Mój przyjazd do wspólnego mieszkania zniszczył życie siostry: teraz jej mąż chce rozwodu, a ona obwinia mnie

twojacena.pl 2 dni temu

Mój przyjazd do naszego wspólnego mieszkania zrujnował życie siostry: teraz jej mąż chce się rozwodzić, a ona obwinia mnie

Moja siostra Agnieszka obwinia mnie, iż jej mąż ją porzucił. Nie, nie odszedł dla mnie, ale według niej, gdybym zostawiła ich w spokoju, żyłaby szczęśliwie. Oczywiście, mogliby się cieszyć życiem w naszym wspólnym mieszkaniu w Poznaniu, podczas gdy ja wynajmowałabym kwaterę i płaciła obcym ludziom. Ale nie zamierzałam oddawać swojego prawowitego miejsca.

Razem z siostrą odziedziczyłyśmy po rodzicach dwupokojowe mieszkanie. Mama i tata zmarli, gdy byłyśmy już dorosłe: ja miałam 20 lat, Agnieszka — 18. Studiowałam w Warszawie i tam zostałam po studiach, a Agnieszka mieszkała w rodzinnym domu w Poznaniu.

Siedem lat spędziłam w stolicy, ale zmęczył mnie zgiełk wielkiego miasta i postanowiłam wrócić. Pracuję zdalnie, więc zmiana pracy mi nie groziła. Ale Agnieszka zdołała mnie zaskoczyć. Nigdy nie byłyśmy bliskie, choćby po śmierci rodziców. Każda przeżywała żałobę po swojemu, rozmowy były rzadkie, a tematy powierzchowne. Jednak fakt, iż Agnieszka wyszła za mąż, był dla mnie ciosem. Nie powiedziała mi ani słowa, nie zaprosiła na ślub. To zabolało. To moja siostra, ale milczałam.

Mój powrót do Poznania i zamieszkanie we wspólnym mieszkaniu wywołało burzę niezadowolenia u Agnieszki i jej męża Marka. Mieli nadzieję, iż zmienię zdanie, a choćby nie zwolnili dla mnie pokoju, choć uprzedziłam o przeprowadzce miesiąc wcześniej. Przyjechałam wieczorem, więc przestawianie mebli zostało na rano.

Tak zaczęło się nasze wspólne życie we troje. Agnieszka i Marek dali jasno do zrozumienia, iż im przeszkadzam, ale mnie to nie obchodziło. To też moje mieszkanie. Zachowywałam się cicho: nie puszczałam muzyki, nie zapraszałam gości, prawie nie wychodziłam z pokoju. Ale mieszkanie z nimi okazało się nie do zniesienia.

Agnieszka nie zawracała sobie głowy sprzątaniem, a Marek był jeszcze gorszy. Po nim łazienka wyglądała jak po burzy: brudne ubrania na podłodze, plamy na ścianach, mokry ręcznik — czasem mój! — porzucony na koszu. Kradł moje jedzenie. Mamy z siostrą różne podejście do zakupów: ona bierze więcej, ale taniej, ja — mniej, ale lepszej jakości. Marek potrafił wziąć mój jogurt i zjeść, a gdy protestowałam, pytał, czy mi szkoda.

Kuchnia po gotowaniu Agnieszki przypominała pobojowisko: kuchenka upstrzona plamami, fartuch zachlapanym, czasem trzeba było choćby umyć podłogę. Brudne naczynia stały przez dni, aż w końcu, zmęczona pustymi szafkami, sama je myłam. Chyba na to właśnie liczyli.

Szybko zmęczyłam się tym koszmarem i zaproponowałam stworzenie harmonogramu sprzątania wspólnych przestrzeni. Ale Agnieszka tylko machnęła ręką:

„Jeśli ci przeszkadzają brudne garnki, to umyj. I tak sama po sobie sprzątasz. Masz mnóstwo czasu, a my pracujemy.”

„Ja też pracuję, tylko zdalnie” — odparłam.

„No i co? I tak masz więcej czasu.”

Zrozumiałam, iż dyskusja jest bez sensu. Więc zabrałam czyste naczynia do swojego pokoju, kupiłam małą lodówkę i zamontowałam zamek w drzwiach. Wychodziłam rzadko, żeby nie grzebali w moich rzeczach.

„Oj, księżniczka, nie zapomnij podpisać talerzy, jak zostawisz je w kuchni!” — drwiła Agnieszka. — „Marek, może i my zamontujmy zamek? Kto wie, kto się tu kręci.”

Kłótnie stały się codziennością. Wkurzało mnie, iż ani Agnieszka, ani Marek nie chcą się dogadać. Wróciłam do własnego domu, a nie wparowałam do nich! Mam takie same prawa, a Marek ma ich jeszcze mniej. Starałam się jednak unikać awantur.

Po kolejnej kłótni, tym razem o bałagan w łazience, zaczęłam pakować rzeczy. Dwa dni później się wyprowadziłam.

„Zrzuciłaś kamień z serca” — rzuciła Agnieszka.

Nie wiedziała jeszcze, iż postanowiłam sprzedać swoją część mieszkania. Po dwóch tygodniach wysłałam jej oficjalne pismo z propozycją wykupu mojej połowy, ostrzegając, iż w przeciwnym razie znajdę innego kupca. Agnieszka zadzwoniła wściekła:

„Oszalałaś? Po co sprzedawać mieszkanie?”

„Bo ty i twój mąż uniemożliwiacie mi życie w moim domu. Sprzedam swoją część, wezmę kredyt, a ty rób, co chcesz.”

„Sprzedać obcym? To zamieni nasze życie w koszmar!” — krzyczała.

„Możemy sprzedać razem, dostaniemy więcej. Obie weźmiemy kredyty i kupimy coś swojego.”

Agnieszka upierała się, iż ich nie stać na raty, i pytała, czego się wtrącam. Miałam dość tłumaczenia, iż nie mogę z nimi mieszkać. Chciała zawłaszczyć całe mieszkanie, a ja mam się tułać? Nie w moim stylu.

Dałam jej tydzień na zastanowienie, ostrzegając, iż potem zacznę szukać kupca. Po dwóch dniach Agnieszka zadzwoniła i oznajmiła, iż jest w ciąży. Pogratulowałam i zapytałam, czy przemyślała moją propozycję.

„Ty nie rozumiesz? Jestem w ciąży! Jaki kredyt? Z obcymi też nie możemy, będzie dziecko!”

Roześmiałam się. Odpowiedziałam, iż oferta sprzedaży całości dalej stoi.

Kolejne dwa dni później Agnieszka zadzwoniła zapłakana. Okazało się, iż Marek, gdy dowiedział się o potencjalnym kredycie, oświadczył, iż nie jest gotowy na takie obciążenie, spakował się i pojechał do matki. A ciąża? Agnieszka skłamała, żeby mnie zmiękczyć.

Teraz Marek składa pozew o rozwód, a Agnieszka płacze, iż zrujnowałam jej małżeństwo. Mówi, iż dopóki nie wróciłam, wszystko było idealne: własne mieszkanie, zero problemów. Nie czuję winy. Sami uczynili moje życie nie do zniesienia. Zablokowałam jej numer — teraz wszystkim zajmie się prawnik. Siostra już mi nie jest potrzebna.

Idź do oryginalnego materiału