No już mam dość: Dlaczego córka mojej żony nigdy więcej nie postanie w naszym domu
Ja, Marek, człowiek, który przez dwa męczące lata próbował nawiązać choćby namiastkę więzi z córką mojej żony z jej pierwszego małżeństwa, wreszcie dotarłem do granic cierpliwości. Tego lata przekroczyła każdą możliwą granicę, a moja długo powstrzymywana wyrozumiałość wybuchła burzą gniewu i bólu. Gotów jestem opowiedzieć tę łamiącą serce historię tragedię pełną zdrady i wściekłości, która skończyła się tym, iż drzwi naszego domu zamknęły się przed nią na zawsze.
Kiedy poznałem moją żonę Annę, niosła ze sobą resztki zniszczonej przeszłości nieudane małżeństwo i szesnastoletnią córkę, Zosię. Ich rozwód miał już dziewięć lat za sobą. Nasza miłość wybuchła jak błyskawica krótki, namiętny okres poznawania się, zanim rzuciliśmy się w małżeństwo. W pierwszym roku wspólnego życia choćby nie przyszło mi do głowy, żeby zaprzyjaźnić się z jej córką. Po co miałbym wtrącać się w życie obcej nastolatki, która od pierwszego dnia patrzyła na mnie jak na intruza, który przyszedł zrabować jej królestwo?
Wrogość Zosi była widoczna od początku. Jej dziadkowie i ojciec dobrze się postarali, by wypełnić jej serce urazą. Wmówili jej, iż nowa rodzina matki oznacza koniec jej uprzywilejowanego świata iż jej wyłączna władza nad miłością i dostatkiem się skończy. I nie do końca się mylili. Po ślubie zmusiłem Annę do trudnej, burzliwej rozmowy. Byłem wściekły wydawała prawie całą pensję na niekończące się zachcianki Zosi. Anna miała dobrze płatną pracę, sumiennie płaciła alimenty, ale poza tym zasypywała córkę wszystkim, czego tylko zapragnęła od drogich laptopów po markowe kurtki, które przekraczały nasz miesięczny budżet. Nasza mała rodzina, mieszkająca w skromnym domu pod Wrocławiem, zostawała z ledwie ochłapami.
Po gorących kłótniach, od których drżały ściany, doszliśmy do chwiejnego kompromisu. Wydatki na Zosię ograniczyliśmy do niezbędnego minimum alimenty, prezenty na święta, czasem wyjazd ale w końcu skończyły się te szalone wydatki. A przynajmniej tak myślałem.
Wszystko się zmieniło, gdy urodził się nasz syn, mały Kuba. W moim sercu zrodziła się delikatna nadzieja marzyłem, iż dzieci się zbliżą, będą dorastać jak rodzeństwo, połączeni euforią i zaufaniem. Ale głęboko w środku wiedziałem, iż to złudzenie. Różnica wieku była ogromna siedemnaście lat a Zosia od pierwszej chwili nim gardziła. Dla niej był żywym policzkiem, dowodem, iż opieka matki została podzielona. Próbowałem przemówić Annie do rozsądku, ale była obsesyjnie przekonana o konieczności harmonii w rodzinie. Twierdziła, iż oboje dzieci muszą być dla niej równie ważne, iż kocha je tak samo. Uległem. Gdy Kuba skończył rok, Zosia zaczęła odwiedzać nasz przytulny dom pod Poznaniem, niby to po to, by „pobawić się z młodszym bratem”.
Od tamtej pory musiałem się z nią konfrontować. Nie mogłem jej po prostu ignorować! Ale między nami nigdy nie zaiskrzyło choćby ciepło. Zosia, podjudzana przez trujące słowa ojca i dziadków, traktowała mnie lodowatym chłodem, który mógłby stopić lód. Każde jej spojrzenie było oskarżeniem, jakbym ukradł jej matkę i życie.
Potem zaczęły się podłe docinki. „Przypadkiem” przewróciła mój płyn po goleniu, zostawiając w łazience potłuczone szkło i gryzący zapach. „Zapomniała” i wsypała garść pieprzu do mojego gulaszu, zamieniając go w niejadalną, palącą papkę. Pewnego razu wycierała brudne ręce w moją ukochaną skórzaną kurtkę wiszącą w przedpokoju, przy tym chichocząc pod nosem. Skarżyłem się Annie, ale tylko machnęła ręką: „To drobiazgi, Marek, nie rób z tego dramatu.”
Kulminacja nastąpiła tego lata. Anna zabrała Zosię do nas na tydzień, podczas gdy jej ojciec opalał się nad morzem. Mieszkaliśmy w naszej letniej miejscówce pod Szczecinem, i niedługo zauważyłem, iż Kuba się zmienił. Mój słoneczny chłopczyk, zwykle spokojny i radosny, stał się nerwowy, płakał przy byle czym. Myślałem, iż to przez upał albo ząbkowanie aż ujrzałem przerażającą prawdę.
Pewnego wieczoru wśliznąłem się do pokoju Kuby i zamarłem z przerażenia. Zosia stała nad nim i po cichu szczypała go w nóżki. Chłopiec szlochał, a ona uśmiechała się z wyrazem złośliwego triumfu, udając, iż nic się nie dzieje. Nagle przypomniałem sobie słabe siniaki, które wcześniej zauważyłem na jego ciele myślałem, iż to od zabawy. Teraz wszystko stało się jasne. To ona. Jej pełne nienawiści dłonie zostawiały ślady na moim synu.
Fala gniewu pochłonęła mnie całego, ogień, który ledwo zdołałem opanować. Zosia ma prawie osiemnaście lat to nie jest niewinne dziecko, które nie wie, co robi. Wrzasnąłem na nią, mój głos huczał jak grzmot, aż ściany zadrżały. Ale zamiast skruchy, wypluła w moją stronę nienawiść, krzycząc, iż życzy nam wszystkim śmierci. Wtedy jej matka i jej pieniądze znów będą tylko jej. Nie wiem, jak zdołałem powstrzymać się przed spoliczkowaniem jej może tylko dlatego, iż trzymałem w ramionach Kubę, kołysząc go, podczas gdy jego łzy moczyły moją koszulę.
Anny nie było poszła na zakupy. Gdy wróciła, opowiedziałem jej każdy okrutny szczegół. Jak się spodziewałem, Zosia odwróciła kota ogonem, rycząc głośno i zapewniając, iż jest niewinna. Anna dała się nabrać, stanęła przeciwko mnie, oskarżając mnie o przesadę, iż mój gniew zaćmi










