Mój mąż przyjechał, żeby zabrać mnie i nasze troje noworodków do domu kiedy je zobaczył, kazał zostawić je w szpitalu.
Po latach tęsknoty, Ewelina w końcu spełniła swój sen: urodziła piękne trójaczki dziewczynki. Jeden dzień później jej mąż, Jan, porzucił je, twierdząc, iż maluchy są przeklęte.
Patrzyłam na trzy małe córeczki, serce waliło jak młot. Bogna, Klara i Jadwiga były cudami, każdy ich oddech był jak mały cud. Czekałam na nie latami, modląc się i licząc dni.
Teraz leżały w koszyczkach, z twarzami tak spokojnymi, iż łzy spływały po policzkach, a ja czułam, jak ogromna miłość rozlewa się po całym ciele.
Wtem podszedł Jan, wracający z zakupów, ale coś było nie tak. Był bladej skóry, oczy unikały mojego wzroku, a przy drzwiach stał jakby nie był pewien, czy w ogóle chce być w tym samym pokoju.
Jan? szepnęłam, gestem zapraszając go na krzesło przy łóżku. Siądź. Popatrz na nie są tu. Zrobiliśmy to.
Tak są piękne mamrotał, nie patrząc wprost na dziewczynki. Zbliżył się nieco, ale wciąż unikał mojego spojrzenia.
Janie, co się dzieje? drżałam. Przestraszyłeś mnie.
Wziął głęboki oddech i wybuchnął: Ewelino, nie myślę, iż nie możemy ich zatrzymać.
Czułam, jak pod nogami znika podłoga. Co? wyplułam. Jan, o czym mówisz? To nasze córki!
Zaciął się i odwrócił wzrok, jakby nie wytrzymał mojego spojrzenia. Moja mama poszła do wróżki, szepnął, ledwo podnosząc głos.
Mruknęłam: Wróżka? Nie żartuj, Janie.
Powiedziała, iż te dziewczynki przyniosą tylko pecha, zepsują moje życie i będą przyczyną mojej śmierci przerwał, drżąc.
Zamarłam. To szaleństwo. To tylko niemowlęta!
Jan spuścił wzrok, twarz pełna strachu. Mama przysięga na tę wróżkę. Miała kiedyś rację, a teraz jest pewna, że
Złością kipiącą, podniosłam głos: Więc z powodu jakiejś absurdalnej przepowiedni chcesz je porzucić? Zostawić je tutaj?
Spojrzał na mnie z mieszanką lęku i winy. jeżeli chcesz je wziąć do domu nie ma sprawy wyszeptał, łamiąc się. Ale nie będę przy nich. Przepraszam, Ewelino.
Patrzyłam na niego, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę. Naprawdę? załamałam się. Odchodzisz od własnych córek przez jakąś plotkę, którą usłyszała mama?
Nic nie odpowiedział, tylko spuścił ramiona i odwrócił się w stronę drzwi. Przepraszam, kochanie mruknął i wyszedł, a jego kroki odbijały się echem w korytarzu.
Zostałam przy pustym wejściu, serce waliło, a myśli szalały. Podeszła pielęgniarka, zobaczyła mój wyraz twarzy i położyła rękę na ramieniu, dając milczące wsparcie, gdy zbierałam rzeczy.
Patrząc na maluchy, szlochałam: Nie martwcie się, dziewczynki szepnęłam, głaszcząc ich małe główki. Jestem z wami. Zawsze będę.
W ramionach ich czułam mieszankę strachu i nieugiętej determinacji. Nie wiedziałam, jak przetrwam sama, ale wiedziałam jedno: nigdy nie zostawię swoich córek.
Kilka tygodni po odejściu Jana, każdy dzień był cięższy niż się spodziewałam. Opieka nad trojgiem noworodków była przytłaczająca.
Czasem miałam wrażenie, iż ledwo trzymam się na powierzchni, ale przetrwałam dla Bogny, Klary i Jadwigi. Stały się całym moim światem, a choć ból po zdradzie Jana był ogromny, musiałam skupić się na nich.
Pewnego popołudnia przyszła do mnie siostra Jana, Beata, by pomóc przy maluchach. Była jedyną z jego rodziny, która chciała ze mną utrzymywać kontakt, i liczyłam, iż może kiedyś przekona Jana do powrotu. Tego dnia czułam, iż coś ją trapi.
Beata przygryzła wargę, patrząc na mnie z troską. Ewelino, muszę ci coś powiedzieć nie wiem, czy powinnam, ale nie mogę tego trzymać w sobie.
Serce zabiło szybciej. Mów.
