Mój syn zniszczył swoją rodzinę, ale cieszę się z jego byłej żony, która uwolniła się od niego.

polregion.pl 1 tydzień temu

Jadwiga siedziała na werandzie swojego domu w Poznaniu, trzymając w dłoniach filiżankę z wystygłą herbatą. Jej serce było rozdarte: jedna część płakała nad synem, Tadeuszem, który własnymi rękami zniszczył wszystko, co miał, a druga cicho triumfowała dla Marceliny, jej byłej synowej, która wreszcie odzyskała wolność. Jadwiga wiedziała, iż jej uczucia – gorzka mieszanina miłości i wstydu, litości i ulgi – nigdy nie zostaną zrozumiane przez sąsiadów plotkujących o rozwodzie. Ale nie potrafiła tego zmienić, patrząc na ruiny pozostawione przez syna i na światło, które rozbłysło w oczach Marceliny.

Tadeusz był jej jedynym dzieckiem, jej dumą. Wychowała go sama, po tym jak mąż odszedł, zostawiając ją z niemowlęciem na rękach. Jadwiga wkładała w niego całą duszę: szyła mu koszule, nocami sprawdzała lekcje, oszczędzała na sobie, by miał nowe buty. Marzyła, iż wyrośnie na silnego, mądrego, wartościowego człowieka. I długo wydawało się, iż tak będzie. Tadeusz ożenił się z Marceliną – dobrą, pracowitą dziewczyną, która patrzyła na niego z uwielbieniem. Urodziła im się córka, Zosia, i Jadwiga myślała, iż jej syn wreszcie odnalazł szczęście. Ale się myliła.

Tadeusz się zmienił. A może po prostu pokazał, kim naprawdę był. Zaczynał znikać nocami, wracając z zapachem obcych perfum. Marcelina, z oczami czerwonymi od płaczu, milczała, próbując ratować rodzinę dla Zosi. Jadwiga widziała, jak synowa gasła, ale nie interweniowała – bała się, iż syn się obrazi. A on, zamiast docenić żonę, która dźwigała dom, dziecko i jego samego, szukał przygód gdzie indziej. Jadwiga próbowała z nim rozmawiać, ale Tadeusz tylko machał ręką: „Mamo, nie wtrącaj się, wiem, co robię”. Milczała, ale każda jego szorstka odpowiedź była jak nóż w jej serce.

Upadek zaczął się niewinnie, ale skończył katastrofą. Tadeusz nawiązał romans z koleżanką z pracy, choćby się z tym nie kryjąc. Marcelina odkryła prawdę, ale zamiast scen, cicho spakowała rzeczy. Wniosła pozew o rozwód, zabrała Zosię i wyjechała do rodziców. Jadwiga pamięta ten dzień, gdy syn wrócił do pustego mieszkania. Był zagubiony, ale nie żałował. „Sama jest sobie winna, nie doceniała mnie” – rzucił, a Jadwiga po raz pierwszy spojrzała na niego jak na obcego. Jej chłopiec, jej duma, stał się człowiekiem, który zniszczył rodzinę przez własną głupotę i egoizm.

Sąsiedzi plotkowali, obwiniając Marcelinę: „Porzuciła męża, zabrała dziecko, egoistka!” Jadwiga milczała, ale w środku gotowała się ze złości. Wiedziała prawdę. Wiedziała, jak Marcelina nocami kołysała Zosię, jak harowała na dwóch etatach, gdy Tadeusz „odpoczywał” z kolegami. Wiedziała, jak synowa próbowała ratować małżeństwo, zanim on podeptał jej godność. Teraz, gdy Marcelina odeszła, Jadwiga nie potrafiła jej winić. Przeciwnie – podziwiała jej siłę. Odejść od kogoś, kogo się kocha, by ratować siebie – to czyn, którego jej syn nigdy nie zrozumie.

Minął rok. Tadeusz żył sam, narzekając na samotność, ale nie robiąc nic, by się zmienić. Obwiniał wszystkich – Marcelinę, los, choćby matkę, która „go nie wsparła”. Jadwiga patrzyła na niego i widziała nie mężczyznę, ale rozpuszczonego chłopca, którego może sama zepsuła ślepą miłością. Serce bolało ją z jego powodu, ale nie mogła już usprawiedliwiać jego czynów. Wspominała, jak krzyczał na Marcelinę, jak ignorował Zosię, i rozumiała: sam wybrał tę drogę.

Tymczasem Marcelina rozkwitła. Znalazła nową pracę, zapisała się na kurs fotografii, o którym marzyła. Zosia, jej mała kop”Jadwiga westchnęła ciężko, uświadamiając sobie, iż czasem największym aktem miłości jest pozwolenie komuś odejść, choćby jeżeli oznacza to patrzenie, jak własne dziecko błądzi w ciemności.”

Idź do oryginalnego materiału