Moja roszczeniowa teściowa w białych sukienkach na dwóch weselach — tym razem fotograf pokazał jej miejsce

newsempire24.com 5 dni temu

Moja roszczeniowa teściowa założyła białe suknie na dwa wesela – ale tym razem fotograf gwałtownie ją ośmieszył

Jeśli czegoś nauczyłam się planując ślub, to tego: nie wychodzisz tylko za mężczyznę – wychodzisz także za jego matkę. A w moim przypadku oznaczało to wejście w rolę w konkursie piękności, na który nigdy się nie zapisywałam.

Nazywam się Zosia, a mój teraz już mąż Jakub to najsłodszy facet pod słońcem. Cierpliwy, troskliwy i całkowicie ślepy na manipulacje swojej matki. Jego mama, Elżbieta, to coś, co niektórzy nazywają „osobowością”. Elegancka, wyrafinowana i, jak nam nieustannie przypomina – „była królowa konkursu piękności”. Jej włosy? Zawsze idealnie ułożone. Makijaż? Nienaganny. Garderoba? Droga i dobrana z precyzją muzealnej kolekcji.

A jej znak rozpoznawczy na weselach? Białe suknie.

Tak. Białe. W całości śnieżnobiałe, kremowe lub kość słoniową. Takie, przy których goście przecierają oczy, a panna młoda gotuje się w środku z wściekłości.

Starsza siostra Jakuba, Ola, wyszła za mąż trzy lata przede mną. Na jej ślubie Elżbieta pojawiła się w białej, zwiewnej sukni z perłami. Twierdziła, iż „nie miała pojęcia”, iż panna młoda założy coś podobnego.

„Ona ma koronkę, kochanie” – tłumaczyła się ze słodkim uśmiechem. „To satyna. Zupełnie co innego”.

Ola była wściekła. Ale Jakub, jak zwykle, machnął ręką: „Taka już nasza mama”.

Potem przyszedł ślub kuzynki Jakuba, Hani – i zgadnijcie, co zrobiła Elżbieta. Tym razem biały elegancki kombinezon z prześwitującą peleryną, która powiewała za nią jak tren. Słyszałam, jak ktoś zapytał, czy przypadkiem nie odnawia przysięgi małżeńskiej.

Jakub w końcu ją przyparł do muru.

„Mamo, co ty wyprawiasz?” – spytał.

Elżbieta tylko się zaśmiała. „Ach, skarbie, nie moja wina, iż biel mi pasuje. Mam może przyjść w czerni i udawać, iż idę na pogrzeb?”

Taka była jej logika.

Więc kiedy Jakub i ja zaręczyliśmy się, wiedziałam, iż mam wybór: milczeć i liczyć na cud, iż nagle otworzą jej się oczy… albo przygotować się na wojnę.

Wybrałam to drugie.

Od początku Elżbieta zamieniła planowanie w koszmar. Krytykowała salę weselną („Zbyt rustykalna”), kelnerów („Podają bezglutenowy kawior?”), a choćby mój welon.

„Masz taki słodki nosek, Zosiu” – powiedziała z uśmiechem. „Nie chcesz go zasłaniać tymi tiulami, prawda?”

Ledwo powstrzymałam oczy przed przewróceniem się.

Na zaproszenia dodałam grzeczne przypomnienie: „Prosimy gości o unikanie białych, kremowych i złotych kreacji”. Myślałam, iż to wystarczy.

Ale nie.

Dwa tygodnie przed ślubem dostałam od Elżbiety SMS-a ze zdjęciem jej wymarzonej sukni.

Była biała.

I to nie byle jaka – lśniąca, zdobiona, z piórami przy dole. Podpisała:

„Czy to nie urocze? Myślę, iż pasuje do waszego motywu!”

Patrzyłam na ekran, a ręce mi drżały.

Jakub zobaczył moją minę i od razu spytał, co się stało. Kiedy pokazałam mu zdjęcie, w końcu zrozumiał.

„Znowu to samo” – szepnęłam. „I teraz na moim ślubie”.

Jakub próbował. Powiedział Elżbiecie, iż to dla mnie ważne, iż to wyraźna granica.

Ale ona zawsze grała tą samą kartą.

„Ojej, nie wiedziałam, iż aż tak się zdenerwuje. Dlaczego zawsze musi być tyle dramatu? Mam w ogóle nie przychodzić?”

Wtedy zrozumiałam – logika nie działa. Granice też. Ale publiczne ośmieszenie? To mogło podziałać.

I wtedy wciągnęłam w to naszego fotografa, Tomka.

Tomek polecony przez znajomych, znany z naturalnego stylu i poczucia humoru. Kiedy wyjaśniłam sytuację, choćby nie mrugnął.

„Więc dwa razy w bieli? Chcesz jej delikatnie pokazać, jak wygląda z boku?”

Skinęłam głową. „Nie chcę psuć dnia. Ale też nie zamierzam oddawać jej sceny”.

Uśmiechnął się. „Zostaw to mnie”.

Nadszedł wielki dzień.

Było idealnie – kwiaty, muzyka, Jakub czekający na mnie przed ołtarzem z wilgotnymi oczami. Wymieniliśmy przysięgi pod kwitnącym łukiem, a ja czułam się jak centrum świata. Tak, jak powinna każda panna młoda.

I tak… Elżbieta pojawiła się w tej sukni.

Białej. Z piórami. I rozcięciem aż do uda. Szła środkiem jakby była gwiazdą oscarowej gali. Goście wymieniali zdumione spojrzenia. Kilku choćby szepnęło. Ale Elżbieta? Promieniała, jakby wszyscy gapili się tylko na nią.

Nic nie powiedziałam. Tylko spojrzałam na Tomka, który dał mi dyskretny znak.

Na weselu Elżbieta uwielbiała być w centrum uwagi – robiła sobie selfie, pozowała z kieliszkiem szampana i zawsze stała na pierwszym planie na zdjęciach grupowych.

Uśmiechałam się. I czekałam.

Następnego dnia Tomek przysłał nam pierwsze ujęcia – „pierwsze spojrzenie” na nasze wesele.

ZebraI następnego dnia, gdy obejrzeliśmy album, wyszło na jaw, iż Tomek w każdej fotografii “przypadkiem” przyciemnił suknię Elżbiety, sprawiając, iż wyglądała, jakby niosła parasol w słoneczny dzień – kompletnie nie na miejscu.

Idź do oryginalnego materiału