Moje słowo ostatnie. Ty, córko, gniewaj się ile chcesz na ojca.
Nie rób tego, Jadwigo. Jego dusza jest zepsuta. Nie spieraj się. Idź po Kazimierza i koniec. Z nim będziesz żyła za kamiennym murem, nie usłyszysz od niego żadnych złych słów. rzekł Stanisław Baran, próbując objąć swoją jedyną dziewczynę.
Jadwiga wiedziała, iż nie może sprzeciwić się woli ojca, ale odciągnęła jego rękę i łzami krzyknęła: Nie mam siły na twoje miłosne oczekiwania!.
Stanisław spojrzał w niebieskie oczy swojej ukochanej córki uparta, nieugięta. Nie pozwoli jednak, by była nieszczęśliwa. Zdecydowanie dodał: Będziesz przymusowo szczęśliwa! Idź, Jadwigo!.
Nad brzegiem Wisły czekał na nią Kazimierz. Serce Jadwigi znowu przyspieszyło. Pragnęła spędzić z nim całe życie. W tej chwili nienawiść do ojca była tak silna, iż nie wyobrażała sobie, iż mogłaby kiedyś czuć cokolwiek innego ojciec zawsze był dla niej wzorem i podporą. Błagania i namowy nie działały.
Co się stało z ojcem? Czy jest wściekły, czy rozpuszczony? zapytał Kazimierz, przeczesując czarne loki Jadwigi i patrząc jej w oczy ciemnymi spojrzeniami w otoczeniu gęstych rzęs.
On powiedział, iż nie możemy być razem. Wszystko jest daremne Nie da się go przekonać szlochnęła, przytulając się do ramion młodzieńca.
Spróbuj jeszcze raz! Nie mam zamiaru przyjmować go jako narzeczonego! Nasz dom, nasza farma ale on jest uparty Kazimierz machnął gniewnie nogą, uderzając w kaczątko, które błąkało się po brzegu.
Ostrożnie, to kaczątko! krzyknęła Jadwiga.
O, znalazła się nowa rozrywka. Kaczątko, kaczątko. Nie dotykaj go, bo się otworzy odparł Kazimierz, prowadząc ją w stronę lasu.
Wracając niedługo do domu, natknęła się na Marka. Chłopak, widząc Jadwigę, zarumienił się po uszy.
Niewysoki, pędzący włosy, blond i oczy błękitne niczym lód, które Jadwiga nazywała wyblakłe. Nie był tak przystojny jak Kazimierz, a ojciec wydawał się przeciwko niemu. Jadwiga chciała mu wyrzucić coś podłe, ale zobaczyła w rękach Marka małe kaczątko.
Dokąd tak pędzisz? uśmiechnęła się.
Szukałem rzeki, chciałem się wykąpać. Znalazłem to kaczątko, które trzeszczyło z bólu. Pewnie połamane mu się skrzydło. Pokażę to ojcu; potrafi leczyć zwierzęta rzekł Marek, patrząc w oczy Jadwigi.
Zrozumiała, iż to właśnie ona przydarzyła się nieszczęście kaczątka, które Kazimierz nie pomógł. Zadymiona, zbiegła dalej.
Wstydziła się, iż kochaniec przysparza cierpienia małemu stworzeniu, a ktoś, kogo nienawidzi, je ratuje. Dlaczego tak?
Od tamtej chwili kaczątko przywiązało się do Marka i podążało za nim po wiosce, choćby spało przy sianie. Śmieszne, jak szurało obok niego, czujnie obserwując, czy nie zgubi się swojego pana.
Są świńkarze, a on jest kaczątkiempasterzem, głupiździe. Kaczki są takie same. Przydadzą się tylko na stół wyśmiewał Kazimierz Marka.
Marek nie zwracał na to uwagi i po prostu szedł dalej.
Wkrótce wyznaczono dzień ślubu Marka i Jadwigi. Dziewczyna płakała nieprzerwanie. Kazimierz namawiał ją, by uciekła razem z nim, ale ona, choć kochała go bez pamięci, odmówiła, ukazując gniew ojca.
Wtedy ojciec mógłby jej choćby nie dopuścić do progu. Matka nie mogła sprzeciwić się ojcu. Jadwiga była jedyną córką, matka cierpiała, a dwóch braci zmarło w dzieciństwie. Stąd jej samotność.
W dniu ślubu stała przed lustrem, patrząc na siebie. Ojciec rozchorował się, gdy zobaczył białą suknię i złote kosmyki Jadwigi.
Najpiękniejsza panna młoda! pocałował ją Stanisław Baran, a potem dodał:
Czy wciąż się na mnie gniewasz, kochana? Życzę ci szczęścia, złota moja dziewczyno! Podziękuj mi później!
Nigdy! Zrobiłam, co chciałeś. Dziękować Nie, tato odwróciła się w stronę okna.
Na swoim weselu Kazimierz tańczył z Katarzyną. Jadwiga zawsze zazdrościła jej, widząc, jak patrzy na Kazimierza. Ale już była zamężna.
