę i gwałtownie coś napisał. Skończywszy, podbiegł do niej i podał karteczkę.
Dziecinnym, ale pewnym pismem widniało:
„Rozliczenie za usługi: sprzątanie pokoju — 20 zł, wyprowadzenie psa — 15 zł, zakupy — 10 zł. Razem: 45 zł tygodniowo. Do tego zaległość z zeszłego tygodnia — jeszcze 30 zł.”
Kasia spojrzała na notatkę. W piersi coś się ścisnęło. Poczuła, jak między nią a synem wyrosła ściana. Usiadła przy stole, wzięła drugą kartkę i zaczęła pisać. Litery drżały. W pewnym momencie choćby się zaśmiała, ale w następnej chwili oczy zalały się łzami. Gdy skończyła, starannie złożyła kartkę i podała Tomku.
Chłopiec wziął papier i zaczął czytać. Widniało tam:
„Usługi: nieprzespane noce — tysiące, pranie, sprzątanie, gotowanie — codziennie, nerwy — bez liku. Wywiadówki, szpitale, upadki, łzy, strachy, radości, pierwsze kroki, pierwsze słowo. Modlitwy, gdy leżałeś w gorączce. Serce, które oddałam tobie. Za darmo. Bo cię kocham.”
Tomek milczał. Nagle rzucił się matce na szyję, ścisnął ją mocno i szepnął:
— Przepraszam, mamo… Chciałem tylko udawać dorosłego. Nie myślałem, iż cię to tak zaboli…
Kasia przytuliła syna, pocałowała go w czubek głowy i cicho powiedziała:
— Po prostu pamiętaj, synku… prawa są ważne. Ale miłość i szacunek — ważniejsze. A bycie rodziną znaczy troszczyć się o siebie nie za pieniądze, ale z potrzeby serca.
Tamtego wieczoru dwie postacie siedziały w ciszy, przytulone do siebie. Za oknem świstał mroźny wiatr, ale w domu było ciepło. Bo znowu — naprawdę — byli razem.