Mój syn był przyjacielem i wsparciem przez całe życie, ale po ślubie staliśmy się obcy.

newsempire24.com 2 tygodni temu

Mój syn był moim przyjacielem i podporą przez całe życie. Ale po ślubie staliśmy się obcy.

Nigdy nie pomyślałam, iż moje dziecko może tak się zmienić pod wpływem innej osoby. Mój jedyny syn, Aleksander, zawsze był złotym chłopcem – uprzejmym, dobrym, chętnym do pomocy. Taki dorastał, taki pozostał i jako dorosły. Do czasu, gdy się ożenił, byliśmy nierozłączni: często się widywaliśmy, godzinami rozmawialiśmy o wszystkim na świecie, dzieliliśmy się smutkami i radościami, pomagaliśmy sobie nawzajem. Oczywiście w rozsądnych granicach – nie wtrącałam się w jego życie ponad miarę. Ale wszystko runęło, gdy w jego życiu pojawiła się ona – Małgorzata.

Na ślub Małgorzata i Aleksander otrzymali od jej rodziców prezent – kawalerkę w centrum Krakowa, świeżo po remoncie. Była to ich własność, ich małe gniazdko. Nigdy u nich nie byłam, ale syn pokazywał mi zdjęcia na telefonie: jasne ściany, nowe meble, przytulnie. Po śmierci męża nie została mi ani złotówka oszczędności, więc zdecydowałam się oddać młodym niemal wszystkie swoje ozdoby – złote łańcuszki, pierścionki, kolczyki, które gromadziłam przez lata. Powiedziałam Małgorzacie: „Jeśli chcesz, możesz przetopić, nie mam nic przeciwko”. Chciałam zrobić im przysługę, wesprzeć na starcie.

Ale Małgorzata… Od razu dała się poznać. Kobieta z charakterem – ostrym jak brzytwa. Zauważyłam, jak zaglądała do kopert z pieniędzmi, które dostali na ślubie – ciekawość ją zżerała, ile tam jest. To mnie zastanowiło. Z jednej strony taka ambicja mogłaby sprawić, iż będzie dobrą żoną, ale z drugiej – z nią trzeba trzymać się na baczności. Współczesne kobiety często widzą w mężu portfel, wydają jego pieniądze jak swoje, a potem rozwodzą się, zabierają połowę i szukają nowej zdobyczy. Nie chcę dla Aleksandra takiego losu, ale niepokój gryzie mnie od środka.

Pół roku po ślubie Małgorzata oznajmiła, iż na razie nie chce mieć dzieci. Jeszcze nie teraz, bo w ich małej kawalerce to niemożliwe. Wzruszała ramionami: „Co zrobić? Kredytu brać nie chcę, a na większe mieszkanie nie wiadomo kiedy zarobimy. Aleksander jeszcze nie jest dużym szefem”. Rozważała na głos, ale ja słyszałam w jej głosie kalkulację. A ja mieszkam w domu, który zaczął budować mój zmarły mąż. Stoi niedokończony, z dziurami w ścianach. Zimą jest w nim zimno jak w lodowcu – na ogrzanie całej machiny nie starcza mi emerytury. I wtedy Małgorzata zaproponowała: „Sprzedaj dom, kup sobie kawalerkę, a resztę daj nam na nowe mieszkanie. Wtedy pomyślimy o dzieciach.”

Rozumiecie, co to znaczy? Ona chce, żebym ja, stara i słaba, przeprowadziła się do klitki, a oni wzięli wszystko, co najlepsze. A potem, kto wie, może i tę kawalerkę zabiorą, wysyłając mnie do domu starców. Na początku choćby rozważałam zgodę – gdyby chociaż raz w miesiącu pomagali mi finansowo. Ale teraz? Nigdy w życiu! Z taką jak Małgorzata trzeba się mieć na baczności – można się spodziewać wszystkiego.

Po tej rozmowie Aleksander przyjeżdżał do mnie kilka razy. Sugerował, iż jej pomysł wcale nie jest taki zły: „Po co ci duży dom? W mieszkaniu będzie łatwiej, mniejsze opłaty.” Stałam przy swoim: „Miasto rośnie, za 5-10 lat domy podrożeją. Moja działka to już nie peryferia, sprzedawać teraz to głupota.” Raz zaproponowałam: zamieńmy się. Oni przeprowadzą się do mojego domu, a ja do ich kawalerki. Przecież to to samo, prawda? Ale Małgorzata zaparła się. Nie podobało jej się, iż dom trzeba naprawiać, inwestować, podczas gdy ja będę mieszkać w ich podarowanej kawalerce bez zmartwień. Potrzebuje wygody, choćby jeżeli moja opcja jest korzystniejsza. Taka już jest – i nic na to nie poradzisz.

A potem zachorowałam. Poważnie, do kości. Leżałam w łóżku, nie mogłam wstać – gorączka, kaszel, głowa pękała. Zadzwoniłam do Aleksandra, błagałam, żeby przyjechał, przyniósł jedzenie, leki. Wiedziałam, iż młodzi nie mają dużo czasu, ale nie byłam w stanie choćby zaparzyć herbaty. Kiedyś nie wyobrażałam sobie, iż rzuci wszystko i przybiegnie. A teraz? Przyjechał dopiero następnego dnia. Uwarzył mi jakiś proszkowy „Theraflu”, rzucił na stół paczkę aspiryny – bez pudełka, wyglądała na przeterminowaną – wzruszył ramionami i wyszedł. Na szczęście podratowała mnie przyjaciółka – przyniosła zupę, lekarstwa, wszystko, co potrzebne. A gdyby jej nie było? Co wtedy?

Mój syn był moim światłem, moją podporą przez całe życie. Ufałam mu bezgranicznie – był nie tylko synem, ale przyjacielem, częścią mnie. Ale ślub wszystko przekreślił. Staliśmy się obcy, a ja jestem bezsilna, by to zmienić. On – moje jedyne dziecko, moja miłość, moja duma, ale teraz widzę: jego serce nie jest już ze mną. Wybrał ją. Małgorzata stanęła między nami jak ściana, a ja zostałam po tamtej stronie – samotna, porzucona, niepotrzebna. Rozum mówi: więź, która była, jest zerwana. Nadszedł czas wyboru – matka czy żona. A wybór jest jasny jak dzień. Ale serce wciąż ma nadzieję, iż przypomni sobie, kim byłam dla niego, i wróci. Ale z każdym dniem ta nadzieja topnieje jak śnieg pod obcym słońcem.

Idź do oryginalnego materiału