Moja córka wstydziła się nas, bo jesteśmy ze wsi. I nie zaprosiła nas na ślub…

twojacena.pl 1 tydzień temu

Moja córka wstydziła się nas, bo jesteśmy ze wsi. I nie zaprosiła na swój ślub…

Żyliśmy z mężem prosto, ale uczciwie. Własny dom, ogródek, krowy, codzienne obowiązki – całe nasze życie podporządkowaliśmy jednemu celowi: wychować naszą jedyną córkę na porządnego człowieka. Dla niej byliśmy gotowi na wszystko. Wszystko, co najlepsze – dla niej. Nowe buty? Proszę bardzo. Płaszcz, żeby nie gorzej niż u miejskich? Oczywiście. Zdjęlibyśmy z siebie ostatnią koszulę, byle tylko miała wszystko jak ludzie. Dorastała piękna i bystra. Uczyła się świetnie, marzyła o życiu w mieście. A my cieszyliśmy się – będzie miała nasza Weronika lepszą przyszłość niż my.

Dzięki starej znajomości mąż załatwił jej miejsce na prestiżowej uczelni w Warszawie. Na państwowym. Byliśmy z tego dumni jak z własnego sukcesu. Wspieraliśmy ją, jak tylko mogliśmy – i groszem, i dobrym słowem. Każdy jej powrót do domu był dla nas świętem. Słuchaliśmy jej opowieści jak bajek: praca w biurze, narzeczony z dobrej rodziny – Kamil, syn biznesmena. Promieniała, kiedy o nim mówiła. A my tylko myśleliśmy: żeby już ten ślub…

Lata mijały, a oficjalnego oświadczyn nie było. Mąż pewnego dnia nie wytrzymał: „Zaproś Kamila do nas, niech się chociaż poznamy!”. Zawahała się, wymówiła się brakiem czasu. Raz, drugi. Podejrzenia rosły. Coś było nie tak. I w końcu zdecydowaliśmy z mężem: pojedziemy sami. Adres znaleźliśmy w starych papierach. Kupiliśmy słodycze, ubraliśmy się odświętnie i pojechaliśmy.

Dom okazał się luksusowy. Kamień, szkło, ochrona. Przywitał nas miły mężczyzna i zaprowadził do środka. Wnętrze jak z filmu. Staliśmy, nie wiedząc, gdzie patrzeć, aż zaprosili nas do salonu. I wtedy zobaczyłam to. Na stole – wielkie zdjęcie ślubne w ramce. W białej sukni, z bukietem – nasza Weronika. Mąż zdrętwiał jak posąg. A ja poczułam, jak ziemia ucieka mi spod nóg.

— A wy czemu, swoją drogą, nie przyjechaliście na ślub? — zapytał nagle Kamil.

Spojrzeliśmy na siebie z mężem. Co mu odpowiedzieć? Że w ogóle nie wiedzieliśmy? Wtedy pojawiła się ona. Weronika. Jej twarz zrzedła, usta zadrżały. Skinęłam, by wyszła porozmawiać. Najpierw coś bełkotała, ale w końcu się przyznała:

— Nie zaprosiłam was… bo… jesteście ze wsi. Wstydziłam się. Nie chciałam, żeby wszyscy wiedzieli, iż moi rodzice to zwykli wieśniacy…

Te słowa wbiły się w serce. Jak nóż. Jak to? My? Wstyd? My, którzy oddaliśmy jej wszystko? Którzy harowaliśmy bez dnia wolnego, żeby miała przyszłość?

— A Kamil? — spytałam, ledwo łapiąc oddech. — Wiedział?

— Tak. Chciał, żebyście byli na ślubie. choćby wysłał zaproszenie, ale powiedziałam mu, iż odmówiliście…

I tak oto. Byliśmy wstydem, który ukryła. choćby nie dała nam szansy, by być w najważniejszym dniu jej życia. Nie powiedziała, nie wytłumaczyła, po prostu nas wykresliła.

Wyjechaliśmy jeszcze tego samego dnia. Bez łez, bez awantur. Tylko w sercu – pustka. Jak żyć dalej, gdy własne dziecko się od ciebie odwróciło? Jak znów uwierzyć, iż to wszystko nie poszło na marne? Że wychowaliśmy nie obcą osobę, ale córkę?

Od tamtej pory Weronika nie dzwoni. My też milczymy. Nie z powodu urazy – goryczy. Bo nie wiemy, co powiedzieć tej, która tak łatwo nas zdradziła.

Idź do oryginalnego materiału