Westchnęła głęboko. Słyszałam, jak mama rozmawia z ciocią Kornelią. Przyznała, iż nie ma żadnej wróżki.
Zamarłam. Co? Nie ma wróżki?
Beata spojrzała współczująco. Mama to wymyśliła. Bała się, iż z trojaczki Jan będzie miał mniej czasu dla niej. Myślała, iż jeżeli przekona go, iż dziewczynki przyniosą pecha, zostanie przy niej.
Pokój zdawał się wirować. Nie mogłam uwierzyć. Złapałam Jadwigę, zanim drżenie rąk zdradziło mnie. Ta kobieta wyszeptałam, gniewem drżąc. Roztrzaskała moją rodzinę dla własnych chciwych celów.
Beata położyła dłoń na moim ramieniu. Przykro mi, Ewelino. Nie sądzę, by mama przewidziała, iż tak cię zostawi, ale musiałam ci powiedzieć prawdę.
Nie spałam tej nocy. Część mnie chciała skonfrontować teściową, a część planowała zadzwonić do Jana i powiedzieć mu prawdę, licząc, iż wróci.
Rano zadzwoniłam. Trzęsąc rękami, wybierałam numer, a każde dzwoni rozciągało się w nieskończoność. W końcu Jan odebrał.
Jan, to ja powiedziałam spokojnie. Musimy porozmawiać.
Westchnął. Ewelino, nie wiem, czy to dobry pomysł.
Posłuchaj nalegałam, starając się nie drżeć. Nie było wróżki, Janie. Twoja mama to wymyśliła.
Zapanowała cisza. W końcu odezwał się, choć tonem obojętnym. Nie wierzę. Moja mama nie wymyśliłaby czegoś takiego.
Ona tak zrobiła, Janie wykrzyknęłam, gniew rozchodząc się po całym ciele. Słyszałaś to Beata. Kłamła, bo bała się, iż ją zostawię.
Skrzywił się, a w głosie zabrzmiał ból. Wróżka już się sprawdzała. Nie znasz jej tak, jak ja. Moja mama nie kłamałaby w taką sprawę.
Czułam, jak serce opada, ale nie poddałam się. Janie, pomyśl. Dlaczego miałbym kłamać? To twoja rodzina, twoje córki. Jak możesz ich porzucić przez taką bzdurę?
Nie odpowiedział, w końcu westchnął. Przepraszam, Ewelino. Nie mogę tego zrobić.
Połączenie się rozłączyło. Stałam przy słuchawce, zdając sobie sprawę, iż podjął decyzję. Był naprawdę po drodze.
W kolejnych tygodniach nauczyłam się żyć jako samotna matka. Każdy dzień to walka: karmienie, przewijanie, żałoba po życiu, jakim wyobrażałam sobie z Janem.
Stopniowo przychodziła pomoc przyjaciółki przynosiły jedzenie, sąsiedzi trzymali dzieci, a ja odzyskiwałam siłę. Miłość do Bogny, Klary i Jadwigi rosła; każdy uśmiech, każdy dźwięk ich małych głosów przywracał mi radość, prawie wymazując ból braku Jana.
Kilka tygodni później zapukała do drzwi matka Jana, Halina. Była bladą twarzą, oczy pełne żalu.
Ewelino zaczęła, drżąc. Nie chciałam, żeby to się stało.
Zaciśnęłam pięści, starając się nie wyjść z równowagi. Okłamałaś go. Przekonałaś go, iż własne dzieci są przekleństwem.
Łzy spłynęły po jej policzkach, gdy skinęła głową. Bałam się, iż zostawi mnie, jeżeli będzie miała trzy dziewczynki. Nie pomyślałam, iż naprawdę odejdzie.
Czułam, jak gniew łagodnieje, choć wciąż pozostaje. Twój strach zniszczył moją rodzinę.
Spojrzała w dół, twarz zmarszczona. Wiem. Przepraszam szczerze.
Patrzyłam na nią chwilę, ale myśli wróciły do córek śpiących w sąsiednim pokoju. Nie mam już nic do powiedzenia.
Odeszła, a ja zamknęłam drzwi, czując mieszankę ulgi i smutku.
Rok później Jan stanął przed moimi drzwiami, wyglądając jak duch dawnego kochanka. Błagał, iż w końcu zrozumiał swój błąd i chce wrócić, by być rodziną.
Spojrzałam mu prosto w oczy i pokręciłam głową. Mam już rodzinę, Janie. Nie byłeś przy nas, kiedy nas potrzebowano. Nie potrzebuję cię już.
Zamykając drzwi, poczułam, jak ciężar opada. Nie to my, ani nasze córki, zrujnowały jego życie to on sam.







