No szefie, to ci dopiero historia. Mój mąż, Wojtek, od pół roku siedzi u swojej „chorątej” matki i choćby mu do głowy nie przyszło, żeby wrócić do domu. A jeszcze mi wypomina, iż go nie rozumiem i nie wspieram.
No przecież co ja mam niby zrobić z teściową, która udaje, żeby rozbić nasze małżeństwo? Ona po prostu przywiązuje go do siebie najprościej jak się da – grając ofiarę. Już raz mieszkałam z tą kobietą i wystarczy, więcej tego błędu nie powtórzę.
Jak tylko dowiedziała się, iż bierzemy ślub z Wojtkiem, to mało jej zawału nie strzeliło. choćby nie kryła, iż jej się to nie podoba. Oczywiście nie chciała się otwarcie kłócić, żeby syn uważał ją za świętą matkę, ale ciągle mnie prowokowała i miała pretensje o byle co. Na szczęście mam swoje mieszkanie, gdzie razem z Wojtkiem zamieszkaliśmy, więc specjalnie się z nią nie widywałam. Ale widziałam, iż ją to wkurza – nie mogła już tak łatwo kontrolować syna, a synowa wcale nie miała zamiaru jej dogadzać.
Więc wpadła na inny pomysł – klasyczny, zresztuje nie pierwsza. Zaczęła udawać, iż jest ciężko chora i potrzebuje ciągłej opieki. Wojtek, który nigdy wcześniej nie miał do czynienia z takimi zagrywkami, dał się nabrać i teraz nonat siedzi u niej. Ta „biedna staruszka” miała tyle chorób, iż mogłaby zostać eksponatem w szpitalu – raz wysokie ciśnienie, raz niskie, bóle w klatce, kręgosłup, kolana, omdlenia… Ale po czasie zrozumiałam, iż to tylko ściema.
Jak pierwszy raz „zachorowała”, a Wojtek został u niej na tydzień, to i ja przyjechałam pomóc. Myślałam, iż naprawdę coś poważnego. Pierwszego dnia grała swoją rolę idealnie, ale po dwóch dniach zauważyłam, iż jak tylko Wojtek wychodzi, to ona od razu zdrowieje, śmieje się, ma siłę. A jak on wraca – znowu ledwo zipie. Powiedziałam Wojtkowi, co widzę, ale oczywiście mi nie uwierzył. No bo przecież matka tak pięknie udaje. Spakowałam się i wróciłam do domu.
On też wrócił po kilku dniach, mówiąc, iż mama już lepiej. Pewnie dlatego, iż w końcu miałam dość i wyszłam – a to ją tak ucieszyło, iż zapomniała o chorobie. Ale nie na długo. Jak tylko zobaczyła, iż Wojtek znów jest tylko mój, to znowu zaczęła grać umierającą. I za każdym razem mój mąż się pakował i jechał do niej „na nieokreślony czas”.
Najbardziej mnie wkurzało, iż jak tylko ja sugerowałam wezwanie lekarza, to nagle z niej schodziło. Jak tylko słyszała, iż może przyjechać doktor, to od razu wracała do formy. A Wojtek, jak już był pewien, iż mama przeżyje, wracał do domu.
Ale teraz już minęło pół roku. Na początku miała operację kolana – spadła dwa lata temu i w końcu się zoperowała. Wtedy rzeczywiście potrzebowała pomocy, więc Wojtek towarzyszył jej przez ten pierwszy tydzień. Spoko, rozumiem. Ale potem… już mogła chodzić, tylko co chwilę opowiadała synowi, jak się przewróciła, ledwo żyje, a on w pracy i nie może pomóc. Od pół roku siedzi u niej, a lekarze tylkoW końcu powiedziałam mu, iż albo wraca do domu na stałe, albo pakuje swoje rzeczy i wyprowadza się do mamy na zawsze, bo ja już nie mam siły na te wieczne dramaty.