„Moja córka się ode mnie odwróciła… Tylko dlatego, iż nie mogłam sfinansować jej ślubu”

twojacena.pl 1 tydzień temu

Stałam w salonie, przyciskając dłonie do piersi, gdy Kinga, moja jedyna córka, weszła do mieszkania z przyszłym mężem. Była spięta, jej twarz była maską rozczarowania i jakiejś urazy. Wydawało mi się, iż znam jej spojrzenie na wylot. Ale tego wieczoru ujrzałam w nim coś obcego. Jakby przede mną stało nie moje rodzone dziecko, ale obca kobieta, z chłodną determinacją w głosie.

— Mamo, musisz to zrozumieć — zaczęła Kinga, głos drżał jej nie ze słabości, ale z gniewu. — To najważniejszy dzień w moim życiu. Jak możesz mi odmówić?

Milczałam. Czułam, jak serce mi się ściska. Jakby coś w piersi pękło. Naprawdę chciałam pomóc… ale nie mogłam.

— Kinga, córeczko… — wykrztusiłam. — Wiesz, jak mi ciężko. Ledwo wiążę koniec z końcem. Moja emerytura to grosze. Nie stać mnie na to wszystko…

Natychmiast wybuchła.

— Nie stać? A gdzie były wszystkie twoje oszczędności? Gdzie pieniądze, które miałaś odkładać od kiedy byłam mała? Czy w ogóle myślałaś kiedyś o przyszłości?

Kinga i jej narzeczony — Bartosz — zaplanowali wystawny ślub. Restauracja w centrum Warszawy, menu dla setki gości, suknia za dwadzieścia tysięcy złotych, żywa muzyka, filmowcy, fotobudki… To było przyjęcie z marzeń. Ale nie moich. I nie po mojej kieszeni.

— Kinga… Pracowałam całe życie dla ciebie. Kiedy odszedł twój ojciec, miałaś zaledwie dziesięć lat. Wychowałam cię sama — bez pomocy, bez wsparcia, bez dni wolnych. Dla ciebie zrezygnowałam ze wszystkiego, choćby z siebie.

— A teraz rezygnujesz ze mnie. Właśnie teraz, kiedy naprawdę cię potrzebuję — powiedziała zimno. — Dziękuję, mamo. Wszystko zrozumiałam.

Po tej rozmowie już nie zadzwoniła. Pisałam, dzwoniłam — bez odpowiedzi. Odpowiedzią było milczenie. Albo w najlepszym razie krótkie, suche wiadomości bez znaków interpunkcyjnych i bez duszy.

A potem nadszedł dzień ślubu. Nie zostałam zaproszona. Nikt mnie nie wezwał. Dowiedziałam się od sąsiadki, która pokazała mi zdjęcia w mediach społecznościowych. Piękna suknia, złote balony, mnóstwo gości, radość. A ja… siedziałam w domu. Sama. W starym szlafroku, przed filiżanką zimnej herbaty.

Patrzyłam na fotografie i serce pękało. Nie z zazdrości. Z bólu. Z tego, iż ja, która oddałam jej całe życie, zostałam wymazana. Za jedno zdanie: „Przepraszam, nie mogę”.

Przypominały mi się nieprzespane noce, gdy chorowała. Jak brałam dodatkowe zmiany, żeby kupić jej nowy plecak. Jak oszczędzałam na jej kurs angielskiego. Jak odmawiałam sobie leków, ale kupowałam bilety do teatru. A teraz — nie jestem potrzebna. Matka, która nie mogła zapłacić za suknię, przestała być matką.

Bartosz też zniknął. Ani jednego telefonu, ani jednej próby rozmowy. Jakbym była niewygodną plamą w ich nowym, pięknym życiu.

Minął rok. przez cały czas jestem sama. Czasem widuję ich w mieście — Kinga z mężem, promienieje szczęściem. I chcę podejść. Po prostu powiedzieć: „Kocham cię. Jestem tu. Zawsze”. Ale boję się jej spojrzenia. Bo pewnego dnia już raz przebiło mnie aż do łez. Bo nie wiem, czy zniosę to jeszcze raz.

Wiem, iż pieniądze to nie wszystko. Ale dla niej okazały się ważniejsze. I przez cały czas nie znajduję odpowiedzi: dlaczego jedno „nie” przekreśliło wszystkie moje „tak” przez dwadzieścia pięć lat?

Często słyszę: „Jeszcze się opamięta”. A jeżeli nie? Co jeżeli już na zawsze będzie uważać, iż zawiodłam ją w najważniejszej chwili życia?

Nie wiem, ile mi jeszcze zostało. Ale wiem jedno: nigdy nie przestanę jej kochać. choćby jeżeli ona już nie chce być moją córką. choćby jeżeli się odwróciła.

Ale w nocnej ciszy, leżąc w łóżku i wpatrując się w sufit, coraz częściej zadaję sobie jedno pytanie: czy miłość matki to zawsze dar? Czy jednak i ją można zgnieść obojętnością?

Idź do oryginalnego materiału