Moja siostra Agnieszka obwinia mnie o to, iż mąż ją opuścił. Nie, nie odszedł do mnie, ale jej zdaniem, gdybym zostawiła ich w spokoju, żyli by szczęśliwie. Oczywiście, mogliby cieszyć się życiem w naszym wspólnym mieszkaniu w Poznaniu, podczas gdy ja wynajmowałabym kawalerkę i płaciła obcym ludziom. Ale nie zamierzałam oddawać swojego prawowitego miejsca.
Razem z siostrą odziedziczyłyśmy dwupokojowe mieszkanie po rodzicach. Mama i tata odeszli, gdy byłyśmy już dorosłe: ja miałam dwadzieścia lat, Agnieszka osiemnaście. Studiowałam w Warszawie i tam zostałam po studiach, a Agnieszka mieszkała w rodzinnym domu w Poznaniu.
Siedem lat spędziłam w stolicy, ale zmęczył mnie zgiełk wielkiego miasta i postanowiłam wrócić do domu. Pracuję zdalnie, więc zmiana pracy mi nie groziła. ale Agnieszka zdołała mnie zaskoczyć. Nigdy nie byłyśmy blisko, choćby po śmierci rodziców. Każda przeżywała żałobę po swojemu, rozmowy telefoniczne były rzadkie, a tematy powierzchowne. Jednak wiadomość, iż Agnieszka wyszła za mąż, była dla mnie ciosem. Nie powiedziała mi ani słowa, nie zaprosiła na ślub. To bolało. Jest moją siostrą, ale milczałam.
Mój powrót do Poznania i wprowadzenie się do wspólnego mieszkania wywołało burzę niezadowolenia u Agnieszki i jej męża Krzysztofa. Liczyli, iż zmienię zdanie, a choćby nie zwolnili mnie pokoju, choć uprzedzałam o powrocie miesiąc wcześniej. Przyjechałam wieczorem, więc przestawianie mebli zostawiłam na rano.
Tak zaczęło się nasze wspólne życie we trójkę. Agnieszka i Krzysztof dawali mi jasno do zrozumienia, iż im przeszkadzam, ale mnie to nie obchodziło. To też moje mieszkanie. Zachowywałam się cicho: nie puszczałam muzyki, nie zapraszałam gości, prawie nie wychodziłam z pokoju. Ale życie z nimi okazało się nie do zniesienia.
Agnieszka nie trudziła się sprzątaniem, a Krzysztof był jeszcze gorszy. Po nim łazienka zamieniała się w bagno: brudne ubrania na podłodze, plamy na ścianach, mokry ręcznik – czasem mój! – rzucony byle gdzie. Podjadał moje jedzenie. Mamy różne podejście do zakupów: ona kupuje więcej, ale taniej, ja wybieram mniej, ale lepszej jakości. Krzysztof potrafił wziąć mój jogurt i zjeść, a gdy się oburzyłam, pytał, czy mi szkoda.
Kuchnia po gotowaniu Agnieszki wyglądała jak po nawałnicy: kuchenka upstrzona tłuszczem, fartuch poplamiony, czasem choćby podłoga wymagała mycia. Naczynia potrafiły stać brudne przez dni, aż w końcu, zmęczona widokiem pustych szafek, zmywałam je sama. Chyba na to liczyli.
Szybko znużył mnie ten koszmar i zaproponowałam stworzenie harmonogramu sprzątania wspólnych przestrzeni. ale Agnieszka tylko machnęła ręką:
„Jeśli brudna zastawa ci przeszkadza, to ją umyj. Ty i tak sprzątasz po sobie. Masz mnóstwo czasu, a my pracujemy.”
„Ja też pracuję, tylko zdalnie,” odparłam.
„No i co? I tak masz więcej wolnego.”
Zrozumiałam, iż dyskusja nie ma sensu. Więc zabrałam czyste naczynia do pokoju, kupiłam małą lodówkę i zamontowałam zamek w drzwiach. Wychodziłam rzadko, by nie grzebali w moich rzeczach.
„Oho, księżniczka, nie zapomnij podpisać talerzy, bo zostawisz je w kuchni!” — drwiła Agnieszka. — „Krzysiu, może i my zamontujmy zamek? Kto wie, kto tu się włóczy.”
Kłótnie stały się codziennością. Wkurzało mnie, iż ani Agnieszka, ani Krzysztof nie chcą dogadać się po ludzku. Wróciłam do własnego domu, a nie wparowałam do nich bez pytania! Mam takie same prawa, a Krzysztof ma ich jeszcze mniej. Ale starałam się unikać awantur.
Po kolejnej sprzeczce o bałagan w łazience zaczęłam pakować rzeczy. Dwa dni później się wyprowadziłam.
„Z wozu spadło – koniom lżej,” rzuciła Agnieszka.
Nie wiedziała jeszcze, iż postanowiłam sprzedać swoją część mieszkania. Po dwóch tygodniach wysłałam jej oficjalne pismo z ofertą wykupu mojej połowy, uprzedzając, iż w przeciwnym razie znajdę innego kupca. Agnieszka zadzwoniła wściekła:
„Oszalałaś? Po co sprzedawać mieszkanie?”
„Bo ty z mężem nie dajecie mi tu żyć. Sprzedam swoją część, wezmę kredyt, a ty rób, co chcesz.”
„Sprzedać obcym? To zrujnuje nam życie!” — wrzeszczała.
„Możemy sprzedać całe mieszkanie, dostaniemy więcej. Obie weźmiemy kredyty i kupimy własne.”
Agnieszka powtarzała, iż ich nie stać na raty i czego się wtrącam. Zmęczyło mnie tłumaczenie, iż nie mogę z nimi mieszkać. Ona chciała zagarnąć całe mieszkanie, a ja mam się tułać? Nie w moim stylu.
Dałam jej tydzień na zastanowienie, po czym zaczęłabym szukać kupców. Po dwóch dniach Agnieszka oznajmiła przez łzy, iż jest w ciąży. Pogratulowałam i zapytałam, czy rozważyła moją propozycję.
„Niby nie rozumiesz? Jestem w ciąży! Jakie kredyty? Z obcymi też nie możemy, będziemy mieli dziecko!”
Roześmiałam się. Oferta sprzedaży całości wciąż aktualna, odparłam.
Minęły kolejne dwa dni, a Agnieszka znów zadzwoniła, szlochając. Okazało się, iż Krzysztof, gdy tylko usłyszał o kredycie, oświadczył, iż nie jest gotowy na takie obciążenie, spakował manatki i wyjechał do matki. A ciąża? Agnieszka skłamała, by mnie zmiękczyć.
Teraz Krzysztof chce rozwodu, a Agnieszka płacze, iż zniszczyłam jej małżeństwo. Jakbym nie wróciła, to mieliby raj na ziemi: własne mieszkanie, zero problemów. Nie czuję winy. Sami uczynili moje życie nieznośnym. Zablokowałam jej numer — resztą zajmie się prawnik. Siostra już mi nie potrzebna.