Moja teściowa jeszcze za życia sporządziła testament na wnuki – na naszego syna i córkę. Córka pierwsza wyszła za mąż i wtedy oddałam jej to mieszkanie. Teraz syn dorósł i chce swojej części. A ja nie potrafię wyrzucić córki z dzieckiem na bruk. Mąż mówi, iż postępuję niesprawiedliwie, iż dzieci trzeba kochać po równo. A ja uważam, iż robię dobrze

przytulnosc.pl 5 dni temu

Z mamą męża przez całe życie miałam różne relacje, przeważnie nieprzyjazne, ale pod koniec pozytywnie mnie zaskoczyła. Zostawiła w spadku mieszkanie dla obojga wnuków – naszego syna i córki.

To było dobre, przestronne dwupokojowe mieszkanie z wysokimi sufitami, wymagało tylko remontu. Córka wtedy studiowała, miała chłopaka, który często przychodził i pomagał przy remoncie. Po studiach pobrali się, a ja pomyślałam, iż dobrze będzie, jeżeli od razu wprowadzą się „na swoje” – i przekazałam im mieszkanie po babci. Syn był wtedy jeszcze w liceum, mieszkał z nami.

Kiedy syn służył w wojsku, córka urodziła dziecko. Po powrocie syn znów zamieszkał w domu rodzinnym. Teraz studiuje w college’u i zaczął sprowadzać do swojego pokoju kolegów, a ostatnio także dziewczynę. Szczerze mówiąc, męczy mnie ta ciągła młodzieżowa „karuzela” w domu, więc zaczęłam zwracać uwagę. Wtedy syn stwierdził, iż babcia zapisała mieszkanie im obojgu, a mieszka tam tylko siostra z rodziną.

Powiedziałam: „To idź tam! Zobaczymy, jak ci się będzie żyło z małym dzieckiem. I na pewno nie będziesz tam ciągał swoich kolegów. Sam sobie zarób na mieszkanie – jesteś przecież facetem”.

Córce teraz wcale się nie układa, coraz częściej kłóci się z mężem. A co, jeżeli on odejdzie? Będzie potrzebowała bezpieczeństwa – własnego dachu nad głową!

Syn – prawie dwa metry wzrostu – mógłby pójść do pracy i odkładać na swoje. Z siostrami się nie mieszka, a jeżeli córka zostałaby sama, to pewnie chciałaby jeszcze raz ułożyć sobie życie, poznać kogoś nowego, mieć dzieci.

Mój mąż nie znosi tych młodzieżowych imprez w domu, więc zaproponował, by sprzedać mieszkanie po babci, podzielić pieniądze po równo między dzieci i niech każdy przeznaczy swoją część na wkład w kredyt mieszkaniowy. Dla mnie to fatalny pomysł. Mąż mówi: „To będzie sprawiedliwe. A przy okazji sprawdzimy zięcia”.

Córka kłóci się z mężem głównie dlatego, iż on twierdzi, iż nigdy nie był „gospodarzem” we własnym domu – wszystko miał podane. A przecież robił remont! Ale mnie przeraża myśl, iż córka musiałaby zaczynać wszystko od nowa – przeprowadzka, remont, kredyt na lata…

A jeżeli mąż ją zostawi? Wtedy to my będziemy spłacać raty! Teraz ma mieszkanie i spokój, po co zmieniać? Poza tym nowo kupione mieszkanie będzie formalnie należeć także do zięcia, bo to wspólny majątek małżonków.

Teraz wszyscy jesteśmy skłóceni: ja z mężem, córka z ojcem, ja z synem, a siostra z bratem! Córka powiedziała do ojca: „Choćbyś miał iść do sądu, ja się stąd nie wyprowadzę!”.

Ja bronię córki, mąż trzyma stronę zięcia, który też naciska na żonę, zgadzając się z teściem. I wszystko przez to, iż syn sprowadza tłumy znajomych – gdyby bawił się gdzie indziej, problemu by nie było!

Ostatnio mąż zupełnie mnie zaskoczył: „Dzieci trzeba kochać tak samo, syn też jest naszym dzieckiem!”. Kocham syna, ale uważam, iż trzeba chronić przede wszystkim dziewczyny – są mniej zabezpieczone, a facet zawsze sobie poradzi! Tym bardziej iż nikt go z domu nie wyrzuca – wystarczy żyć według naszych zasad. I nie wiem, jak do tego przekonać całą męską część rodziny.

Idź do oryginalnego materiału