Moja przyjaciółka w końcu zostawiła męża, a ja cieszę się razem z nią.

twojacena.pl 2 dni temu

Moja przyjaciółka Kasia, a przy okazji też chrzestna mojego syna, wreszcie odeszła od swojego męża Marka i aż dusza się we mnie raduje. Ten Marek to był dopiero prezent: ani grosza do domu nie przynosił, tylko całe dni spędzał na udowadnianiu swojej racji i uganianiu się za każdą spódnicą. A tu nagle, kilka dni temu, dzwoni do mnie Kasia, cała promieniejąca, i chwali się, iż jedzie w Bieszczady z nowym znajomym, Tomaszem. Mało się nie zakrztusiłam herbatą, gdy to usłyszałam. No proszę, jak gwałtownie sobie życie ułożyła! Ale szczerze mówiąc, cieszę się dla niej niesamowicie — należy się jej to szczęście po wszystkim, co przeszła.

Kasia z Markiem byli razem prawie dziesięć lat i przez cały ten czas patrzyłam na nią i myślałam: „Kasiu, kiedy w końcu wyślesz go tam, gdzie pieprz rośnie?” Był z tych mężczyzn, którzy uważają, iż samo ich istnienie to już wielki dar. Praca? Nie, nie znam. Za to wieczorami zasiadał na kanapie jak jakiś władca i domagał się obiadu, przy okazji krytykując, co Kasia ugotowała. A do tego te jego „wybryki”! Nie raz przyłapała go na podejrzanych wiadomościach w telefonie, a raz choćby na śladach szminki na koszuli. On oczywiście wszystkiemu zaprzeczał, zwalając winę na nią: „To przez ciebie jestem taki!” Mówiłam jej sto razy: „Rzuć go, jesteś młoda, ładna, znajdziesz sobie porządnego faceta”. Ale ona znosiła to cierpliwie, czy to z miłości, czy ze strachu przed samotnością.

Aż wreszcie trzy miesiące temu Kasia powiedziała dość. Opowiadała mi później, jak znalazła u Marka rozmowę z jakąś laską i jeszcze się okazało, iż przepuścił ich wspólne oszczędności na swoje „zabawy”. To była ostatnia kropla. Spakowała jego rzeczy, postawiła pod drzwiami i powiedziała: „Koniec, Marek, szukaj sobie nowej frajery”. Jak się dowiedziałam, mało nie zaczęłam klaskać. Marek oczywiście próbował wrócić — to z kwiatami przychodził, to obiecywał, iż się zmieni. Ale Kasia była nieugięta. „Dość — powiedziała mi. — Nie chcę już żyć z kimś, kto mnie nie szanuje”.

I proszę, zanim się obejrzałam, a ona już dzwoni i z wypiekami na twarzy opowiada o Tomaszu. Poznali się, wyobraźcie sobie, w kawiarni. Kasia wpadła na kawę po pracy, a on siedział przy stoliku obok i czytał książkę. Mówi, iż od razu ją urzekł — inteligentny, zadbany, z świetnym poczuciem humoru. Ludzie zaczęli rozmawiać, wymienili numery, a po paru tygodniach Tomasz zaproponował wyjazd w Bieszczady — wynajęcie domku w górach, narty, spacery po lesie. „Wyobraź sobie — mówi Kasia — on sam wszystko zorganizował, choćby auto wynajął! A Marek tylko by jęczał, iż to drogie”.

Słuchałam jej i nie mogłam uwierzyć. Ta sama Kasia, która jeszcze niedawno płakała u mnie w kuchni, teraz śmieje się, snuje plany i opowiada, jak Tomasz uczy ją robić włoskie spaghetti. „On, wiesz, nie jest taki jak tamci — mówi. — Naprawdę mnie słucha, interesuje go, co myślę”. Wtedy zrozumiałam — to nie jest tylko wakacyjny romans. Kasia naprawdę się zakochała, a Tomasz wygląda na kogoś, kto może dać jej szczęście.

Oczywiście, nie obyło się bez plotek. Wspólne znajome już szeptają: „Kasia tak gwałtownie się pocieszyła, choćby pół roku nie minęło!” A ja im na to: „I dobrze zrobiła! Życie jest jedno, po co ma się męczyć przez takiego Marka?” Niektórzy uważają, iż za gwałtownie rzuciła się w nowy związek. Ale ja widzę, jak odżyła. Wcześniej chodziła jak cień, a teraz śmieje się, żartuje, choćby włosy przefarbowała na miedziany kolor. Mówi: „Chcę być piękna dla siebie i dla Tomasza”.

Gdy opowiadała o Bieszczadach, nie wytrzymałam i spytałam: „Kasiu, ale kim w ogóle jest ten Tomasz? Znasz go dobrze?” Roześmiała się: „Wystarczająco, żeby jechać z nim w góry! Pracuje jako programista w jakiejś dobrej firmie, a w domu ma kota, którego uwielbia. Normalny facet, nie to co Marek”. Oczywiście, trochę się martwię — bo nI znów pomyślałam, iż czasem warto zrobić ten pierwszy krok, choćby jeżeli wydaje się najtrudniejszy.

Idź do oryginalnego materiału