– Moja własna córka jest teraz na mnie bardzo obrażona! – opowiada 60-letnia Irena. – Okazuje się, iż jestem dla niej bardzo złą matką, bo przez wiele lat wychowywałam ją nie tak, jak powinnam, według niej.
Wszystko robiłam źle: i źle ją karmiłam, i ubierałam w jakieś stare łachmany, i nigdy nie zabierałam jej do parków ani kina, jak robią to inni rodzice z dziećmi, i nigdy nie zabrałam jej nad morze, o czym marzyła całe życie. I choćby zwykłego roweru nigdy nie miała, biedaczka, chociaż marzyła o nim przez całe dzieciństwo.
No cóż, może i tak było, zgadzam się – żyłyśmy z moją córką Anną bardzo skromnie. Wychowywałam ją sama, tak się złożyło. Nikt mi w tym nie pomagał – mąż uciekł od nas obu bardzo szybko, płacił groszowe alimenty i to nieregularnie, a moi rodzice zmarli wcześnie, więc zostałam sama ze swoimi problemami. Radziłam sobie sama, jak tylko mogłam.
Irena przez cały czas żyje skromnie w dwupokojowym mieszkaniu, które odziedziczyła po swoich rodzicach wiele lat temu.
Często ogląda seriale i popularne talk-show w telewizji, szydełkuje koronkowe obrusy i serwetki, które potem układa w szafie na „lepsze czasy”, szuka promocji i zniżek w pobliskich sklepach spożywczych: po mleko i cukier chodzi do jednego sklepu, a po kapustę i buraki do innego, nie zważając na to, iż trzeba daleko iść – byle tylko zaoszczędzić kilka groszy. Wszystko to robi, aby zaoszczędzić choćby parę złotych. Zawsze kupuje to, co jest tańsze.
Jednak te poszukiwania tanich produktów to bardziej kwestia jej „sportowej” rywalizacji, a nie wielkiej potrzeby finansowej.
W przeciwieństwie do wielu osób w jej wieku, Irena nie bieduje – to prawda. Wynajmuje za dobre pieniądze mieszkanie, które kupiła z myślą o „starości”, żeby mieć zabezpieczoną przyszłość.
– Wtedy ceny mieszkań w stolicy nie były takie wysokie jak teraz – wspomina Irena. – Był taki moment, iż można było kupić, i udało mi się cudem zdobyć porządne mieszkanie. To było dla mnie szczęście nie do opisania, iż mogłam zabezpieczyć swoją starość i nie zależeć od nikogo.
Za jedną emeryturę teraz się nie przeżyje, na pracę nie mam już sił, a na starość to już w ogóle nie ma mowy, żeby pracować. Na córkę też nie można liczyć, bo kto inny się o mnie zatroszczy, jeżeli nie ja sama? Moja córka ma tylko do mnie ciągłe pretensje i niezrozumiałe żale o wszystko, co tylko możliwe, teraz choćby nie chce się ze mną widzieć.
Córka Ireny, Anna, mieszka sama od dziewiętnastego roku życia, wyprowadziła się z domu jeszcze na drugim roku studiów. Teraz Anna ma już ponad 30 lat, ma własną rodzinę, męża i sześcioletniego syna.
Anna wraz z mężem pracują, wciąż spłacają kredyt hipoteczny za mieszkanie w stolicy, ich synek chodzi do przedszkola.
W nagłych wypadkach z dzieckiem za niewielkie pieniądze pomaga im sąsiadka, która potrafi zająć się dzieckiem, ugotować i pomóc, kiedy jest taka potrzeba. Robi to chętnie i jest bardzo odpowiedzialna.
Babcie syna Anny praktycznie są mu nieznane: teściowa Anny mieszka daleko, a ona sama nie widzi potrzeby utrzymywania kontaktu z własną matką.
– Już dawno jestem samodzielna i dorosła, sama jestem matką, mam dziecko, ale wciąż jest mi przykro z powodu wszystkiego, jakiś taki ciężar noszę w sercu! – tłumaczy Anna swojej najlepszej przyjaciółce. – Nie mogę wybaczyć matce tego szarego i biednego dzieciństwa, o którym choćby nie chcę pamiętać. Starych ubrań z drugiej ręki, zdartych butów, które zawsze nosiłam po kimś, dziwnych uśmiechów w klasie! Nigdy nie miałam nowej sukienki, zawsze nosiłam wszystko po kimś.
– Słuchaj, ale tak też nie można! – przekonuje Annę przyjaciółka. – Twoja mama wychowywała cię sama, było jej ciężko, to trochę można teraz zrozumieć. Czy można mieć pretensje do rodziców o ich biedę i trudne dzieciństwo, kiedy mieli tak ciężkie życie? Twojej mamie pewnie nie było łatwo ciebie wychować i nakarmić, przecież była sama.
