Moja krew
Kinga uwielbiała swojego syna, była z niego niezmiernie dumna. Czasem dziwiła się, iż ten przystojny dwudziestoczterolatek to jej własne dziecko. Jak ten czas gwałtownie uciekł. Wczoraj chyba był mały, a teraz dorosły mężczyzna z dziewczyną i perspektywą założenia własnej rodziny… Myślała, iż jest na to gotowa – zaakceptuje każdy jego wybór, byle był szczęśliwy.
A jak bardzo przypominał ją…
***
Wyszła za mąż jeszcze na studiach, z wielkiej miłości. Mama odradzała:
„Po co się tak spieszyć? Będziecie żyć ze stypendium? Nie można roku poczekać? Najpierw skończcie studia. A jeżeli dzieci? Kinga, opamiętaj się, miłość nie ucieknie. Zresztą ten twój Piotrek to nie lada okaz…”
Kinga nie słuchała i irytowała się na matkę. Jak można nie rozumieć, iż bez ukochanego życie traci sens. Oczywiście postawiła na swoim – wzięli ślub. Koleżanka mamy z pracy zaproponowała im małe mieszkanie po swojej zmarłej rok wcześniej matce. Nie będzie brać pieniędzy, wystarczy, iż opłacą czynsz. Jakie studenci mają oszczędności?
Mieszkanie stare, bez remontu od dekad, ale prawie za darmo. Kinga uznała to za szczęście. Wyszorowała podłogi, powiesiła czyste zasłony od mamy, przykryła wytarty fotel swoim kocem. Dało się żyć.
Tylko rozczarowanie małżeństwem i mężem przyszło zbyt szybko. I jakże trudno było przyznać, iż mama znów miała rację. Po trzech miesiącach Kinga zastanawiała się, jak mogła tak się pomylić co do Piotra? Ślepa była?
Pieniądze znikały mu z rąk – od razu wydawał je na modne ciuchy lub buty. Wracał z kolegami nad ranem, zasypiał na wykładach. Nie przejmował się, co będą jeść? Skąd wezmą na zakupy?
Kinga znosiła to w milczeniu, nie skarżąc się mamie. Ta i tak widziała więcej niż trzeba. Pomagała jak mogła – przynosiła jedzenie, podrzucała pieniądze.
Ostatnio Piotr coraz częściej zapraszał kolegów. Miał przecież swoje mieszkanie! Wiecznie głodni studenci opróżniali lodówkę, zjadali wszystko, co przyniosła mama.
Pewnego ranka Piotr otworzył lodówkę i zdziwił się:
„Gdzie wszystko?”
„Twoi kumple wczoraj zjedli, nie pamiętasz?” – odcięła się Kinga.
„Nawet pierogi?” – dopytywał.
Raczej nie zajadali ich pod wódkę.
„I pierogi, i kotlet schabowy, i makaron, choćby musztardę. Wszystko” – rozłożyła ręce.
Mąż zamknął lodówkę. Zjadł suchą bułkę zapomnianą w chlebaku, popijając herbatą.
Kinga nie wytrzymała i wygarnęła mu wszystko. jeżeli już nie szanuje jej, swojej żony, to niech pomyśli o mamie, która przynosi im jedzenie, a on karmi nim kolegów. Ktoś z nich choć złotówkę zostawił? Przyniósł chleb? Większość dostaje przecież paczki od rodziców…
Piotr przepraszał, obiecywał poprawę. Ale po tygodniu znów wpadała banda jego kumpli, pożerając zawartość lodówki jak szarańcza.
„Mam dość” – powiedziała Kinga, rozumiejąc, iż przekreśla swoje małżeństwo.
Koledzy przestali przychodzić. Za to sam Piotr zaczął znikać z nimi na całe noce. Po kolejnej kłótni, gdy rzucił, iż jest nudna i wiecznie marudzi, Kinga spakowała rzeczy i wróciła do mamy.
„Gdzie podziała się ta miłość?” – łkała na jej ramieniu.
„Po prostu byliście zbyt młodzi, Piotrek nie wybawił się jeszcze” – tłumaczyła mama, głaszcząc córkę.
Wkrótce Kinga odkryła, iż jest w ciąży. W wirze kłótni zapominała o tabletkach. Mama namawiała na aborcję – sama wychowa dziecko?
Ale Kinga znów nie posłuchała. Piotrowi nie powiedziała. Rozwód był błyskawiczny. Krzysiu urodził się już po studiach. Pod naciskiem matki Kinga zrobiła test na ojcostwo i wniosła o alimenty. Piotr nie protestował, płacił, choć nigdy nie zainteresował się synem.
A Kinga kochała Krzysia nad życie. Nie chciała słyszeć o innym mężczyźnie – skoro własny ojciec go nie chciał, to czy obcy pokocha? Mama pomagała, ale coraz częściej kłóciły się o to, iż Kinga nie urządza sobie życia. Było im ciasno we troje.
Niespodziewanie trafiło się mieszkanie. Matka Piotra na łożu śmierci przepisała je na Kingę i wnuka. Może wyrzuty sumienia? Kinga chciała odmówić, ale Piotr sam nalegał – niech się wprowadzą. Mówił, iż i tak wyjeżdża, nie wiadomo kiedy wróci.
Wyprowadziła się od mamy i przestały się kłócić.
Jeszcze taka młoda, a ma dorosłego syna – skończył studia, pracuje. Dziś młodzi wcześnie się usamodzielniają, ale Krzysio nie spieszy się wyprowadzać…
***
Tak zagłębiła się w myślach, iż nie słyszała, gdy syn wrócił.
„Mamo, jestem!” – huknął z przedpokoju. Zerwała się, nakryła do stołu, zagotowała wodę na herbatę.
Siedziała potem, podpierając głowę dłonią, wpatrzona w niego.
„Mamo, muszę ci coś powiedzieć” – oderwał ją od myśli Krzysiek, odsuwając pusty talerz.
„Coś się stało?”
„Tak. Ożenię się.”
„Po co mnie straszysz? Już myślałam, iż coś złego. Cieszę się, synku, Asia będzie dobrą żoną…”
„Nie biorę ślubu z Jasią. Jest fajna, ale jej nie kocham.”
„A ja myślałam…”
„To już przeszłość. Żenię się z Olą. To niesamowita dziewczyna, taka…”
Słuchała jego zachwytów i wiedziała – koniec ich spokojnego życia.
„Długo się spotykacie? Nic mi nie mówiłeś.”
„Miesiąc.”
„I po miesiącu chcesz się żenić? Przecież jej nie znasz!”
„Kocham ją. To miłość od pierwszego wejrzenia. Już złożyliśmy papiery w USC.”
Ostatnie zdanie dobiło ją. Serce zamarło, potem zaczęło walić jak oszalałe, utrudniając oddychanie. A przecież myślała, iż jest gotowa na wszystko. Jej syn, jej chłopiec, dla którego była w stanie przenosić góry, choćby nie spytał, nie poradził się – postawił przed faktem.
„Spokojnie, oddychaj” – powtarzała w myślach, łapiąc powietrze.
Przypomniała sobie, jak Krzysio jako mały chłopiec przewrócił się w parku, rozbił kolano i płakał. WPo latach, gdy Krzysio i Ola rozwiedli się, a on w końcu znalazł szczęście u boku cierpliwej Magdy, Kinga zrozumiała, iż życie, tak jak rzeka, zawsze znajduje własną drogę.