Mój syn stał się pantoflarzem. Ona rządzi wszystkim, a ja boję się cokolwiek powiedzieć: ból matki, która nie poznaje własnego dziecka.

twojacena.pl 3 dni temu

Któregoś dnia, gdy Jarosław się ożenił, ledwie znałam swoją przyszłą synową. Minęły zaledwie dwa tygodnie od ich spotkania, a pierwsze wrażenie pozostawiło we mnie niepokój. Przesadny makijaż, krzykliwa suknia, wydęte usta – wszystko to zdradzało raczej lenistwo niż kobiecość. Znak, iż przywykła brać, ale nie dawać.

Jej rodziców ujrzałam tuż przed Urzędem Stanu Cywilnego. Udawali uprzejmość, przyjechali drogim autem, które – jak się okazało – było wynajęte. Taksówka wydała im się zbyt pospolita. Wymieniłam z mężem znaczące spojrzenie: na hojność nie było co liczyć. Ślub, nawiasem mówiąc, opłaciliśmy my. W całości.

Przenieśliśmy się do miasta na krótko przed narodzinami Jarka. Dorastał jako wrażliwy, delikatny chłopiec. Pisał wiersze, przejmował się drobiazgami. Na wsi może wyrósł prawdziwy twardziel – ale miejskie życie uczyniło go kruchego. Do dwudziestu sześciu lat miał ledwie trzy dziewczyny, o których dowiadywałam się przez przypadkowe fragmenty rozmów telefonicznych. Nigdy nie był otwarty.

Zachowywał się jak inni: czasem wracał podchmielony, czuć było od niego papierosy, ale potem niby rzucił. Po ślubie zostali z nami. Mamy trzy pokoje, my z mężem przesunęliśmy się do mniejszego, a młodym oddaliśmy duży. Nie żal – byleby żyli w zgodzie. Ale zgody nie było. Tylko krzyki. A raczej jeden głos – piskliwy, kapryśny, rozkazujący. To była ona – Kinga.

Co dali jej rodzice? Nie mam pojęcia. My wręczyliśmy kopertę z niezłą sumą. Krewni, jak się później dowiedziałam, też dawali pieniądze. Ale wdzięczności nie doczekałam.

Kinga prawie nie wychodziła z pokoju. Jadła tylko zamówione jedzenie. Pracowała jako stylistka paznokci i choćby w domu palcem nie kiwnęła. Domowe obowiązki były „nie jej”. Mój syn jadł to, co sam kupił, albo dojadał nasze resztki – w milczeniu, ze spuszczonym wzrokiem. Wstyd mu było. To nie była miłość – to była niewola.

Potem wyprowadzili się. Wynajęli mieszkanie niedaleko jej salonu. I wtedy oto „hojna dusza” po raz pierwszy od miesięcy usiadła z nami przy stole, wypiła herbatę, zjadła ciasto. choćby się zdziwiłam – już nie na diecie? Gdy wsiadała do samochodu, dostrzegłam w jej spojrzeniu pogardę. A może mi się zdawało. Ale to uczucie – jak nóż pod żebrami – zostało.

Wczoraj odwiedziłam ich. Kinga, oczywiście, była w pracy. Przywitał mnie syn. Zmęczony, apatyczny. Zaproponował herbatę – właśnie wrócił z pracy, nie ma co jeść. Na szczęście przywiozłam pełną torbę zakupów – chociaż teraz lodówka jest pełna.

Okazało się, iż teraz jeździ do pracy na autobusie. Samochód został Kindze – „ona musi jeździć do klientów, jakże by miała komunikacją?” Do salonu, nawiasem mówiąc, jest 400 metrów. Ale ona się męczy, jej niewygodnie. A on – pieszo, w deszcz, w mróz. Bo jej tak wygodnie.

A potem się wygadał – ma kredyty. Nie jeden. Jeden z nich – na wyjazd do Egiptu. Ale nie dla nich dwojga. Dla niej. „Zmęczyła się” i poleciała odpocząć z przyjaciółką. Nie pytałam, kim była ta „przyjaciółka”. Widziałam, jak się kurczy przy takich pytaniach. Widziałam jego milczące cierpienie.

Wróciłam do domu i rozpłakałam się. Opowiedziałam wszystko mężowi. Machnął tylko ręką: „Od początku wiedziałem, iż tak będzie”. Ale mnie to boli. Jestem matką. Nie po to rodziłam i wychowywałam syna, by stał się cieniem obcej kobiety.

Teraz choćby nie śmiem otwarcie czegoś powiedzieć. Boi się, iż Kinga zrobi kolejną awanturę. A ja – iż stracę z nim kontakt na zawsze. To boli. Czuję się bezradna. Gdzie popełniłam błąd? Dlaczego nie nauczyłam go być mężczyzną? Dlaczego mój syn to pantoflarz?

Najstraszniejsze, iż nic nie mogę zmienić. Tylko patrzeć, jak mój chłopiec zamienia się w cień, i czekać. Czekać, aż sam zrozumie, iż nie żyje własnym życiem. Tylko niech nie będzie za późno.

Idź do oryginalnego materiału