**Dziennik, 15 października**
Mój syn stał się prawdziwym bałaganiarzem, a jego dziewczyna to jego wierne odbicie. Jestem zmęczona życiem w tym ich chaosie.
Nigdy nie sądziłam, iż to powiem na głos, ale mam dość. Dość brudnych naczyń, podłogi, która nie widziała miotły od tygodni, tej uporczywej woni resztek jedzenia i uczucia, jakbym mieszkała z niechlujnymi współlokatorami, a nie we własnym mieszkaniu. A to wszystko przez mojego własnego syna i jego ukochaną, którzy od dwóch miesięcy traktują mój dom jak hotel.
Łukasz ma dwadzieścia lat. Studiuje zdalnie, właśnie skończył służbę wojskową i od razu znalazł pracę. Teoretycznie dorosły mężczyzna samodzielny, pomaga w opłatach, nie wyleguje się bezczynnie. Byłam z niego dumna. Aż do *tej* rozmowy.
Mamo powiedział pewnego dnia dla Kingi to trudne w domu. Rodzice ciągle się kłócą, rzucają czym popadnie, nie może choćby spokojnie się uczyć. Może zostać u nas na jakiś czas, aż się uspokoi? Nie będziemy sprawiać problemów.
Zlitowałam się. Wcześniej ją widywałam nieśmiałą, grzeczną, z opuszczonym wzrokiem i cichym głosem. Jak odmówić? Zwłaszcza iż Łukasz ma swój pokój, jest miejsce. Ale nie spodziewałam się prezentu, który mi zafundowali.
Pierwsze tygodnie starali się: naczynia pozmywane, podłoga zamieciona, cisza. Ustaliliśmy choćby harmonogram sprzątania: sobota ich kolej, środa moja. Myślałam, iż może naprawdę dojrzeli. Ale po trzech tygodniach wszystko się posypało.
Brudne talerze z zaschniętymi resztami stały w zlewie dniami, włosy i opakowania zatykały podłogę. Łazienka? Ślady szamponu, włosy w odpływie, zaschnięte mydło. Ich pokój wyglądał jak legowisko: ubrania porozrzucane, okruchy na stole, łóżko niezasłane. Kinga chodzi w maseczce na twarzy, z telefonem w ręku, jakby to był spa, a nie mój dom.
Próbowałam rozmawiać, prosić, przypominać. Zawsze ta sama odpowiedź: Nie mieliśmy czasu, zrobimy później. Tylko iż później nigdy nie nadchodziło. Więc zaczęłem im wręczać mopa i środki czystości bez słowa, w milczeniu. choćby to nic nie dało. Raz rozlali sos na obrus nie wytrzyli. Po prostu wyszli. I znów ja musiałem sprzątać.
Gdy wszedłem do ich pokoju i zobaczyłem ten syf, nie wytrzymałem:
Naprawdę wam to nie przeszkadza? Żyjecie jak świnie?
Łukasz, bez mrugnięcia, odparł:
Geniusze panują nad chaosem.
Tylko iż ja w tym chaosie nie widzę geniuszy. Tylko dwóch dorosłych, którym wygodnie żyć jak zwierzęta i mieć mamę za służącą.
Łukasz obiecywał współpracę zakupy, rachunki. W rzeczywistości płaci tylko za prąd. Zakupy raz w tygodniu, ale zamawianie sushi, pizzy i innych smakołyków prawie codziennie. Czasem mi podsuną, ale to mnie nie wzrusza lodówka i tak pusta. Za te pieniądze można by wykarmić całą rodzinę.
Kinga nie pracuje, jest na studiach. Ma stypendium, ale nigdy nie dołożyła się do zakupów ani sprzątania. Wszystko idzie na jej fanaberie. Gdy zasugerowałem, żeby trochę pomogła, wzruszyła ramionami, obrażona.
Wychowałem Łukasza sam. Jego ojciec odszedł przed jego narodzinami. Moi rodzice pomagali, harowałem podwójnie, oszczędzałem, robiłem wszystko dla niego. Nigdy mu niczego nie wypominałem. I nie chcę teraz zaczynać. Ale widzieć, jak moje mieszkanie zmienia się w ruderę już nie mogę.
Próbowałem rozmawiać spokojnie. Raz, dwa, trzy Teraz już wiem oni się nie zmienią. Uważają, iż jestem starą marudą, iż powini