Moja sąsiadka, pani Helena Kowalska, ma teraz 68 lat. Mieszka sama w dużym, trzypokojowym mieszkaniu w starej części miasta. Jest na emeryturze, choć wciąż dość żwawa: trochę truchta w pobliskim parku, jeździ do koleżanki na działkę, szyje od czasu do czasu i żyje tak aktywnie, jak pozwala jej wiek. Ma dorosłą córkę, ale dziś… w ogóle nie mają kontaktu. — Minęły już dwa lata! — opowiadała mi kiedyś pani Helena. — Nie dzwoni, nie pisze, nie odpowiada na wiadomości. Wydaje mi się, iż zmieniła numer telefonu. Jest na mnie obrażona

przytulnosc.pl 1 dzień temu

Dwa lata temu córka poprosiła Helenę, aby zamieniły mieszkanie — to samo, które należy do nich obu — tak, by mogła kupić sobie własne, mniejsze lokum.

Pani Helena stanowczo odmówiła.

Córka wzięła więc kredyt. Spłaca go do dziś — z ogromnym trudem. Pracuje na dwóch etatach, do późnej nocy siedzi nad papierami, bo każdy grosz się liczy. A zdrowie od zawsze ma delikatne: problemy ze wzrokiem, w szkole była zwolniona z WF-u. Teraz jej organizm też ledwo nadąża, ale musi pracować, bo nie ma wyjścia.

Nie ma męża, nie ma dzieci — i trudno powiedzieć, czy kiedykolwiek będzie miała, skoro całe życie kręci się wokół pracy. Ma już ponad trzydzieści lat.

I szczerze? Sama nie wiem, kogo mi bardziej żal — matki czy córki.

Helena boi się zostać sama na starość i trzyma się mieszkania jak ostatniej gwarancji bezpieczeństwa. Córka czuje się porzucona i zmuszona radzić sobie sama.

Ale jedno wiem na pewno: ja wobec własnego dziecka tak bym nie postąpiła.

A Ty? Kogo jest Ci bardziej szkoda — matki czy córki?

Idź do oryginalnego materiału