Zostało jej tylko gryźć łokcie i patrzeć, jak dawny kochanek ściska inną. Dziewczyna zerknęła w bok na Marka, który nie pił, a kaczątko kręciło się przy nim.
Głupia! pomyślała ze złością.
Matka pomogła jej rozebrać suknię. Z przerażeniem spoglądała na drzwi, z których miał przyjść nielubiany mężczyzna. Ten wszedł, stał chwilę, spojrzał na jej zaciśnięte usta i odwrócił się.
Co? Idziesz? Co powiem ludziom? Czy mi się nie podobam? Jadwiga zeskoczyła z łóżka i wybiegła w stronę mężczyzny.
Stojąc w milczeniu, spojrzał na nią, nałożył chustkę na ramiona.
Podobasz mi się. Bardzo. Jesteś moja ukochana, najdroższa. Wiesz, iż jestem brzydki, ale nic nie szkodzi, będziemy żyć. Dopóki nie podejdziesz do mnie sama, nie dam rady odszedł Marek.
To się nigdy nie stanie! krzyknęła gniewnie.
W pewnym momencie spotkała Kazimierza. Ten, wdychając dym papierosowy, próbował ją urokami zwabić w las, całując.
Co? Zwariowałeś! Jak śmiesz? odparła Jadwiga.
A co? Masz już męża. Czy nie chcesz mnie zobaczyć jeszcze raz? odparł Kazimierz.
Ona odszedła.
Dni mijały. Młode małżeństwo mieszkało oddzielnie, a Marek zawsze był zajęty. Pewnego dnia, szukając grzybów w lesie, Jadwiga skręciła kostkę. Mąż podniósł ją w ramionach. Wieczorami kołysali się na huśtawce nad wodą, a kaczątko szurało za nimi. Z biegiem czasu uraz Kazimierza zaczął słabnąć.
Jadwiga wiedziała, iż Kazimierz spotyka się z Katarzyną i zmierza do ślubu, ale zazdrość już nie istniała. Nie rozumiała, dlaczego wciąż czuje się tak rozdarta. Marek nie próbował się do niej zbliżać.
Pewnego razu pożar wybuchł w domu sąsiadki. Jadwiga obudziła się w płomieniach, pobiegła na pomoc. Sąsiadka z trójką dzieci stała przy dymie.
Tyś prawdziwy bohater, przyniosłeś nam ratunek! pogłaskała Jadwigę po ręce.
Gdzie jest Marek? zapytała, czując, iż w sercu robi się zimno.
W stodole. Nasz pies, Gala, zniknął. Szukałem go, a dzieci krzyczą odpowiedziała sąsiadka, wycierając łzy chustą.
Nagle zawalił się dach. Jadwiga krzyknęła i straciła przytomność.
Obudziła się, gdy ktoś głaskał ją po policzku. Spojrzały na nią oczy mężczyzny.
Co się stało? wyszeptała.
Przez okno zdążyłem. Gala prawie nie znalazłem, wpadła pod łóżko odparł Marek, uśmiechając się.
Bałam się o ciebie. Kocham cię! zapłakała, przytulając się do jego ramienia.
Po dziewięciu miesiącach urodził się ich syn, Nikodem. Marek, przejąwszy umiejętności ojca, leczył krowy, konie, potrafił postawić na nogi każde zwierzę, choćby w beznadziejnych przypadkach. Ludzie z całej Polski przybywali po pomoc.
Jadwiga kochała męża i nie mogła pojąć, jak mogła kiedyś zachwycać się Kazimierzem, który poślubił Katarzynę, pijał, hulował i brutalnie bił żonę, a potem stał się niepełnosprawny. Patrząc na ich życie, przerażało ją, iż mogłaby skończyć jak Katarzyna, gdyby nie żelazna wola ojca.
Wyszła na podwórko, gdzie Stanisław Baran grał z małym Nikodem.
Tato chcę ci podziękować. Za to, iż nie pozwoliłeś mi wyjść za Kazimierza. Za to, iż widziałeś, co jest dla mnie lepsze. Przebacz mi powiedziała Jadwiga, całując ojca.
Ach, młodość Dobrze, rozumiem. Z wiekiem widzimy, kto jest człowiekiem, a kto potworem. Nie mogłem oddać jedynej ukochanej dziewczynki temu potworowi. Wiedziałem, iż się na mnie gniewasz, ale minęło wszystko. Starsza córeczko, słuchaj starszych. Życie minęło, widzimy je. Niech Bóg wam da szczęście! uśmiechnął się Stanisław.
Jadwiga przeżyła do podeszłego wieku. Razem z Markiem pracowali w polu, mieli pięcioro dzieci, mnóstwo wnuków. Szczęśliwa rodzina. Przysłowie Na miłość nie ma wytrwałości nabrało nowego znaczenia.
Dajcie lajki i komentarze!