– Och, nie powinnaś tak mówić, bo wcale nie wiesz, jak jej się wtedy żyło, co było trudne! – mówi Anna, lekko rozgniewana na przyjaciółkę. – Miała całkiem dobrą pracę w dobrym państwowym przedsiębiorstwie, swoje własne mieszkanie, więc nie musiała wcale płacić za wynajem obcego mieszkania.
Mojej mamie nigdy nie opóźniano wypłaty, choćby w trudnych latach dziewięćdziesiątych, zawsze płacono na czas, i to całkiem dobrze, miała solidne wynagrodzenie. Jej koleżanki z pracy nigdy nie narzekały na brak pieniędzy na życie, a my żyłyśmy, zaciskając pasa. I to ja, jak na ironię, najbardziej odczuwałam tę biedę.
Moja mama nigdy sobie niczego nie odmawiała, regularnie kupowała sobie dobre ubrania, nowe i ładne buty, mówiła, iż chodzi do pracy między ludzi, więc musi wyglądać dobrze, bo trzeba utrzymać status.
– Czyli tobie nie kupowała nic nowego, tylko o siebie dbała?
– W tym właśnie problem. Chodziłam w tym, co dobrzy ludzie bezpłatnie oddawali „biednej samotnej matce, która bohatersko sama wychowuje swoje dziecko”. Nasza sąsiadka miała dwóch chłopców, trochę starszych ode mnie, i często przynosiła nam ubrania po swoich synach.
Te rzeczy od razu powinny trafić na śmietnik, a ona je nam przynosiła. I do tego były to rzeczy chłopięce, co było dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Mama zawsze wszystko przyjmowała, nigdy nie odmawiała, i wysyłała mnie w nich do szkoły, nie zastanawiając się, jak mi było je nosić wśród innych dzieci. Wszyscy w szkole na mnie patrzyli, ale mama nie zwracała na to uwagi, była zajęta swoimi sprawami.
Anna ciężko wzdycha, wspominając swoje trudne dzieciństwo.
– I nie chodzi tylko o ubrania. Ta ciągła oszczędność przez cały czas odbija mi się czkawką. Mam problemy z żołądkiem, na przykład. Jestem przygarbiona i mam mnóstwo innych problemów. Mama nigdy nie próbowała choćby poprawić mi zębów. Specjalista zalecał, żebym regularnie chodziła na basen, ale na to nie było pieniędzy, mama powtarzała mi to od najmłodszych lat. Rzadko puszczała mnie na wycieczki klasowe, wszyscy jechali, a ja zostawałam. choćby na bal maturalny nie poszłam, bo nie miałam w co się ubrać poza jedyną szkolną sukienką, a mamie było to obojętne!
– Ale jeżeli naprawdę nie miała pieniędzy na ubrania? – wzdycha przyjaciółka, nie rozumiejąc, jak takie dzieciństwo mogło spotkać Annę.
– Marto, pieniądze były, mama po prostu całe życie oszczędzała na mnie i na wszystkim. Wystarczyło, iż wyprowadziłam się do akademika na drugim roku studiów, a ona od razu kupiła mieszkanie dla siebie, co było dla mnie dziwne i niezrozumiałe. Oczywiście, nie dla mnie – taka kwestia nigdy choćby nie pojawiła się w rozmowie, nigdy nie kupiła mi zimowych butów przez całe moje dzieciństwo. Teraz ma dwa mieszkania, a my z mężem, jak widzisz, wciąż spłacamy kredyt hipoteczny, co nie jest łatwe, bo pieniądze, jak wiesz, trudno zarobić, a ceny są wysokie.
– Anno, mimo wszystko, kupiła to mieszkanie za swoje pieniądze.
– Za swoje pieniądze? Uważam, iż kupiła je za moje! Oszczędzała na mnie przez całe moje życie. Na owocach, warzywach, które nie dojadałam, na nowych ubraniach, wycieczkach, zębach, zwykłym rowerze, łyżwach i gitarze. Na moim zdrowiu, na mojej edukacji, na wyjazdach i odpoczynku, którego nigdy nie miałam, bo mama odkładała pieniądze. Niczego z tego nie miałam w dzieciństwie. Ale za to moja mama ma teraz mieszkanie. choćby nie chcę się z nią widywać, tak gorzkie było moje życie, gdy z nią mieszkałam, choćby nie chcę tego wspominać, to po prostu nieludzkie.
Nie wiem, czy Anna ma prawo mieć pretensje do swojej matki w tej sytuacji?
Przecież to nierozsądne, żeby w czwartej dekadzie życia wspominać zdarte buty, które dawno przegniły na wysypisku, i niekupiony w dzieciństwie rower. Sytuacja jest zupełnie niezrozumiała.
Ale jak nie wspominać tego wszystkiego, gdy przez dziesięciolecia zżera cię uraza?
Jest mi smutno z powodu przyjaciółki, jej dzieciństwo nie było łatwe, ale nie wiem, czy warto osądzać jej matkę za to, skoro sama wychowywała dziecko i go nie porzuciła.
Trzeba dziękować matce za wszystko, jaka by nie była, bo dała dziecku wszystko, co miała. Czyż nie?