Mój mąż przyszedł, żeby zabrać mnie i nasze troje noworodków do domu kiedy je zobaczył, kazał zostawić je w szpitalu.
Po latach czekania, Ania w końcu spełniła najskrytsze marzenie: urodziła piękne trójaczki. Dzień później jej mąż odszedł, twierdząc, iż dzieci są przeklęte.
Patrzyłam na moje trzy małe dziewczynki i serce mi rosło, jakby wypełniało całą salę. Zuzanna, Jagoda i Lidia były cudami, każdy z nich mały cud. Czekałam na nie latami, modliłam się, liczyłam dni i noc.
A teraz leżały w kołyskach, śpiące i spokojne, a ja ocierałam łzę z policzka, nie mogąc uwierzyć, jak bardzo już je kocham.
Wtem zobaczyłam Jana. Wrócił z zakupów, ale coś było nie tak wyglądał blado, nie chciał mi spojrzeć w oczy i stał przy drzwiach, jakby nie był pewien, czy w ogóle chce być w tym samym pokoju.
Jan? szepnęłam, gestem zapraszając go na krzesło przy łóżku. Usiądź. Spójrz na nie już tu są. Udało się.
Tak piękne, wymamrotał Jan, nie zerkając na dziewczynki. Zbliżył się nieco, ale wciąż unikał mojego wzroku.
Jan, powiedziałam drżąc, co się dzieje? Przestraszyłeś mnie.
Wziął głęboki oddech i wpadł w słowo: Ania, nie sądzę, iż nie sądzę, iż możemy je zatrzymać.
Czułam, jak pod nogami znika podłoże. Co? Jan, o czym mówisz? To nasze córki!
Zaciął się i odwrócił wzrok, jakby nie mógł znieść mojego spojrzenia. Moja mama poszła do wróżki, wyszeptał.
Wróżki? Jan, nie żartujesz chyba.
Powiedziała te dziewczynki przyniosą tylko pecha. Zrujną mi życie i będą powodem, iż umrę, przerwał, drżąc.
Zadrżałam, próbując pojąć, co słyszę. Jan, to szaleństwo. To tylko niemowlęta!
Spojrzał na ziemię, przerażony. Moja mama zawsze wierzyła w tę wróżkę. Miała rację w przeszłości, a teraz jest pewna, iż że to prawda.
Wzrosła we mnie furia. Więc z powodu jakiejś wróżby chcesz je zostawić? Po prostu wyrzucić je tutaj?
Zatrzymał się, patrząc na mnie ze strachem i winą. jeżeli chcesz je zabrać do domu niech tak będzie, wyszeptał. Ale mnie nie będzie. Przepraszam, Aniu.
Spojrzałam na niego, wciąż nie mogąc uwierzyć. Naprawdę? Odejdziesz od córek, bo jakaś plotka twojej mamy?
Nic nie odpowiedział, tylko spuścił wzrok, ramiona opadły.
Wzięłam drżący oddech, starając się nie rozpaść. jeżeli wyjdziesz, Jan, nie wrócisz. Nie pozwolę, byś skrzywdził nasze dziewczynki.
Spojrzał na mnie ostatni raz, twarz rozdarła wahanie, po czym ruszył w stronę drzwi. Przepraszam, Aniu, wyszeptał i odszedł, a jego kroki odbijały się echem w korytarzu.
Zostałam sama, patrząc na pusty próg, serce waliło jak szalone. Podeszła pielęgniarka Magda, zobaczyła mój wyraz twarzy i położyła rękę na ramieniu, dając cichy pociechowy gest, gdy zbierałam rzeczy.
Spojrzałam na moje maleństwa, łzy zamglały wzrok. Nie martwcie się, dziewczynki, szepnęłam, głaszcząc każdą małą główkę. Jestem tutaj. Zawsze będę tutaj.
Trzymając je blisko, poczułam mieszankę strachu i nieugiętej determinacji. Nie miałam pojęcia, jak przetrwam sama, ale wiedziałam jedno: nigdy nie zostawię moich córek. Nigdy.
Minęło kilka tygodni od odejścia Jana, a każdy dzień bez niego był cięższy niż się spodziewałam. Opieka nad trojaczka w pojedynkę przytłaczała.
Czasem miałam wrażenie, iż ledwo trzymam się na powierzchni, ale walczyłam dla Zuzanny, Jagody i Lidi, które stały się całym moim światem. Ból po zdradzie Jana był ostry, ale musiałam skupić się na nich.
Pewnego popołudnia przyszła do mnie siostra męża, Agnieszka, by pomóc z maluchami. Była jedyną osobą z rodziny Jana, która chciała ze mną utrzymywać kontakt, i liczyłam, iż może kiedyś przekona go do powrotu. Tego dnia wyczułam, iż coś jej ciąży.
