Marek wrócił, żeby zabrać mnie i nasze troje noworodków do domu kiedy je zobaczył, kazał zostawić je w szpitalu.
Po latach tęsknoty, Zofia w końcu spełniła swój najskrytszy sen: urodziła piękne trójaczki córek. Zaledwie dzień później mąż odrzucił je, przekonany, iż dzieci są przeklęte.
Spojrzałam na trzy maleńkie dziewczynki, a serce rozlało się pośród nich. Jadwiga, Zuzanna i Klara były cudami, każdy ich oddech mały cud. Czekałam na nie latami, w modlitwach i nadziei.
Teraz leżały w kołyskach, ich małe buzie były spokojne jak nocny nieboskłon. Wytarłam łzę z policzka, czując, iż już ich kocham z całej siły.
Wtedy zobaczyłam Marka. Wrócił z zakupów, ale coś było nie tak. Jego twarz była blada, oczy nie mogły spotkać się z moimi, a on stał przy drzwiach, jakby nie był pewien, czy chce znajdować się w tym samym pomieszczeniu.
Marek? szepnęłam, podając krzesło obok łóżka. Usiądź. Patrz na nie są tu. Udało nam się.
Tak są piękne mruknął, nie patrząc wprost na dziewczynki. Zbliżył się nieco, ale wciąż unikał mojego wzroku.
Marek, drżała moja głowa, co się dzieje? Przerażasz mnie.
Wziął głęboki oddech i wypluł: Zosiu, nie sądzę nie sądzę, iż możemy je zatrzymać.
Uczucie, jakby ziemia zniknęła pod stopami, wypełniło mnie. Co? Co mówisz? To nasze córki!
Zaciął się i odwrócił wzrok, jakby nie mógł znieść mojego spojrzenia. Moja mama poszła do wróżki wyszeptał.
Zadrżałam, nie wierząc. Wróżka? Marek, nie żartujesz?
Powiedziała iż te dzieci nasze dziewczynki przyniosą tylko nieszczęście. Zrujnują moje życie i będą przyczyną mojej śmierci przerwał, głos mu się łamał.
Złapałam oddech, próbując pojąć jego słowa. To szaleństwo. To tylko niemowlęta!
Jego twarz zdradzała strach. Mama przysięga na tę wróżkę. Miała rację w przeszłości i nigdy nie była tak pewna.
Złość rozgorzała w mnie jak ogień. Z powodu jakiejś przepowiedni chcesz je porzucić? Po prostu zostawić je tutaj?
Zatrzymał się, patrząc na mnie z mieszanką strachu i winy. jeżeli chcesz je zabrać do domu w porządku wyszeptał, ale nie będę przy nich. Przepraszam, Zosiu.
Patrzyłam na niego, czując szok. Naprawdę tak poważnie? Odchodzisz od córek przez jakąś babciną legendę?
Milczał, opuszczając wzrok, ramiona opadały.
Wziąłam drżący oddech, próbując się zebrać. jeżeli wyjdziesz, Marek, nie wrócisz. Nie pozwolę, byś skrzywdził nasze dziewczynki.
Spojrzał ostatni raz, twarz rozdarła wahanie, po czym ruszył w stronę drzwi. Przepraszam, Zosiu szepnął i odszedł, a jego kroki odbijały się echem w korytarzu.
Usiadłam przy pustym progu, serce waliło jak młot. Pielęgniarka weszła, zobaczyła mój wyraz, położyła dłoń na ramieniu i dała mi milczenie jako pocieszenie, gdy pakowałam rzeczy.
Patrzyłam na moje maleństwa, łzy zamazywały wzrok. Nie bójcie się, dziewczynki szepnęłam, głaszcząc każdą główkę. Jestem z wami. Zawsze będę.
W ramionach ich poczułam mieszankę strachu i nieugiętej determinacji. Nie wiedziałam, jak przetrwam sama, ale wiedziałam jedno: nigdy nie zostawię ich.
Kilka tygodni minęło od odejścia Marka, a każdy dzień bez niego był cięższy, niż mogłam sobie wyobrazić. Opieka nad trojgiem noworodków pochłaniała mnie całkowicie.
Niektóre dni czułam, iż ledwo trzymam się na powierzchni, ale walczyłam dla Jadwigi, Zuzanny i Klary. Były całym moim światem, a mimo bolesnego porzucenia, musiałam skupić się na nich.
Po południu przyszła Agnieszka, siostra męża, by pomóc. Była jedyną osobą z rodziny Marka, która chciała utrzymać kontakt, i liczyłam, iż może przekona go do powrotu. Jednak w jej oczach widać było niepokój.
