**Dziennik, 15 maja 2024**
Gdy moja córka wróciła ze szkoły z wózkiem, w którym leżały noworodki, myślałem, iż to największy szok mojego życia. Ale dziesięć lat później telefon od adwokata o milionach złotych pokazał, jak bardzo się myliłem.
Powinienem był się domyślić, iż coś niezwykłego się wydarzy. Moja córka, Kinga, zawsze była inna niż rówieś. Gdzie inne dziewczyny marzyły o kolorowych szminkach i chłopakach, ona sześć lat z rzędu modliła się przed snem: Boże, proszę, daj mi braciszka albo bratanicę. Będę najlepszą starszą siostrą.
Łamało mi serce. Z żoną, Krzysztofem, próbowaliśmy mieć kolejne dziecko, ale po kilku poronieniach lekarze powiedzieli, iż to niemożliwe. Wytłumaczyliśmy to Kingi, ale ona nie traciła nadziei.
Nie byliśmy bogaci. Krzysztof pracował jako konserwator w szkole, a ja uczyłam plakatów w domu kultury. Wystarczało na skromne życie, ale Kinga nigdy nie narzucała. Dom zawsze był pełen śmiechu.
Jesienią, gdy skończyła 14 lat, była już prawie dorosła wciąż wierzyła w cuda, ale rozumiała też ból. Myślałem, iż porządki w modlitwach o dziecko w końcu ustaną.
Aż do tamtego popędza.
Siedziałem w kuchni, poprawując prace uczniów, gdy drzwi wejściowe zatrzasnęły się cicho. Zwykle Kinga wrzeszczała: Tato, jestem! i od razu rzucała się do lodówki. Tym razem cisza.
Kinga? zawołałem. Wszystko w porządku?
Jako odpowiedź usłyszałem drżący szept: Tato, wyjdź tu. Proszę.
Coś w jej głosie sprawiło, iż serce zaczęło mi walić. Wybiegłem do przedpokoju i otworzyłem drzwi.
Na ganku stała Kinga, blada jak ściana, trzymając zniszczony wózek. W środku, pod wyblakłym kocykiem, spały dwie malżeńskie kuleczki. Jedna wierciła się, druga spokojnie oddychała.
Tato Kinga rozpłakała się. Znalazłam ich pod skrzyżem. Nikogo nie było. Nie mogłam ich zostawić.
Z nóg opadły mi siły. Wyjąłem z kieszeni kurtki Kingi zgniecioną kartkę:
*Proszę, zaopiekujcie się nimi. Mają na imię Jakub i Zosia. Ja nie mogę. Mam 18 lat, rodzice mnie wyrzucili. Kocham ich, ale nie dam rady. Proszę, dajcie im lepsze życie.*
Papier drżał mi w rękach.
Tato? Kinga spojrzała na mnie łzawą twarzą. Co teraz zrobimy?
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, podjechał Krzysztof. Wyskoczył z samochodu i zamarł. To prawdziwe dzieci?
Bardzo prawdziwe mówię. I chyba teraz nasze.
Przynajmniej na tę noc, pomyślałem. Ale w oczach Kingi widziałem już determinację.
W ciągu godziny byliśmy z wizytą policji, potem pracownicy socjalnej, pani Nowak. Obejrzała dzieci.
Są zdrowe powiedziała. Mają może 23 dni. Ktoś się nimi wcześniej opiekował.
I co teraz? spytał Krzysztof.
Dzisiaj trafią do pogotowia rodzinnego.
Kinga rozpłakała się głośno. Nie! To moje rodzeństwo! Modliłam się o nich! Niech zostaną!
Jej rozpacz złamała nas. Może na tę noc zostaną u nas? zaproponowałem. Dopóki wszystko się nie wykoni.
Pani Nowak się zgodziła.
Tej nocy Krzysztof jeździł po sklepach, kupując mleko i pieluchy, a ja pożyczyłem łóżeczko od siostry. Kinga nie odchodziła od dzieci ani na krok, szepcząc: To wasz dom. Jestem waszą siostrą.
Jedna noc zamieniła się w tydzień. Nikt nie zgłosił się po dzieci.
Pani Nowak wróciła po miesiącu. Moglibyście zostać rodziną zastępczą jeżeli chcecie.
Póło roku później Jakub i Zosia byli już oficjalnie nasi.
Życie stało się pięknym chaosem. Pieniądze się nie zgadzały, Krzysztof brał nadolbyt, ja uczyłam w weekendy. Ale dawaliśmy radę.
Potem zaczęły się cudowne podarunki kopie z pieniędzmi, ubrania pod drzwiami. Zawsze we właściwym rozmiarze, w samą porę.
Śmialiśmy się, iż mamy anioła stróża.
Lata mijały. Jakub i Zosia dorastali, jak dwie połówki kuleczki. Kinga, już na studiach, wciąż była ich największą obolnicą jeździła na każdy mecz i przedstawienie.
Aż w zielone święta zadzwonił telefon. Krzysztof odebrał i zbladł. Adwokat.
Mężczyzna przedstawi się jako mecenas Kowalski.
Moja klientka, Agnieszka, pozostawiła spadk dla Jakuba i Zosi. Kwota to 20 milionów złotych.
To jakiś żart? wykrztusiłem. Nie znamy żadnej Agnieszki.
Oczywiście, iż znacie odparł. To ich biologiczna matka.
Telefon wypadł mi z ręki.
Dwa dni później siedzieliśmy w kancelarii, czytając list pisany tym samym nerwowym pismem:
*Kochani Jakub i Zosiu,*
*Jestem waszą matką. Moi rodzice byli surowi, ojciec księdzem. Gdy zaszłam w ciążę, wyrzucili mnie z domu. Nie miałam wyboru zostawiłam waszych tam, gdzie modliłam się, iż znajdziecie kochającą rodzinę. Obserwowałam was z daleka. To ja zostawiałam prezenty pod drzwiami.*
*Umieram i wszystko, co mam, należy się wam. Niech szczęście, którego wam życzę, będzie większe niż moja tęsknota.*
Gdy podniosłem wzrok, zobaczyłem, jak w jednej chwili splotły się nasze losy i jak bardzo los bywa lepszy od naszych marzeń.
**Lekcja:** Czasem Bóg odpowiada na modlitwy w sposób, którego nie rozumiemy ale zawsze we właściwym czasie.

