Agnieszka przygryzła wargę, patrząc na mnie z bólem. Ania, słyszałam coś Nie wiem, czy mam ci to powiedzieć, ale nie mogę milczeć.
Serce mi przyspieszyło. Powiedz.
Westchnęła głęboko. Podsłuchałam mamę, jak rozmawia z ciocią Karoliną. Przyznała, iż nie ma żadnej wróżki.
Zamarłam. Co? Nie ma wróżki?
Agnieszka spojrzała ze współczuciem. Mama to wymyśliła. Bała się, iż z trójaczką Jan będzie miał mniej czasu dla niej. Liczyła, iż jeżeli uwierzy, iż dziewczynki przynoszą pecha, zostanie przy niej.
Pokój zdawał się wirować. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Wściekłość tak mocna, iż musiałam odłożyć Lidię, zanim drżące ręce mnie zdradzą.
Ta kobieta, wyszeptałam, głos chrapliwy od gniewu. Rozdzieliła moją rodzinę dla własnych, samolubnych celów.
Agnieszka położyła mi rękę na ramieniu. Bardzo mi przykro, Aniu. Nie sądzę, by wiedziała, iż tak go zostawi. Chciałam, żebyś znała prawdę.
Nie spałam tej nocy. Część mnie chciała skonfrontować teściową, inną część zadzwonić do Jana, powiedzieć mu prawdę i liczyć na powrót.
Rankiem zadzwoniłam. Dłonie mi drżały przy wybieraniu, a każde dzwonienie zdawało się ciągnąć w nieskończoność. W końcu odebrał.
Jan, to ja, powiedziałam spokojnie. Musimy porozmawiać.
Westchnął. Ania, nie wiem, czy to dobry pomysł.
Posłuchaj, nalegałam, starając się nie drżeć. Nie było wróżki, Jan. Twoja mama to wymyśliła.
Zapanowała długa cisza. W końcu odezwał się chłodno. Nie wierzę. Moja mama nie kłamie w takich sprawach.
Zrobiła, Jan, wtrąciłam, gniew przerywający spokój. Usłyszałam od Agnieszki, iż przyznała się Carol. Kłamała, bo bała się, iż ją zostawię.
Zauważyłam, iż jego ton stał się jeszcze bardziej odrzucony. Patrz, Aniu, ta wróżka już raz się sprawdziła. Nie znasz jej tak, jak ja. Mama nie kłamie w tak ważnych sprawach.
Serce mi zapaść, ale kontynuowałam. Jan, pomyśl. Dlaczego miałbym kłamać? To twoja rodzina, twoje córki. Jak możesz ich porzucić z powodu jakiejś plotki?
Milczał, a potem westchnął. Przykro mi, Aniu. Nie dam rady.
Rozmowa się rozpadła. Spojrzałam na telefon, zdając sobie sprawę, iż podjął decyzję. Odszedł.
W kolejnych tygodniach starałam się przystosować do życia jedynej matki. Każdy dzień to walka: karmienie, przewijanie i żal po utraconym życiu z Janem.
Stopniowo jednak przyjaciele i rodzina zaczęli pomagać przynosili jedzenie, trzymali maluchy, żebym mogła choć trochę odpocząć. A miłość do Zuzanny, Jagody i Lidi rosła z każdym uśmiechem, każdym chichotem i małym uściskiem palca.
Kilka tygodni później zapukała do drzwi teściowa, Jadwiga. Twarz blada, oczy pełne żalu.
Aniu, zaczęła, drżąc. Nie chciałam, żeby to tak się skończyło.
Zacisnęłam ręce w pięść, starając się nie wytracić. Okłamałaś go. Namówiłaś go, iż własne dzieci są przekleństwem.
Łzy spłynęły po jej policzkach, kiedy skinęła głową. Bałam się, iż zostawi mnie, jeżeli będzie miał nas i dziewczynki. Nie pomyślałam, iż naprawdę odejdzie.
Mój gniew nieco przygasł, ale wciąż palił się. Twój strach rozpadł moją rodzinę.
Zgięła się, twarz drżała. Wiem. Przepraszam bardzo.
Patrzyłam na nią chwilę, ale myśli były przy moich córeczkach, które spały w sąsiednim pokoju. Nie mam już nic do powiedzenia.
Odeszła, a ja zamknęłam drzwi, czując mieszankę ulgi i smutku.
Rok później Jan stanął pod moim drzwiami, wyglądając jak duch dawnego kochanka. Błagał, iż w końcu zrozumiał swój błąd i chce wrócić, chce mieć rodzinę.
Patrzyłam mu prosto w oczy i potrząsnęłam głową. Mam już rodzinę, Jan. Nie byłeś przy nas, kiedy nas potrzebowano. Nie potrzebuję cię już.
Zamykając drzwi, poczułam, jak spada z moich barków ciężar. Nie to nasze córki zepsuły jego życie on sam to uczynił.






