Moja córka wstydziła się nas jako ludzi ze wsi i nie zaprosiła nas na ślub…

polregion.pl 1 tydzień temu

Moja córka wstydziła się nas, bo pochodzimy ze wsi. I nie zaprosiła na swój ślub…

Zawsze żyliśmy skromnie, ale uczciwie. Nasz dom, ogród, krowy, codzienne troski – całe życie podporządkowaliśmy jednemu celowi: by nasza jedyna córka wyrosła na porządnego człowieka. Dla niej gotowi byliśmy na wszystko. Wszystko, co najlepsze, było dla niej. Nowe buty? Proszę bardzo. Płaszcz, żeby nie gorszy niż te w mieście? Oczywiście. Oddalibyśmy ostatnią koszulę, byle tylko miała to, co inni. Dorastała piękna, bystra. Uczyła się świetnie, marzyła o życiu w wielkim mieście. A my tylko się cieszyliśmy – nasza Kinga będzie miała inną przyszłość niż my.

Mąż, dzięki dawnym znajomościom, załatwił jej miejsce na prestiżowej uczelni w Warszawie. Na stypendium. Byliśmy z tego dumni jak z własnego sukcesu. Wspieraliśmy ją, jak tylko mogliśmy – zarówno finansowo, jak i dobrym słowem. Każdy jej powrót do domu był dla nas świętem. Słuchaliśmy jej opowieści jak baśni: praca w biurze, narzeczony z dobrej rodziny – Marek, syn przedsiębiorcy. Promieniała, gdy o nim mówiła. A my myśleli tylko: żeby już ten ślub…

Lecz lata mijały, a oficjalnego oświadczyn nie było. Pewnego dnia mąż nie wytrzymał: „Niech Marek przyjedzie, choć się poznamy!” Kinga się zmieszała, wymówiła brakiem czasu. Raz, drugi. Podejrzenia rosły. Coś było nie tak. W końcu zdecydowaliśmy – pojedziemy sami. Adres znaleźliśmy w starych papierach. Kupiliśmy upominki, ubrali się jak na wielkie wyjście i wyruszyli.

Dom okazał się przepiękny. Kamień, szkło, ochrona. Przywitał nas uprzejmy mężczyzna i zaprowadził do środka. Luksus jak z filmu. Staliśmy, nie wiedząc, gdzie patrzeć, aż zaproszono nas do salonu. I wtedy zobaczyłam to. Na stole – duże, oprawione zdjęcie ślubne. W białej sukni, z bukietem – nasza Kinga. Mąż zdrętwiał jak posąg. A ja poczułam, jak ugina się pode mną podłoga.

— A wy dlaczego nie byliście na weselu? — niespodziewanie zapytał Marek.

Spojrzeliśmy na siebie. Co mu powiedzieć? Że w ogóle nie wiedzieliśmy? Wtedy pojawiła się ona. Kinga. Jej twarz zesztywniała, usta zadrżały. Skinęłam, żeby wyszła porozmawiać. Najpierw bełkotała niewyraźnie, ale w końcu się przyznała:

— Nie zaprosiłam was… bo… pochodzicie ze wsi. Wstydziłam się. Nie chciałam, żeby wszyscy wiedzieli, iż moi rodzice to zwykli wieśniacy…

Te słowa wbiły się w serce jak nóż. Jak to możliwe? My? Wstyd? My, którzy oddaliśmy jej wszystko? Którzy harowaliśmy bez wolnych dni, by miała lepsze życie?

— A Marek? — spytałam, ledwo łapiąc oddech. — Wiedział?

— Tak. Chciał, żebyście byli. choćby wysłał zaproszenie, ale powiedziałam mu, iż odmówiliście…

I tak oto staliśmy się wstydliwym sekretem, który ukryła przed światem. Nie dała nam choćby szansy, by być przy niej w najważniejszym dniu. Nie wyjaśniła, nie powiedziała – po prostu nas wykasowała.

Wróciliśmy jeszcze tego samego dnia. Bez łez, bez krzyków. Tylko z pustką w środku. Jak żyć dalej, gdy własne dziecko się odwróci? Jak uwierzyć, iż to wszystko nie poszło na marne? Że nie wychowaliśmy obcej osoby?

Od tamtej pory Kinga nie dzwoni. My też milczymy. Nie z powodu urazy – ale goryczy. Bo nie wiemy, co powiedzieć tej, która tak łatwo nas zdradziła.

Idź do oryginalnego materiału