Zosiu, usłyszałam coś Nie wiem, czy mam ci to powiedzieć, ale nie mogę milczeć powiedziała, zaciskając wargi.
Serce przyspieszyło. Mów śmiało.
Słyszałam mamę rozmawiającą z ciocią Celiną. Przyznała, iż nie ma żadnej wróżki odetchnęła.
Zamarłam. Co? Nie ma wróżki?
Mama wymyśliła to wszystko. Bała się, iż z trojaczkami Marek będzie miał mniej czasu dla niej. Myślała, iż jeżeli uwierzy, iż dziewczynki przynoszą pecha, zostanie przy niej wyjaśniła, łzy w oczach.
Pokój zdawał się wirować. Wściekłość wypełniła mnie tak mocno, iż musiałam położyć Klara, by nie zdradzić drżenia rąk.
Ta kobieta wyszeptałam, głos drżał z gniewu. rozerwała moją rodzinę dla własnych korzyści.
Agnieszka położyła rękę na ramieniu. Przykro mi, Zosiu. Nie sądzę, by mama przewidziała, iż tak go zostawi, ale powinieneś wiedzieć prawdę.
Nie spałam tej nocy. Część mnie chciała stawić czoła teściowej, inna chciała zadzwonić do Marka i powiedzieć mu prawdę, mając nadzieję na powrót.
Rankiem wykręciłam numer. Dłoń drżała przy przyciskach, a każde dzwonienie brzmiało jak wyrok. W końcu podniósł słuchawkę.
Marek, to ja powiedziałam, starając się brzmieć spokojnie. Musimy porozmawiać.
Zosiu, nie wiem, czy to dobry pomysł westchnął.
Posłuchaj nalegałam. Nie było wróżki. Twoja mama to wszystko wymyśliła.
Zapanowała cisza. W końcu odezwał się, tonem obojętnym. Nie wierzę. Mama nigdy nie wymyślałaby czegoś tak poważnego.
Zrobiła to, Marek wybuchnęłam. Usłyszałam od Agnieszki, iż przyznała się Carol. Kłamała, bo bała się utraty ciebie.
Zadrwił, a jego słowa były jak nóż. Wróżka już się sprawdzała. Nie znasz jej tak jak ja. Mama nie skłamałaby w takiej sprawie.
Serce mi się kraje, ale wymusiłam kontynuację. Pomyśl, dlaczego miałabym kłamać? To twoja rodzina, twoje córki. Jak możesz ich zostawić przez taką bajkę?
Milczał, po czym westchnął. Przepraszam, Zosiu. Nie mogę tego zrobić.
Linia zamarła. Zrozumiałam, iż podjął decyzję. Był stracony.
W kolejnych tygodniach próbowałam odnaleźć się jako samotna matka. Każdy dzień był walką: karmienie, przewijanie i żal po życiu, które miałam z Markiem.
Powoli jednak przybywała pomoc przyjaciółki przynosiły jedzenie, rodzina trzymała dzieci, bym mogła odpocząć. Miłość do Jadwigi, Zuzanny i Klary rosła z każdym uśmiechem, każdym delikatnym chichotem, który prawie zagłuszał ból rozstania.
Pewnego wieczoru usłyszałam pukanie. Otworzyłam drzwi i stanęła przed mną Halina matka Marka. Twarz blada, oczy pełne żalu.
Zosiu zaczęła, drżąc. Nie chciałam, żeby to tak się skończyło.
Zacięłam pięści, starając się nie wytracić spokoju. Okłamałaś go. Przekonałaś go, iż własne dzieci są przekleństwem.
Łzy napłynęły jej do oczu. Bałam się, iż jeżeli będzie miał naszą rodzinę, zapomni o mnie. Nie przewidziałam, iż naprawdę odejdzie.
Mój gniew nieco złagodniał, ale wciąż płonął. Twój strach rozbił mój dom.
Zgięła się, głos drżał. Wiem. Przepraszam, naprawdę przepraszam.
Spojrzałam na drzwi, za którymi drzemały moje córeczki. Nie mam już nic do powiedzenia odparłam i zamknęłam wejście.
Rok później stanął przed moimi drzwi Marek, wyglądający jak cień dawnego mężczyzny. Błagał, iż w końcu zrozumiał swój błąd i chce wrócić, by znów być rodziną.
Patrzyłam mu prosto w oczy i odmówiłam. Mam już rodzinę, Marek. Nie potrzebuję cię już. To ty sam zniszczyłeś swoje życie powiedziałam, zamykając drzwi.
Wtedy poczułam, jak ciężar zniknął. Nie to ja ani moje córki byliśmy przyczyną jego nieszczęścia. To on sam wybrał tę drogę.